Więcej o
Moje miasto
Albowiem jak się w mieście nic nie dzieje, to się nie dzieje. A jak się dzieje, to jak raz jestem Zupełnie Gdzie Indziej. Wczoraj przez cały dzień Poznań pokazywał swoje alternatywne oblicze w ramach festiwalu Urban Legend, okrutnie ubolewam, że nie zdążyłam wrócić na koncert Gracjana R. (ale nie oszukujmy się, ON wróci). Dodatkowo w zajezdni tramwajowej na Gajowej odbywał się plener, mogę tylko posiorbać sobie oglądając czyjeś zdjęcia. Dzisiaj już tylko zostały strzępki wczorajszej instalacji "Grawitacja":
Na Rynku Jarmark Świętojański. Co roku cieszę się, że jest, bo to dobry kierunek, w którym powinna iść poznańska starówka co weekend. Niestety, na razie więcej jest zwyczajowego badziewia (wiatraczki, korale z metra czy świątki ze sztancy) niż lokalnych wyrobów. Bardzo obiecujące stoisko z pajdą chleba, na chlebie można smalec, ogórki, lokalną kiełbasę i inne dobra. I słońce, dawno nie widziałam w Poznaniu aż tyle.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 14, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Skomentuj
Żal mam, bo jak noszę ze sobą, to nie padadzieje się nic, a mnie tylko garb rośnie. A wczoraj po deszczowym burym poranku był jeden z piękniejszych wieczorów tego roku. Wracaliśmy z pokazu trójwymiarowych slajdów[1] P. z Piwnicy Farnej[2], nad miastem wisiały różowo-złote chmury i co kilkanaście kroków robił się widoczek jak z kalendarza infantylnej pensjonarki. Mnie się telefon wyładował, TŻ-owy odmówił zwrócenia czegokolwiek strawnego i to by było na tyle. Do tego grochodrzewy pachły. Na placu Wolności kręcili się bębniarze, kilka osób leniwie podskakiwało (kto nie skacze, jest z policji). Miejskie ciepłe wieczory są miłe.
[1] Slajdy trójwymiarowe dają nową jakość zdjęć z wakacji. Nawet nie widzę sensu się czepiać kadrowania czy selekcji, bo w przeciwieństwie do płaskich (i nawet doskonałej jakości zdjęć) nie mam poczucia oglądania obrazków, a poczucie bycia w zasięgu wzroku.
[2] Piwnica Farna [2019 - link nieaktualny] to bardzo miłe miejsce na Placu Kolegiackim, gdzie można dobrą herbatę czy kawę, ciacho czy coś drobnego na ząb. Jak również przyjść na pokazy zdjęć.
PS Zdjęcie nie z wczoraj, ale.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 28, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2
Ludzie narzekają, że powiesili i zaraz się popsuł albo że nie włączają, bo żre za dużo prądu, ale mnie się podoba nawet jak się nie rusza. Opertus Lunula Umbra (Ukryty cien księżyca) Choe U-Rama wisi w Starym Browarze i jest zwyczajnie uroczy. Tu można zobaczyć film, jak się rusza.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 10, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
stary-browar
- Komentarzy: 5
... gdy dorastać zaczyna do tego, że wygodniej chodzić z dwoma aparatami zamiast z jednym i co chwila zmieniać obiektyw, bo jeden to zdecydowanie za mało? Waham się między trzecią ręką a chwytnym ogonem. Jedną z opcji jest też ciągnięcie za sobą drewnianego wózeczka z oprzyrządowaniem bądź zlecenie tego rosłemu ochroniarzowi, który będzie co 3 minuty podawał żądany aparat bądź obiektyw (TŻ-a jednak za bardzo lubię, żeby sprowadzać go do roli podaj-zamień-pozamiataj). W każdym razie to ciężka praca jest, nawet jeśli w grę wchodzi zwykły spacer po ogrodzie botanicznym.
Magnolie jeszcze kwitną, bzy właśnie się prześlicznie rozwijają, brakuje mi tylko zwierzyny, która mogłaby takie piękne okoliczności przyrody zamieszkiwać. Po więcej pięknych okoliczności w GALERII ZDJĘĆ.
PS Jakby kto chciał, to dziś jeszcze są jakieś festyny i inne urozmaicenia.
PPS Też tak macie, że musicie watę cukrową, nawet mimo świadomości, że to dwie łyżki zwykłego białego cukru?
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 3, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
ogrod-botaniczny
- Komentarzy: 4
Nawet nie tyle znudziła, co - wykazując wrażliwość płyty meblowej - zaczęła się rozkraczać, szuflady rozjeżdżać i ogólnie przestała rokować. Do tego zaczęła być stosunkowo mała w stosunku do zapędów bieliźnianych. Wymyśliłam więc sobie, że z ciężko zarobione dinero kupię nową. Drewnianą, dużą, z mnóstwem szufladek (dla technicznych - 140 szerokości, do góry dowolnie, acz pewnie nie ma sensu więcej niż 120 cm). Już nawet gotowa byłam na ustępstwa, że nie cała z drewna, że nie jedna, a dwie stojące obok siebie, normalnie szłam na rękę jak się da. I kupa. Albo meble gabinetowe z dębu za jedyne 4k zł, albo płyta z VOX-u. Snu mi z powiek nie spędza, jeszcze te skarpetki i niewymowne mam gdzie trzymać, ale z okazji wolnej niedzieli wpadł pomysł pojechania do SPOT-u. Taki współczesny trendny dom kultury, gdzie leżą bookcrossingowane książki, dizajnerskie (czytaj: nie do noszenia, niestety) ciuchy, nietrywialne meble i gadżety wnętrzarskie, minisklepik z winami i restauracja. Do tego wszystko mieści się na Wildzie w odremontowanym ceglanym budynku, zaaranżowanym jak loft. Wildę lubię od zawsze, tym bardziej mnie cieszy, że zamiast burzyć stary dom, można zrobić z niego miłe miejsce na weekendowe popołudnie.
Łatwo się domyślić, komody nie znalazłam, za to spędziliśmy z TŻ miłe popołudnie w przepięknym wnętrzu, ocierając się o czerwoną cegłę, grzebiąc w książkach, siorbiąc lemoniadę z brązowym cukrem i patrząc na świat przez okna wysokie na dwa metry. Królowa była zachwycona. W najbliższą sobotę i niedzielę planowane są dni włoskie z plażą, filmami Felliniego i włoską kuchnią.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 28, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 12
Wyjątkowo wpiszę się w trend akcji serwisu Allegro (Zielone Podwórka), ale to jedno z moich miejskich marzeń - oaza w centrum betonowej dżungli. Da się, wystarczy przespacerować się po Amsterdamie czy zerknąć w co drugą bramę w Berlinie. W podwórkach są trawniki, drzewa, doniczki z kwiatami, ławki, letnie ogródki restauracji i kawiarni. W jednym z moich ulubionych filmów - "Przed zachodem słońca" - Celine prowadzi Jesse'ego najpierw po pięknych zakątkach Paryża, żeby pokazać mu w końcu swój dom. Za bramą kamienicy jest duże, zielone podwórko, przyjaźni sąsiedzi siedzący przy ogrodowym stole, słońce i kot wychodzący na powitanie. W Poznaniu jest kilka takich miejsc, gdzie warto się pałętać, zwłaszcza w sobotni poranek. Zwykle podwórka za kawiarniami są skrzętnie schowane dla przypadkiem przechodzących (bo więcej miejsc oferuje coś więcej niż widoczne jest przez witrynę od ulicy - Monidło, Sól i Pieprz, obie Werandy), co jest o tyle niefajne, że nie do każdej kawiarni człowiek wchodzi podczas powolnego spaceru. A warto. Pokazywałam już wnętrze podwórka między ulicami Wielką 21 a Wodną 7, które znalazłam przypadkiem podczas którejś krajoznawczej wyprawy z aparatem w okolice Starego Rynku.
Poza niedzielą dają też tam niedrogie śniadania, tosty, sałatki i wszystko to, czego człowiekowi na śniadanie potrzeba. I jak już jest na tyle ciepło, że można siedzieć na podwórku, patrzeć na przechodzących mieszkańców i grzać nos w promieniach słońca.
Notki *nie* sponsorował kot Szarszyk, albowiem kot Szarszyk przychodzi na kolana, wierci się, wywraca na plecki, kładzie dziób na klawiaturę i ogólnie domaga się czynnego zajmowania miękkim kotem, a nie pisania. I chyba ma rację.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 26, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2