Więcej o
Seriale
Procedural oparty o prozę Connelly’ego, pierwszy sezon to kombinacja trzech tomów: Cmentarzysko, Echo Park i Betonowa blondynka. Harry Bosch jest czynnym detektywem wydziału Zabójstw LAPD, dobrym, ale kłopotliwym - tu strzeli przy zatrzymaniu, tam pochopnie, lecz w dobrej wierze, coś zrobi, co spowoduje konsekwencje; nie trzyma też dyplomatycznie języka za zębami. W książkach wątek byłej żony był bardziej dramatyczny, tutaj po prostu mieszka (w czasie 1. sezonu) w Las Vegas z ich nastoletnią córką oraz wspiera Boscha jako profilerka (w książce profilerką była jedna z dziewczyn Boscha). Bosch staje przed sądem z powodu śmierci podejrzanego, którego zastrzelił podczas zatrzymania. Odsunięty od sprawy, bada ludzkie kości znalezione przez spacerowicza w płytkim grobie. Kości należały do dziecka, maltretowanego za życia i pochodziły sprzed około 20 lat. W międzyczasie zostaje przypadkiem zatrzymany mężczyzna, przewożący zwłoki w vanie. Ze względu na ślady policja oskarża go o zabicie co najmniej 7 osób, do czego delikwent się przyznaje, jak również do zabójstwa dziecka 20 lat wcześniej. W zamian za pokazanie miejsca pochówku umawia się na wizję lokalną i - jak się łatwo domyślić - ucieka, co powoduje spore nieprzyjemności w wydziale, z dodatkowymi rozgrywkami politycznymi.
Nie jest to zły serial, ale przez prowadzenie kilku wątków jednocześnie (oprócz trzech spraw jest też polityka miasta i wydziału, Bosch spotyka się z policjantką, co ma nieprzewidziane konsekwencje, mimo że nie pozostają w zależności służbowej, usiłuje też nawiązać kontakt z córką) tempo jest dość powolne. Rezonuje przeszłość Boscha (zamordowana matka-prostytutka, pobyt w domu dziecka), co ma wyjaśnić jego pracoholizm i nadmierne zaangażowanie w pracę. To nie jest serial z olśnieniami i samotnością łowcy, tylko 10 odcinków mozolnej pracy, przewracania dokumentów, badania śladów; Bosch jest trudny do polubienia, bo dość nijaki (a sceny malowniczego załamania, kiedy śledztwo dotyka jego życia, są przegięte), ale uczciwy i rzetelny, więc jednak jakaś tam nić sympatii jest. Drugoplanowo polubiłam dwóch tetryków - Crate’a i Barrella, a zupełnie nie zapamiętałam partnera Boscha, nawet nie pamiętam, jak się nazywa.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 17, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Alma prowadzi uporządkowane życie - sen, prysznic, ubranie, praca, wieczór z chłopakiem; każdy dzień jest podobny do poprzedniego. Czasem zrobi coś głupiego, pokłóci się z siostrą (która jest w amoku przedślubnym) lub z matką (dla odmiany z odchyłem na kościół), zerwie z chłopakiem dla jego dobra, bo ma wrażenie, że jej życie nie ma sensu. Wszystko rozsypuje się w momencie wypadku samochodowego, tuż przed którym widzi ojca, zmarłego 20 lat wcześniej. Budzi się w szpitalu, ale ma absurdalne poczucie, że jest w innym świecie, tym bardziej, że jej ojciec, fizyk badający czas, jest przy niej i niedwuznacznie sugeruje, że mogłaby wyświetlić tajemnicę jego śmierci. Wierzcie mi, ciężko jest wyjaśniać strapionej rodzinie i koledze z pracy, że czuje się już świetnie, jeśli prowadzi dialog z kimś, kogo inni nie widzą albo nagle zmienia czas i miejsce w sposób dla siebie nieprzewidywalny. Fabuła jest jak rollercoster, a Alma sama nie wie, czy to, co się dzieje, jest prawdziwe, czy w jej głowie. Gorzej, jej rodzina uparcie przypomina o schizofrenii babci i nalega na leczenie.
Doskonały, wciąga od pierwszej sceny nie tylko dzięki rotoskopowej animacji. Uwielbiam wszelkie zabawy liniami czasu i zaburzenia, które można uzasadnić albo chorobą psychiczną, albo - według Almy i jej ojca - szamańskim pochodzeniem i specjalnymi predyspozycjami mózgu (patrz też Donnie Darko, naprawdę nigdy nie napisałam o tym filmie?!). Aktorsko - fantastyczna i wyrazista Rosa Salazar i Bob Odenkirk tworzą świetny duet. Sezon pierwszy kończy się zgrabnie, bardzo czekam na sezon drugi.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 15, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Krótka historia związku dwóch nerdów - June (Maya Rudolf) i Oscara (Fred Armisen). Poznali się późno, ale okazało się, że doskonale się dogadują i cieszy ich robienie tych samych rzeczy - spędzania wakacji w tych samych miejscach, jedzenia tych samych posiłków, rutyna i stabilizacja. Wszystko się zmienia, kiedy June wpada na pomysł wyjazdu na narty zamiast do domku nad jeziorem. I teraz mam zgryz, bo w zasadzie finał pierwszego odcinka, a potem finał drugiego, wszystko zmienia. Więc umówmy się, że jeśli chcecie serial obejrzeć, to przestajecie czytać. Dla ułatwienia dodaję zdjęcie kotka, po kotku są spojlery.
W finale pierwszego odcinka ginie Oscar. June jest załamana, ale próbuje dalej żyć, tyle że ona również ginie. Oboje odnajdują się w osiedlu-enklawie Riverside (niebie? na Ziemi to miejsce zamknięte z powodu toksycznej pleśni), w małej społeczności Byłych (Formers); wszystkie potrzeby są zaspokojone, są różne rozrywki, czasem można spotkać Obecnych (Currents), ale ci nie widzą Byłych. Sielanka, June i Oscar mają siebie na wieczność, mogą wypracować sobie nową uroczą rutynę, każdy dzień jest taki, jak poprzedni, nie mogą tylko oddalać się zbyt daleko od centralnie umieszczonej fontanny, bo tracą energię. Cudownie. Tyle, że nie. Oscar się adaptuje, ma nowych przyjaciół (m. in. ślicznego jak cukiereczek androgynicznego Marka, który zginął w latach 70. jako 17-latek), June - mimo prób oswojenia świata - niespecjalnie.
To zabawna, ale refleksyjna przypowieść o związkach i obietnicy, że na zawsze. Że jednak nie do końca chcemy na zawsze, chcemy ewolucji i zmiany, czasem w pewnym tylko zakresie, czasem drastycznie. Wadą serialu jest to, że zanim zdążył się na dobre zacząć i pokazać większy kawałek świata, to niestety po pierwszym sezonie nie jest planowany drugi.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 6, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Za dużo pije, za dużo pali, spotyka się z przypadkowymi mężczyznami, do tego pozwala zagląda w swoje życie kamerze, komentując często sytuacje z cynicznym poczuciem humoru. Nie ma imienia, tytuł serialu to - mam wrażenie - jej autoironiczne przezwisko (“Pchlara”, ktoś nie zasługujący na szacunek), jest tą mniej udaną z dwóch sióstr, ich matka umarła na raka, a ojciec wszedł w związek z socjopatyczną przyjaciółką żony, matką chrzestną dziewcząt (Olivia Colman). Jej kawiarnia, którą prowadziła kiedyś z przyjaciółką (która zginęła w absurdalny sposób), nie przynosi zysku. Fleabag jest zbyt dumna, żeby poprosić o pomoc finansową ojca czy siostrę, Chloe, aktywną bizneswoman, chwyta się więc wszystkiego, żeby utrzymać się na powierzchni. Za ironią i dowcipem narratorki, nie liczeniem się z normami społecznymi i - w pewnym stopniu - hedonizmem, kryje się tragedia (a nawet kilka), które powoli przesiąkają na powierzchnię w pierwszym sezonie. Drugi sezon, początkowo nie planowany, jest nieco mniej dramatyczny, choć równie zabawny. Zaczyna się od poronienia, matka chrzestna oznajmia, że planuje ożenić się z ojcem dziewcząt, a Fleabag poznaje katolickiego księdza (Andrew Scott!).
Po pierwszym odcinku poczułam lekkie rozczarowanie, bo jednak nie jest to całkiem nowatorski serial (bo feministki[1], mocne kobiety, które nie wstydzą się, że mają fizjologię i potrzeby erotyczne oraz zburzenie czwartej ściany widziałam już wcześniej), szybko mi jednak przeszło, bo i doskonała, charyzmatyczna Phoebe Waller-Bridge, fabuła z powolnym odkrywaniem przeszłości, angielski humor i nieprzewidywalność[2] oraz DIALOGI.
[1] Scena z “I SOMETIMES WORRY I’D BE LESS OF A FEMINIST IF I HAD [A] BIGGER [CHEST]” - milion dolarów.
[2] Ale serio, jak już myślę “O, tu pojechała po bandzie”, to dwie sceny później mam poczucie, że w zasadzie to nie było takie ryzykowne, teraz dopiero.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 20, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Neil Gaiman w “Sandmanie[1]” opisał upadłego anioła, Lucyfera, który znudzony i zirytowany ucieka z piekła, osiedla się w Los Angeles i gra w knajpce na pianinie w przerwach między uciechami cielesnymi. Na bazie tego wątku powstał serial o konsultancie LAPD pochodzenia nadnaturalnego, właścicielu klubu nocnego Lux. Początkowo rzecz wyglądała na przyzwoity procedural z ładną panią detektyw i krnąbrnym, acz uroczym “złym chłopcem”, którego supermocą poza nadludzką siłą i odpornością na zranienie[2] jest uzyskiwanie szczerości u przesłuchiwanych, którzy wbrew woli odpowiadali na pytanie o swoje największe pragnienie. W pierwszych sezonach osią intrygi jest chęć odkrycia, czemu detektyw Chloe nie jest zupełnie wrażliwa na urok Szatana (w przeciwieństwie do poznanej w pierwszym odcinku terapeutki Lindy, która nieprofesjonalnie pobiera opłatę za porady w naturze). Potem sprawa się komplikuje, bo do akcji włącza się anioł Amenadiel, który - na polecenie Ojca - usiłuje ściągnąć Lucyfera do piekła. I jak niespecjalnie lubię powracające wątki w serialach kryminalnych, tak tutaj rozwiązywanie poszczególnych zagadek jest potraktowane dość pretekstowo, a to, co istotne, to walka Lucyfera o swoją wolną wolę i samostanowienie (w co włącza się sukcesywnie coraz więcej nadnaturalnych istot, a finalnie i do “zwykłych” ludzi dociera, że Lucyfer przedstawiając się jako diabeł jednak nie używa metafory).
Przez 4 sezony (i zmianę wytwórni) poziom serialu się zmienia, raz bywa zabawniej, raz trochę nudno, zdarzają się odcinki pisane ewidentnie na potrzeby chwili (#blacklivesmatter, silne wsparcie LGBT). Czasem psychologia postaci siada, ale przeciętnie to i tak całkiem zgrabna i przewrotna historia o roli religii w życiu (oczywiście pełna herezji i pokazująca nieco odmienną perspektywę niż kanon literatury). Wybaczam schematyczne odcinki, bo obsada jest przednia (Tricia Helfer! Tom Ellis z eyelinerem!), drugi plan bogaty (anioł, matkoboska, nieortodoksyjna specjalistka medycyny sądowej, atrakcyjna panna demon, ironiczna terapeutka czy pierwszy zabójca) i dialogi bardzo dobre, nawet jeśli nie da się zaangażować w psychologię bohaterów. Jak lubicie, to doskonały serial do drinking game (za każdym razem, gdy ktoś wzywa imię boga nadaremno, Lucyfer przewraca oczami).
[1] Którego zaczęłam czytać na bieżąco, jak wychodził, ale poddałam się chyba po trzeciej części, bo mam sklerozę i w pół roku zapominam, co czytałam wcześniej, więc stwierdziłam, że poczekam, aż wydadzą całość. I jak rany, nie mogę się do takiej masy komiksów zabrać.
[2] Rzecz się komplikuje, bo z dziwnych względów przy pani detektyw Lucyfer staje się śmiertelny. I chyba się zakochuje naprawdę. Sezon 1. Ona też. Sezon 2. Ale wszystko jest przeciwko nim. Sezon 3. Ona widzi jego prawdziwą twarz. Sezon 4.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 19, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 6
Uroczy serialik komediowy z trzema paniami w wieku okołobalzakowskim: Victorii - aktorce serialowej, Joy - kosmetyczce specjalizującej się w wyskubywaniu brwi celebrytom oraz Melanie - świeżej rozwódce, autorce jednego, acz bardzo poczytnego, poradnika. Panie z Los Angeles przypadkiem lądują awaryjnie w Cleveland, gdzie - jak się okazuje - kobieta nie będąca 20-latką z blond grzywą i oszałamiającym biustem ma powodzenie wśród mężczyzn nie będących całkowitymi ofiarami losu. Melanie wynajmuje piękny dom tamże, jak się okazuje z dobrodziejstwem inwentarza - 80-letnią cyniczną i ironiczną Elką Ostrovski, pochodzenia, a jakże, polskiego. I tak sobie panie randkują, rozmawiają, rozmawiają, rozmawiają i jeszcze raz rozmawiają, rozwiązując mniej lub bardziej absurdalne problemy. Bardzo miły, dowcipny i sympatycznym zaczątek serii (12 odcinków). Świeżutki (z 2010), ale realizowany w stylu seriali z lat 80., co dodaje takiego przewrotnego wdzięku aluzjom do najświeższych wydarzeń czy aluzji do innych seriali.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 3, 2010
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1