Przyznam, że czasami czytając tego typu notki mam ochotę pierdolnąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady. W sensie, czasami to chciałbym mieć takie kłopoty.
No offense.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Czytałam dziś "Niebo pod Berlinem" Rudisa i przypomniała mi się notka Izy [2022 - link nieaktualny] o tym, że czyta się coś i trafia nagle na myśl, którą miało się właśnie w głowie:
"... jak byliśmy młodzi i głupi, ale też jakoś szczęśliwi (...) -opowiada pani Blume, a ja pytam, czy dzisiaj nie jest szczęśliwa, a ona mówi, że tak, ale tak jakoś znów inaczej, tylko że nie wie jak. Może dlatego, że człowiek wie, że jest szczęśliwy, dopiero wieczorem, kiedy się odwróci, rzadko rano, a teraz jest dopiero południe."
Zawsze robię plany na weekend, bo tak naprawdę w weekend jest Prawdziwe Życie (a w tygodniu, to wiadomo, jesteśmy cisi jak ta ćma). W tę sobotę był Photo Day w Muzeum Etnograficznym i z aparatem w ręku można było śledzić ślady poznańskich masonów i oglądać posągi z Wyspy Wielkanocnej. W niedzielę - pokaz największej w Polsce makiety kolejowej i ponad 180 jeżdżących po niej pociągów. A na wypadek pogody miałam w planach dwa wielkopolskie pałacyki, reklamujące się świetnymi kuchniami i parkami. Po czym ze względu na rozwlekającą się popołudniową drzemkę latorośli plany poszły w buraki, co zaowocowało u mnie narastającą irytacją. Irytację przespałam po południu i tak naprawdę dopiero wieczorem potrafiłam ocenić, że to był dobry dzień. Pełen bobrowania w świeżej pościeli, huśtania na kocyku, Majowych zachwytów nad toporną acz błyszczącą biżuterią z domu mody Ives Rocher, pysznego rosołku, "Akademii Pana Kleksa" i takich małych drobnych rzeczy.
Chciałabym dojrzeć pewnego dnia do tego, żeby umieć ocenić dzień w trakcie, a nie dopiero z perspektywy wieczoru.