Czemu? Po wizycie w maju umieściłam na blogu notkę (o treści aktualnie wykreślonej). Na początku lipca w serwisie citeam.pl ze sporym zdziwieniem odkryłam moje zdjęcia skopiowane z notki bez pytania. Zdjęcia zostały nadesłane do serwisu z komentarzem, że są "pobrane z internetu, bo na mocy [bliżej nieokreślonego] prawa unijnego można brać wszystko, co nie jest podpisane". Dotarłam do pracownika restauracji, pana FB, który emailowo sprawę zaczął wyjaśniać:
Przepraszam za zaistniałą sytuację. Zdjęcia osobiście znalazłem w internecie na stonie z blogiem. Z doświadczenia wiem, że Goście zarówno restauracji jak i pałacu w Popowie bardzo entuzjastycznie reagują na umieszczanie ich zdjęć zarówno na stronie internetowej jak i inne publikacje. Oczywiście jeżeli w tym przypadku jest innaczej zdjęcia jeszcze dzis znikną. Przykro mi, że musiała Pani w tej sprawie interweniować.
Jeszcze raz przepraszam i rozumiem Pani reakcję. Jeżeli zgadza się Pani na pozostawienie zdjęć(świetnych zdjęć!), proszę o przesłanie egzemplarzy podpisanych, niezwłocznie wymienimy. Kwestię dotyczącą rekompensaty jeszcze dziś przedyskutuję z właścicielem, który już został powiadomiony o całej sprawie.
Wyjaśniliśmy sobie kwestię entuzjazmu bez wiedzy, zdjęcia zostały podmienione (bo - uwaga - jestem człowiekiem z maksimum dobrej woli) i na tym sprawa - mimo mojego przypomnienia po tygodniu milczenia - się zakończyła. Nie lubię załatwiania spraw metodą zamiatania pod dywan, dlatego na początku października zmodyfikowałam notkę do stanu dzisiejszego, bo jakoś nie widziałam powodu robienia reklamy osobie, która na mnie i na moich umiejętnościach żeruje. I już po ponad 3 (słownie: trzech) miesiącach pracownik bądź właściciel restauracji (nie zapamiętałam nazwiska) nawiązał ze mną kontakt telefoniczny, w którym w tonie agresywnym oznajmił, że umieściłam w internecie treści obelżywe oraz że NIE MIAŁAM PRAWA robić zdjęć w PRYWATNYM MIESZKANIU i publikować ich na swoim blogu (i nie, nie było zakazu fotografowania, restauracja nie jest prywatnym mieszkaniem, a podczas robienia zdjęć był na sali kelner, który nie poinformował mnie, że zdjęć nie wolno robić; zresztą - jakoś trzy miesiące wcześniej wymowa e-maili była nieco inna). Na tym rozmowę zakończyłam, bo jakoś nie lubię wysłuchiwać pretensji, zwłaszcza od osoby, która łamie prawo. Kolejnych rozmów nie będzie.
I tak, szanowny pracowniku/właścicielu restauracji Pałacowa Spiżarnia Pałacu Popowo w Poznaniu, mogłeś nieprzyjemną sprawę kradzieży zdjęć załatwić szybko, pokojowo i małym kosztem, płacąc mi niewygórowaną kwotę za zdjęcia bądź zapraszając na kawę, proponując współpracę, cokolwiek. Moje zdjęcia zarabiały na restaurację w serwisie kuponowym, a ja w nagrodę dostałam telefon z pogróżkami. Świetny pokaz antyreklamy w działaniu, zwłaszcza w epoce fanpage'ów na facebooku, serwisów społecznościowych i wiary w polecanie.
Nie zamierzam usuwać ani poprzedniej notki, ani zdjęć. Cała sprawa jednocześnie budzi moje niesamowite zdziwienie tupetem i bezczelnością, budzi niesmak i każe mi powątpiewać w kondycję ludzkości. Miłego dnia, panie pracowniku/właścicielu restauracji Pałacowa Spiżarnia, jest pan z siebie zadowolony?
Pisałam już o tym w końcówce tej notki, ale jeszcze raz powtórzę: wierzę w dialog, w pozytywną reklamę, w polecanie miłych miejsc; da się ze mną rozmawiać.