Miasto uznało, że należy mi umilić podróże i na dzisiejszą wynajęło pana, grającego pijaczka. Aktor wsiadł do autobusu, zawinął się kunsztownie wokół słupka, czknął i zapytał młodzieńców, którzy wsiedli z nim, czy ten autobus to zakręca na Niestachu, czy popierdala prosto. Młodzieńcy zeznali, że zakręca, ale chyba im nie wierzył, bo oświadczył głośno, że wobec tego zapyta jakiegoś halibuta i zaczepił z tym pytaniem starszą panią, która halibutem nie była, ale objaśniła, że zakręca. Aktor został przekonany i wyjaśnił, że bardzo dobrze, że zakręca, albowiem tam mieszka jego teściowa, do której udaje się w celu, excuse le mot, ujebania jej głowy nożem, który niesie w tej oto reklamówce, albowiem jest takim samurajem Musashim (skądinąd niezły chwyt - aktor w sztuce gra postać z filmu, wot postmodernizm). Charakteryzacja aktora była na tyle fachowa, że z powodu wydzielanego przez kostium zapachu przeniosłyśmy się ze znajomą w dalszą część autobusu, więc nie słyszałam dokładnie, czemu przeszedł do kwestii fajnej dupki oraz zaczął wyrażać tęsknotę za cycami, które by sobie pomiętosił. Nawet nie upierał się, że dwa, jeden też by wystarczył.
Po krótkiej przerwie kondycyjnej, kiedy to autobusem zarzuciło, a aktor otwierający sobie akurat piwo puszkowe Żywiec ofiarnie wyrżnął nieco w szybę, zainteresował się starszą panią, która wiozła kwiaty i zawinszował sobie jednego kwiatka dla siebie. Pani okazała się być niewrażliwą na sztukę i odmówiła, co wywołało monolog erotyczny, z którego można było dowiedzieć się, że jakby kwiatka dostał, to by byłej żonie, która wprawdzie jest kurwą i od niego odeszła (i, jak już wspomniał wcześniej - a uważny widz zapamiętał - jedzie wyegzekwować od teściowej sprawiedliwość za pomocą noża), kwiatka dał, a w zamian może by mu dała do polizania cipkę. Starsza pani nie doceniła odwagi dialogu i rozpoczęła z aktorem dyskusję na temat języka i jego kultury. Aktor nie dał się wyprowadzić z roli i objaśnił, że nawet pani starszej ktoś kiedyś lizał i że jest gotów dać sobie (tu nie dosłyszałam) oberżnąć, że każdy w tym autobusie kiedyś lizał. Dość przystojna młodzież męska, siedząca przodem do mnie, utrzymująca do tej pory jaką taką powagę, nie dała rady i zwinęła się ze śmiechu. Aktor wprowadził jeszcze element groteski, wyjaśniając, że nie rozumie, o co halo, albowiem lizanie cipki jest normalne w przeciwieństwie do takiego nie przymierzając ruchania ze zwierzęciem, a do tego kobiecie przyjemnie. Po czym nastąpił nagły finał, bo autobus skręcił i aktor oznajmił wszem wobec, że dojechał, przeprasza, co złego to nie on, i że owszem - jest trochę napity - ale to na odwagę, bo teściowa to straszna baba. Po czym wysiadł i rozpoczął przedstawienie dla jednego widza, stojącego na przystanku.
Bardzo poczułam się zbudowana, że miasto inwestuje w teatr współczesny, nawet taki kontrowersyjny. Myślę, że spóźnił się nieco na Maltę, wtedy może byłby bardziej doceniony. Bo to był aktor, prawda?
Ale że nie samą sztuką człowiek żyje, będzie i o chlebie. W prezencie na poniedziałkową rocznicę dostaliśmy maszynę do pieczenia chleba, która jest wynalazkiem przezabawnym, albowiem miesza, gniecie oraz wypieka, wydając przy tym odgłosy irytujące kota. Jak na pierwszy rozruch poszło całkiem całkiem - na samym początku wprawdzie się nieco zasmuciłam, bo zaprogramowana maszyna nie wydała z siebie nic i tylko tak sobie stała. Ale blip przyjacielem człowieka i rzeczywiście wyszło, że najpierw się grzeje i trochę trzeba poczekać. Po czym po 2 godzinach mieszania, ciszy i pachnienia zeznała za pomocą piszczyka, że gotowe. Przyznam, że przez cały czas zastanawiałam się, w jaki sposób maszyna wyjmie sobie z upieczonego chleba te mieszadełka, co to robią z mąki, drożdży i wody ciasto, ale okazało się, że jednak nie jest Davidem Copperfieldem w świecie techniki kuchennej i mieszadełka wydłubuje się takim drutem. Trochę rozczar, ale chleb był jadalny, mimo że niewyględny (miałam silne poczucie wyprodukowania chleba krasnoludów).
I tak o. Jutro dentysta, może nie pomylę po freudowsku godzin.