Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

The Big Bang Theory (Teoria Wielkiego Podrywu)

Jak widać, u nas z tytułu zniknęła śliczna dwuznaczność, bo rzecz jest o życiu uczuciowym i przyjaźni wśród geeków, konkretnie fizyków teoretycznych. Ale jak widać niemoc tłumaczy mi się udziela, bo zabieram się do tej notki jak pies do jeża. Serial jest genialny, zabawny, dowcipny, najeżony geekowymi aluzjami i jak rzadko mi brakuje języka w gębie, tak tutaj mogę jedynie napisać "to trzeba zobaczyć".

Leonard jest dość ekstrawertyczny jak na geeka i nawiązuje szybki kontakt z Penny - blond sąsiadką, pracującą jako kelnerka w Cheesecake Factory (błyskotliwie przetłumaczone jako "Fabryka serników"). Penny nie jest geekiem i wpuszczenie jej do świata ludzi, dla których kłótnie o to, czy właściwsza jest teoria strun czy plazmy, są na porządku dziennym, musi oczywiście budzić sporo rozrywki. Zwłaszcza w sytuacjach, kiedy pojawia się Sheldon - człowiek z nerwicą natręctw, uporządkowany i logiczny do bólu, rozumiejący wszystko literalnie i zdecydowanie nie próbujący się dostosować do szeroko pojmowanego społeczeństwa. Drugoplanowo pojawia się archetypowy Żyd Wolowitz, mieszkający z wrzeszczącą za drzwi matką, która skutecznie odstrasza potencjalne podrywki, oraz Hindus Koothrappali - młody naukowiec, nieustająco swatany przez swoich mieszkających w Indiach rodzicach, mający tę wadę, że traci mowę w obecności kobiet, a nawet kobieco wyglądających mężczyzn (chyba że wypije drinka).

Leonard: For God's sake, Sheldon, do I have to... hold up a sarcasm sign every time I open my mouth?
Sheldon: You have a sarcasm sign?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 26, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Ashes to Ashes

... and Dust to Dust. Nie lubię mieć za wysokich oczekiwań co lektury i filmów. Po doskonałym "Life on Mars" bardzo chciałam więcej, ale sequel już nie był taki dobry. Alex, psycholożka policyjna, która pomagała (avrmolg fxhgrpmavr) Samowi Tylerowi cb jlwśpvh mr ścvąpmxv v cbjebpvr qb jfcółpmrfabśpv, zostaje postrzelona i... tak, budzi się tym razem w 1981. Kiedy widzi Gene'a Hunta i jego wesołą gromadkę, wie, że prawdopodobnie wszystko dzieje się w jej głowie na kilka sekund przed śmiercią. Mimo że minęło kilka lat od pojawienia się na komisariacie Tylera, procedury policyjne niewiele się zmieniły, dalej jest to dziki i niecywilizowany Manchester. Alex szybko się zaprzyjaźnia, ale najbardziej ją interesuje śmiertelny wypadek rodziców, który miał miejsce właśnie w 1981. Wyższością Life on Mars było to, że Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, mógł tylko zgadywać. Alex wie i jej zachowanie w niektórych sytuacjach pozbawia serial tej magii i niesamowitości. Smaczku dodają jej stosunki z Genem Huntem, który skrywa swoją sympatię do wysokich bezczelnych kobiet z duzym biustem.

Nie powiem, jak się kończy pierwszy sezon, ale zastosowano ten sam chwyt co w LoM. W planach drugi sezon AtA, a w piątek zaczęła się amerykańska wersja Life on Mars z Harveyem Keitelem w robi Gene'a Hunta. Mimo mojej słabości do idiotycznie uczesanego Sama, to jednak komisarz Hunt "robi" ten serial.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 12, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Chuck vs. Reaper

Oba seriale mają wspólną oś - dość nijaki bohater bez perspektyw nagle dostaje super specjalnych mocy i wprawdzie musi ukrywać je przed (niektórymi) znajomymi, ale jego życie się znacząco zmienia i ma różne bardzo zabawne przygody i kontakty z pięknymi dziewczętami (bo to film młodzieżowy). Oba mają po jednym sezonie i w planach drugi.

Chuck jest młodym geekiem, który wyleciał z prestiżowej amerykańskiej uczelni za sprawą kolegi-zdrajcy, więc pozostała mu najpierw depresja, a potem praca w sklepie z elektroniką. Kolega okazuje się zwerbowanym przez CIA agentem i chwilę przed śmiercią wysyła do Chucka e-mail, który zawiera zakodowane w grafice supertajne informacje o wszystkich akcjach CIA. Chuck pochłania informacje, resetuje się i poza byciem trochę ciapowatym konsultantem d/s szerokoinformatycznych (oh, yes, I will fix your computer) nagle zaczyna z fotograficzną pamięcią uaktywnianą tym, co widzi, rozpoznawać przestępców, handlarzy i szpiegów wraz ze szczegółami każdej ze spraw. Oczywiście nie będzie tak, że sobie chłopak chodzi po wolności, dostaje parę wzajemnie pilnujących się agentów - Caseya (dla fanów "Firefly" - gra go Jayne) i Sarah, piękną blondynkę, która w ramach undercover udaje jego dziewczynę. W każdym odcinku mają inną sprawę, często połączoną ze strzelaniem, wybuchami, bijącymi się pięknymi dziewczynami i ściganiem się w pięknych samochodach. Chuck musi swoje tajemnicze wyprawy ukrywać przed siostrą i przyjacielem (dla ich dobra), ale robi to oczywiście ze świadomością, że jest po stronie dobra. Dużo zabawnych motywów na styku "geek-świat" (np. nauka tanga w weekend czy rozbrajanie bomby podpiętej do laptopa za pomocą buffer-overflow podczas ładowania strony aktorki porno).

Reaper (Żniwiarz) z kolei jest troszeczkę bardziej przewrotny (jeden odcinek reżyserował Kevin Smith), choć równie dowcipny. Sam na swoje 18. urodziny dowiaduje się, że jego rodzice w ciężkiej sytuacji finansowej sprzedali jego duszę diabłu. Diabeł (świetny, diaboliczny i elegancki Ray Wise aka ojciec Laury Palmer) żąda od niego, żeby sprowadzał do piekła dusze, które uciekły. Jako że dusze kontynuują niecne procedery na ziemi, Sam również czuje się - mimo współpracy z diabłem - po stronie dobra. Tutaj nie musi w zasadzie ukrywać, że jest kimś więcej niż pracownikiem marketu budowlano-rtv-agd, bo i rodzice wiedzą (oczywiście, jest im bardzo przykro), i koledzy (uważają polowanie na dusze za miłą i przynoszącą sporą porcję adrenaliny rozrywkę), niestety boi się powiedzieć o tym pannie, w której się kocha. Serial na potencjał, liczę, że w następnych sezonach się nie zepsuje[1].

[1] Zepsuł się KyleXY. Po dość ciekawym pierwszym sezonie, nieźle zakomponowanym i pokazującym ciekawy kontrast między życiem rodzinnym, byciem nastolatkiem w amerykańskiej szkole a wielką tajemnicą, ocierającą się o tajne laboratoria i rzeczy prawie że nadprzyrodzone, drugi sezon odpuściliśmy w połowie ze względu na łopatologię i polityczną poprawność. Jak będę chciała obyczajówkę, to wrócę do Gilmore Girls.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 31, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Numb3rs (Wzór)

To *nie* jest serial dla tych, co są "chómanistami", w szkole nie lubili matematyki i byli z tego dumni. Don Epps to agent CIA i w każdym odcinku rozwiązuje jakąś skomplikowaną sprawę. Charlie Epps zawodowo jest geniuszem i profesorem matematyki, a prywatnie bratem Dona. I jak się już w pierwszym odcinku okazuje, umie za pomocą całki z, epsilona i różnego typu wykresów wymyślić, gdzie uderzy przestępca. Stosunkowo mało głupot, niektóre teorie nawet byłam w stanie zrozumieć (oczywiście najlepiej mi poszło, jak Charlie miał kurs matematyki dla opornych), a mimo sporej porcji wzorów (zwykle malowniczo pisanych na jakiejś szybie) akcja jest, czasem trochę nawet poganiając i postrzelają, więc nie jest zbyt nudno i statycznie. Często zetknięcie świata wyższej matematyki ze światem ludzi, dla których istnieją cztery działania matematyczne, a czasem jeszcze procent, jest zabawne (lekarz mówił, żeby się uśmiechać, ale może coś z tych dziwnych greckich liter jeszcze wyjdzie).

Poza tym drugoplanowo pojawia się nieco cyniczny ojciec Epps, próbujący swoich sił w późnym randkowaniu i układaniu życia z dwoma zaabsorbowanymi pracą synami. Charlie poza tablicą i kredą mało co zauważa, mimo że współpracują z nim różnego typu piękne chicks (ale sytuacja jest dość rozwojowa). Don ma za sobą jakieś związki, ale chwilowo bardziej interesuje go łapanie przestępców, chociaż czasem pojawiają się mimochodem jakieś byłe panny. Cztery sezony, trochę pewnie jeszcze w przerwach na równania czy łapanie morderców się zdarzy. Nie przykuwa aż tak do fotela, ale to przyjemne oglądadełko na wieczory.

Dla wielbicieli "Przystanku Alaska" - rolę agenta Dona gra dr. Fleischmann.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 17, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Californication

Wbrew tytułowi serial nie ma wiele wspólnego z płytą Red Hot Chili Peppers, aczkolwiek ma bezbłędną ścieżkę muzyczną. Hank - pisarz, autor bestsellerowej i sfilmowanej powieści, cierpi na zanik weny w pięknej i słonecznej Kalifornii. A to przeleci świeżo poznaną pannę, a to łyknie albo wciągnie jakiegoś draga, a to spędzi kolejny wieczór na rozmowie z potencjalnym zainteresowanym, który mógłby wydać jego książkę, gdyby tylko ją napisał, w międzyczasie odwiedzając byłą partnerkę i matkę ich wspólnej córki, która właśnie planuje ślub z nowym partnerem. Jak się łatwo domyślić, Hank dojrzewa do tego, że jednak chciałby do ex-partnerki wrócić, co powoduje szereg komplikacji.

Pod względem akcji serial nie jest specjalnie wyrafinowany, bo głównie odbywa się na płaszczyznach damsko-męskich i rodzinno-przyjacielskich. Jest za to prześlicznie filmowany (reżyser chyba lubi Los Angeles tak jak Woody Allen lubi Nowy Jork), bardzo tekściarski, zdecydowanie dla dorosłych ze względu na dużą liczbę kwestii związanych z życiem erotycznym i wulgaryzmów. Bardzo na tak ze względu na odtwórcę roli Hanka - Davida Duchovnego, który bez Scully i paranoi jest znacznie przyjemniejszy. Na razie jeden krótki sezon (12 odcinków), jesienią w planach drugi.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 19, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


House M.D.

Jak już wspomniałam przy okazji Scrubsów, nie jestem fanką seriali medycznych. House ma medycyny dużo, bo w zasadzie każdy odcinek toczy się według schematu: przychodzi pacjent, co to nie wiadomo, co mu jest, House wynotowuje objawy, zespół robi analizy i do połowy, a czasem 3/4 odcinka zgadują, co to za egzotyczna choroba tym razem jest, przy czym zwykle House zgaduje najwcześniej, a potem dajem hinty, żeby reszta nadążyła. Dodatkowo pojawiają się zwykle dość obleśne wizualizacje tego, co choroba robi w środku pacjenta (typu coś obleśne smolistego wylewa się do naczyń krwionośnych albo coś pęka z obrzydliwym *plop*). Tyle na medyczny minus (w niektórych przypadkach zdarzało mi się nie patrzeć na ekran). Na plus - doskonały Hugh Laurie, grający tytułowego dr. House'a, niesamowicie egoistyczny, zarozumiały i bardzo tekściarski kulejący diagnostyk, uzależniony od środków przeciwbólowych, do tego dość różnorodny set aktorów drugoplanowych, służących do tego, żeby jeździć do domów pacjentów i znajdować potencjalne źródła chorób czy też do wzajemnego toczenia konfliktów i pokazywania kawałków życia osobistego oraz różnorodnych interakcji z Housem. Serial o wiele lepiej ogląda mi się z wikipedią pod ręką, co radziłabym i scenarzystom, bo po co wszyscy się mają męczyć cały odcinek, szukając diagnozy, skoro w wiki są już wszystkie opisane. Nie jestem szczególnie zachwycona, ale nie jest to bardzo zły serial.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 7, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 8