Wszystkiemi ręcami się podpiszę. Żałość i żenua.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Smuteczek. Pogrzebana nadzieja na kontynuację tego, co umarło razem z Bareją. Ja się zgadzam, że "Miś" miał mało cukru w cukrze, ale treści w "Rysiu" jest jeszcze mniej. Podczas oglądania na zmianę ziewałam, gubiłam wątek, zapominałam, o czym w ogóle ten film jest. Nie ratowały zdarzające się raz na jakiś czas zabawne grepsy, które skądinąd nie zostają po filmie. Naprawdę, czy to takie śmieszne dawać ludziom zabawne nazwiska? Czy kogoś śmieszy, że sprzątaczka nazywa się Wiadro? Że ktoś się jąka i żeby się mógł dogadać, musi śpiewać? Że wszystkie baby bez względu na wiek lecą na Ryszarda Ochódzkiego, co trochę zatrąca groteską? Że Polska łyknie każdego matoła stojącego na mównicy w sejmie? Wyjątkowo się zgodzę, że jest to celna i cyniczna ocena tego, co się w Polsce współcześnie dzieje, ale szkoda mi zmarnowanego potencjału plejady aktorów i artystów kabaretowych, bo film wyszedł miałki. I żałosny.