Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Prawie 40-letnia Hanna chce uratować swój kulejący związek drugim dzieckiem. Niestety jej wiecznie niezadowolony partner Markus(?) nie dość, że odrzuca ją w sypialni, to jeszcze eskaluje do momentu, aż wylewa całe nagromadzone rozczarowanie - że Hanna więcej zarabia, że jest zaangażowana w pracę, że organizuje wszystko w rodzinie, a nie zajmuje się głaskaniem ego partnera. I mimo że Hanna właśnie rzuciła pracę mimo otrzymanego awansu, rozstaje się z nią. Gorzej, każe jej się wyprowadzić, bo to jego mieszkanie. Hanna bez pieniędzy, bo całe oszczędności wydała na designerską kanapę, ląduje na ulicy. I tu okazuje się, że nie ma się do kogo zwrócić o pomoc - matka ma swoje życie, najlepsza przyjaciółka ma małe dziecko i męża, który Hanny nie cierpi, rozpoczyna więc koczowanie kątem u dalszych znajomych. Absurdalnie, osobą, która jej pomaga, jest przypadkowo spotkana barmanka, która wyjaśnia, co jest w życiu najważniejsze.
Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony to nieco naiwna historia o damskiej emancypacji przez znalezienie dla siebie przyjemności w tytułowej czynności, przyjemności, której nie dała praca, rodzina, przyjaźń, przygodni kochankowie. Z drugiej - to realistyczna, irytująca i smutna opowieść o nierealistycznych oczekiwaniach. Każdy czegoś oczekuje od Hanny - ma zarabiać, być najlepsza w pracy i ciągle podnosić kwalifikacje; ma być jednocześnie żoną, matką i kochanką; żyć tak, żeby matka była z niej dumna; wspierać przyjaciółkę i nigdy nie zawalić. Kiedy zawala, zewsząd słyszy, że jej robiący minimum partner jest od niej lepszym rodzicem i to u niego zostaje kilkuletni synek, w pracy szef warunkowo zgadza się, żeby została asystentką swojej asystentki (scena “interview” - doskonała, miałam ochotę rzucać rzeczami), partner błyskawicznie przysposabia sobie nową pannę, która będzie się nim zajmować z całym zaangażowaniem, ale też ma pretensje, że Hanna spotyka się z mężczyzną. Finał zapowiadał się dość słodko, ale na szczęście to szwedzki film i udało się rozwiązać historię tak, żeby nie było aż tyle cukru - Hanna niby wraca do tego, co było, ale na swoich warunkach. We mnie zostaje pytanie - czy każda kobieta, której szeroko pojętą pracę wszyscy przyjmują za oczywistość - musi pierdolnąć drzwiami, żeby uporządkować swoje życie?