Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[13.07.2022]
Abstrahując, kto wymyślił, język sobie połamać można, co - jak się okazuje - na Kaszubach jest częstą przypadłością. Skąd Kaszuby, pytacie (no dobra, nie pytacie). Ponieważ w dalszym ciągu odmawiam latania samolotami, nie tylko ze względu na maseczki, ale i konieczność przebywania w małym pomieszczeniu z dużą liczbą obcych osób, kontynuję nową świecką tradycję objeżdżania tych kawałków Polski, w których jeszcze nie byłam. A że nie byłam w wielu, to starczy mi na lata, ale niekoniecznie chciałabym, żeby pandemia jeszcze tyle trwała[1]. Po Kaszubach kręciłam się umiarkowanie, bo akurat wstrzeliłam się w ten tydzień, kiedy było tak sobie. A że wszyscy chwalili Wdzydze Kiszewskie i Muzeum - Kaszubski Park Etnograficzny we Wdzydzach Kiszewskich, to pojechałam. I nie że jestem rozczarowana, ale nieco rozbestwiona Wielkopolską i skansenem na przykład w takich Dziekanowicach, gdzie i dworek, i domy, i ogrody, i wiatraki, i owce, kozy i żywina wszelaka, miałam trochę poczucie "no w porządku, skansen, ale skąd ten zachwyt". Dla mnie to miejsce, które odwiedza się raz, ze stosunkowo młodym dzieckiem, a potem już nie. Przyjemne na spacer.
[1] Dla tych, co twierdzą, że nie ma pandemii, serdeczne pozdrowienia znad pozytywnego testu.