Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Anthony Doerr - Światło, którego nie widać

Da się w 2015 wydać książkę o II wojnie światowej, która wzrusza i wciąga tak, jak niewiele innych. W konstrukcji (i klimatem) podobna jest do Cryptonomikonu, w dwóch, a potem w trzech wątkach łącząc ze sobą losy kilkorga osób.

Lata 30. Marie-Laure straciła wzrok, kiedy miała 7 lat. Jej ojciec, Daniel, ślusarz w paryskim Muzeum Historii Naturalnej, nie ustaje w wysiłkach, żeby mimo niepełnosprawności mogła funkcjonować - uczy ją alfabetu Braille’a, konstruuje miniaturowy model dzielnicy, żeby nauczyć ją, jak trafić samodzielnie do domu. Werner, sierota z górniczych okolic Essen, ma zaskakujący naturalny talent do elektroniki. Naprawia znalezione na śmietniku radio i skacząc przypadkowo po częstotliwościach trafia na powtarzającą się audycję popularnonaukową, kończącą się dźwiękami “Clair de Lune” Debussy’ego. Jego ciekawość wyszarpywanej ukradkiem nauki owocuje zaproszeniem do Narodowo-Politycznego Zakładu Wychowawczego, choć oznacza to rozstanie z ukochaną siostrą, Juttą. W 1940, gdy Niemcy mają wkroczyć do Paryża, Daniel ucieka z córką do Saint-Malo, do brata Etienne’a, który nie opuszczał swojego domu od traumy podczas I wojny światowej. Werner, zaprzęgnięty w szkole do projektu pelengacyjnego, jest już w wojsku, gdzie pomaga w namierzaniu nielegalnych radiostacji partyzanckich. Los kieruje go do Saint-Malo, gdzie działa sprawny ruch oporu, a działająca tam radiostacja przysparza sporych szkód okupantowi. Trzecim wątkiem jest śledztwo sierżanta von Rumpera, przed wojną znanego gemmologa, który usiłuje wyśledzić, gdzie jest cenny klejnot, ewakuowany z paryskiego muzeum tuż po rozpoczęciu wojny.

Króciutkie, przeplatające się rozdziały, pokazujące przed- i wojenną rzeczywistość Francji i Niemiec; przypadek, zbiegi okoliczności i celowe działania są zgrabnie zebrane w opowieść o rodzinnej miłości, uporze, cierpliwości i smutku. Ciekawe postaci drugoplanowe - łagodny Frederick, którego interesowały tylko ptaki; madame Manec, zwykła gospodyni, która zorganizowała ruch oporu; ogromny, milczący Volkheimer, który wspierał Wernera - są świetnym tłem, podobnie jak miasta: Paryż i Saint-Malo, które zapisuję na listę podróżniczych marzeń.

#3

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 9, 2021

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2021, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 6

« O tym, że wreszcie spotkałam wiewiórki - I don’t feel at home in this world anymore »

Komentarze

To przeczytałam
A jak długa jest Twoja lista podróżniczych marzeń?
Zuzanka
Mam na google maps pozaznaczane mnóstwo pinezek, gdzieś w głowie krąży mi lista miejsc, ale chyba czas zacząć spisywać, żeby rzucić się na świat, jak tylko się pandemia skończy (i nie zacznie następna).
Marzę o wyspach - Majorka, Azory, Madagaskar, Wyspy Owcze, Szetlandy (i - co najbardziej realne - o Rugii w maju).
O wycieczce objazdowej przez Beneluks i kraje nadbałtyckie.
O Kapadocji i Istambule.
O Kanadzie.
O powrocie do San Francisco i Napa, na Węgry, do Irlandii i Wielkiej Brytanii (Oksford i Cambridge!), do Argentyny (i jak już będę, to chciałabym zerknąć na inne kraje Ameryki Południowej). I na Kanary bym czy inną Maderę, nie wspominając o Grecji.
O Lizbonie.
O Madrycie, Barcelonie i Maladze.
O Lazurowym Wybrzeżu i Monako.
O moskiewskim metrze.
Chorwacji.
Nowej Zelandii i Australii.
I już wiem, że wszystkiego nie zdążę.
To przeczytałam
O matko! No, w gruncie rzeczy masz fajnie - masz o czym marzyć :) Ja z moimi możliwościami finansowymi (poza Pragą, która MUSI być) mogę sobie pomarzyć najwyżej o Skawinie - bo tylko 20 km od Krakowa i pewnie busem się dojedzie :) Chociaż nie - może bym jeszcze kiedyś chciała do Budapesztu? I taki mały planik, by pochodzić po Paryżu śladami bohaterów "Rue des Boutiques Obscures". Tu mi nawet podpowiedziano, by zyskać środki, uruchamiając odpowiedni projekt ;)
Zuzanka
No widzisz! Ja - szczerze - nie spodziewam się, że dam radę wszędzie. Po pierwsze - czas, z dzieckiem szkolnym urlop mogę w wakacje, głównie oraz mam 26 dni wolnego na rok, więc takie szaleństwa typu 3 tygodnie urlopu, jak muszę obskoczyć ferie i święta, na razie nie wchodzą w grę (plus łatwiej znaleźć opiekę dla kotów na tydzień-półtora niż dłużej).
Po drugie - finanse.
Po trzecie - optymistycznie liczę, że mam co najmniej 20 lat sprawności fizycznej przede mną (co się, haha, pokrywa z potencjalną emeryturą, na którą pewnie się nie załapię). Więc tyle, ile wycisnę z życia przez ten czas, tyle będę mieć.
Oraz sama widzisz - dużo rzeczy jest w zasięgu (do Budapesztu z Krakowa łatwiej :-)).
To przeczytałam
Mam wrażenie, że finansowo nieźle stoicie :) No, ale podróże międzykontynentalne niewątpliwie kosztują. Urlop to sprawa istotnie decydująca. Ja dlatego tylko dwa razy w roku mogę do tej Pragi wyskoczyć. I tak będzie jeszcze długo, bo do emerytury co prawda bliziutko, ale ona nie pozwoli przeżyć, ewentualnie tylko zrobić opłaty :( Nawet nie próbowałam się jeszcze orientować, jak blisko/daleko do Budapesztu. Wypady na weekend już mnie od dawna nie interesują, chcę coś bardziej pogłębionego. Samolot nie wchodzi w grę, odkąd sobie przyrzekłam, że nigdy więcej, ze względów ekologicznych rzecz jasna, do niego nie wsiądę.
Zuzanka
Finansowo nie narzekam, owszem. Ale mam świadomość, że jak rozsypię wszystkie oszczędności teraz, to za 20 lat będę gryźć parapety, a z rozrywek będę mieć kolejkę w przychodni.

Skomentuj