to było śmieszne, te tytuły rozdziałów :)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Koniec XIX wieku, gorączka złota w Australii, szlachetnie urodzeni, cwaniaczkowie, biznesmeni, politycy i dziwki. Do Hokitiki przypływa młody Szkot, Walter Moody, który planuje szukać złota. Zamiast złota początkowo i przypadkiem wpada w sam środek spotkania 12 mężczyzn, pragnących wyjaśnić kilka tajemnic - zaginionych kufrów, nie podpisanego dokumentu, złota, która wzięło się prawie że znikąd i wielokrotnie zostało wykorzystane przez różne osoby, śmierci, zaginięcia oraz prawie śmiertelnego przedawkowania opium przez lokalną kurtyzanę. Spotkanie relacjonowane jest przez kilkaset stron, przez kolejne kilkaset - jego reperkusje.
Znęcona mnóstwem superlatywów pożyczyłam od dees i zmęczyłam się strasznie, przedzierając przez kolejne rozdziały. To doskonały przykład, jak forma zabija całkiem ciekawą historię. Każdy z bohaterów jest starannie i dokładnie przedstawiany (a jest ich kilkunastu), historie z przeszłości są najpierw relacjonowane, czasem przez kilka osób i dopiero całość relacji pozwala na poskładanie wszystkich elementów układanki. Język jest kwiecisty, dygresyjny i bogaty, co pewnie jest zaletą, ale gubi się w tym płynność narracji i buduje komplikacja. Do poszczególnych rozdziałów doklejone są diagramy astronomiczne, chociaż kompletnie nic nie wnoszą. Rozdziały, początkowo długie, skracają się, im dalej w książkę, dochodząc na końcu do absurdu, gdzie tytuł rozdziału ma kilkadziesiąt wyrazów i bywa dłuższy niż właściwa treść.
#55