Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Nie ma chyba bardziej relaksującego, a przy tym budzącego zazdrość, widoku niż powierzchnia płaska (trawnik, dywan, kafelki na balkonie), a na tym kot podwoziem do góry, radośnie turlający się z boku na bok, liżący leniwie łapę, wyciągający się i ogólnie rozkoszny.
W drodze powrotnej trochę piorunów i kawałek burzy nas zawadził ogonem. Gdzie te czasy, kiedy małe futrzane zwierzątka z Sagittariusa V były małymi futrzanymi zwierzątkami z Sagittariusa V, a burze były burzami. Nawet kiedyś miałam się zapisać do KEMB, ale nie wiem w końcu, czy mnie przyjęli...
12 maja 2000
Przez okno widzę różne rzeczy. W dzień zwykle ludz^Wstudentów biegających w tą i wewtą, drzewa (niebiegające) i akademiki (j.w.). Taki zwyczajny widok na coś w rodzaju skwerku z roślinnością, otoczonym gierkowskimi blokowiszczami. Ale nocą... Nocą dzieją się tu rzeczy magiczne.
Pod akademikiem obok rośnie drzewo. Duże, dziwacznie powyginane. Oświetla je jedna, sodowa latarnia - takim żółtawym światłem. Nie wiem, czy to kwestia powyginania gałęzi, światła czy czynników umykających mojemu małemu rozumkowi, ale wystarczy lekko przymknąć oczy i świat wygląda jak 100 lat temu. Brakuje tylko uliczki z drewnianymi, poczerniałymi od deszczu domkami, malowniczo powycinanych koronek pod drewnianymi nadprożami ganków, ciemnych okien, w których czasem błyśnie swiatło świecy. Tyle że widok ten budzi taki wewnętrzny niepokój - zadziwiająco łatwo można dowyobrazić sobie hammerhorrorne nietoperze (tak, te na gumkach), gałęzie stukające w okiennice, trzaski drewnianej podłogi, uginającej się pod niewidzialnymi stopami jakiegoś nocnego wędrowca.
Ludzie, jaki stamtąd musiałby być widok na prawdziwą burzę... Z rozbłyskami błyskawic na niczym nie zasłoniętym niebie, ze stukotem ciężkich kropel deszczu. Mrrr.
A tu padać nie chce. Nic a nic :-(