Taaak. U mnie kocia opcja wygrywa, mimo że nie zrobionych fotek żal :>
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Jestem w stanie zrozumieć, że jak żona (czy inna politycznie poprawna partnerka, konkubina czy inna TŻ) rodzi, to mąż (czy inni polityczne poprawny partner, konkubent czy inny TŻ) ma bóle i się czuje, jakby sam własną macicą wam oszczędzę reszty zabawnych szczegółów. Ale nie bardzo rozumiem, czemu mam TŻ-ową raisefieber - łącznie z przedpodróżnym rozstrojem żołądka, myśleniem, czy wszystko spakowane i bezsennością. Przy okazji pobłogosław Bogini Wszystkich Małych zwierzątek stronom www lotnisk za pokazywanie przylotów i odlotów on-line oraz za telefony komórkowe, za pomocą których można wysłać sms-a z dowolnego odrobinę cywilizowanego miejsca na Ziemi. Jak sobie przypomnę hocki z książek Chmielewskiej, kiedy to dwa dni po wylocie się dzwoniło na lotnisko, czy powrotny jest o czasie, bo to znaczyło, ze wylądował u celu i wraca, to naprawdę niezmiernie mi lekko na duszy przed monitorem.
Nie rozumiem też, czemu pogoda mnie tak nie lubi. Siedzę w zakładzie pracy ("zakładamy, że ludzie tu pracują") - śliczne słońce, ciepła wiosenka i ogólnie jakby był bunkry. Mam najbliższe trzy dni wolne - piździ jak w Kielcach, polewa zimny deszczyk i ogóle nie jest zachęcająco. Miałam się dziś przespać (checked), ogarnąć kuchnię (checked), wstawić pranie (checked), posiedzieć przy podsumowaniach miesiąca, które czasem kapryśne bywają i trzeba je pchnąć (checked), a potem odziać się w miarę ciepło i komfortowo i iść popstrykać kawałek Jeżyc. A tak zamiast relaksującego spaceru po Jeżycach z pożyczonym aparacitkiem mam początku bólu zęba (tak, tego samego, co latem, taka jego chędożona mać) i chęć zakopania się w kołdrę z kotem, co nie je bez wspomagania chemicznego.