Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Od razu poszargam wszelkie świętości i powiem, że PODOBAŁA MI SIĘ ta wersja Netflixa z aktorami. Serial anime zaczynam dopiero oglądać i ryzykownie stwierdzę, że widzę pewne miejsca, gdzie Netflix zrobił lepiej/zabawniej/ciekawiej, chociaż oczywiście może chodzić mi tylko o to, że John Cho jest świetnym Spikiem. Żeby nie było, widzę też doskonale miejsca - a jest ich sporo - gdzie Netflix solidnie spieprzył (na przykład kolejność wydarzeń, chociażby po co Faye w pierwszym odcinku, żeby wrócić jako regular kilka odcinków później; niezbilansowanie retrospekcji - czasem łopatologia, czasem zupełny brak, przez co siada logika postępowania bohaterów; montaż czasem dramatycznie zawodzi).
Przyszłość. Spike i Lee, renegat z tajemnicą i po przejściach oraz zdegradowany policjant, są łowcami nagród. Skaczą na nieco zdezelowanym statku o dźwięcznej nazwie Bebop, przy dźwiękach świetnej, jazzowej muzyki, ścigając przestępców na planetoidach, asteroidach i księżycach Układu Słonecznego. Lee usiłuje być obecny w życiu swojej małej córeczki, o Spike'a upomina się natomiast jego przeszłość - niegdyś był jednym z bardziej skutecznych cyngli przestępczego Syndykatu, ale poróżniwszy się ze swoim przyjacielem o dziewczynę, prawie że zginął i musiał się ukrywać. Pierwszy sezon to próba odzyskania pięknej Julii, uwikłanej w przemocowy związek z Viciousem. W tle przewija się postać Faye, łowczyni nagród z amnezją po długiej hibernacji. I przepiękny corgi Ein. Pokusiłabym się o porównanie z "Firefly" ze względu na klimat i humor, chociaż oczywiście z zachowaniem proporcji. Raczej brutalny, ale jednocześnie to niezobowiązująca rozrywka na długie wieczory.