Uhm. My kender chcemy przepis na ananasy z dyni :))
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dużo rzeczy, jakimi się otaczam, jest ładna. Nie musi być przydatna, nie musi mieć funkcji, wystarczy, że miło się na nie patrzy, wącha czy trzyma w ręku. Dlatego co roku kupuję konwalie, zbieram kasztany (a potem wkładam ręce w kieszenie polara, bo dotyk świeżych kasztanów mnie uspokaja), wysiewam naiwnie jakieś nasiona czy sadzę cebulki z nadzieją, że może w tym roku coś mi wykiełkuje. Do tej kategorii rzeczy dołączam też dynie. Oczywiście, dynie mogą być też przydatne - w zamierzchłych czasach PRL-u za pomocą dyni można było zrobić[1] ekskluzywną konfiturę "ananasową" (chcecie przepis? uprzedzam, że to ta klasa wiktuałów co skórka pomarańczowa z marchewki czy blok czekoladowy - love it or hate it), ale na zrobienie z wielkiej dyni czegoś ładnego mnie jednak przerasta, tak trzymanie małej sterty małych ozdobnych dyń to akurat wyzwanie dla mnie.
O tym, że jabłka są fajne, chyba nie muszę wspominać?. Tak samo jak jabłka, dynie mają całą gamę jesiennych barw - ciemnoszarą zieleń, jasne paski, pomarańcz, brąz, żółcie i czerwień. Do tego dochodzi faktura - jabłka są gładkie i błyszczące, dynie - kostropate, uroczo nieregularne, a do tego przypominają formacje geologiczne, powstające przez miliony lat kapania wodą. W zasadzie to nawet się cieszę, że nie ma co robić z małymi dyniami, bo szkoda je zużywać. Koty też nawiązały dobre stosunki.
[1] Można też zrobić dużo fajnego jedzenia (np. wegetariańską zapiekankę z panierowanej dyni), ale konfitura mi zapadła w pamięć.
PS Nie tylko ja lubię dynie - Tadeusz Pióro też lubi.