Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Detektyw Robin Griffin (Elizabeth Moss) przyjeżdża z Sydney na urlop do rodzinnego małego nowozelandzkiego miasteczka LakeTop, odwiedzić umierającą na raka matkę. Ponieważ odkryto, że 12-letnia Tui jest w ciąży, Robin postanawia się włączyć w sprawę (nie tylko dlatego, że ma kwalifikacje, ale kiedy patrzy na zachowanie policjantów przesłuchujących dziecko, zdecydowanie widzi braki kompetencyjne). Dziewczynka jest córką szefa lokalnego półświatka - Mitchama seniora, człowieka niestabilnego emocjonalnie i dość, oględnie mówiąc, ekscentrycznego[1], którego Robin podejrzewa o same złe rzeczy. Dziewczynka niedługo później znika, a Robin zostaje zablokowana w swoich dążeniach do przeszukania domu Mitchama. Wbrew zaleceniom przełożonego[2] rozpoczyna śledztwo najpierw sama, potem we współpracy z "nieudanym" synem Mitchama, Johno (swoim chłopakiem sprzed lat) oraz z paniami, które mieszkają opodal w komunie pod przewodnictwem androgynicznej GJ (Holly Hunter). Miasteczko kryje w sobie wiele tajemnic, niektóre dotyczą samej Robin.
I tu mam trochę poczucie, że obejrzałam ten serial za późno, bo ani nie szokuje, ani nie budzi takiego niepokoju jak np. Broadchurch. Minęło 5 lat od premiery (2013) i to jeden z wielu seriali, mówiący o trudnych tematach, podmiatanych pod dywan (pedofilia, gwałt, morderstwo, narkotyki, kazirodztwo). Bliźniacze wątki pojawiają się np. w "Ostrych przedmiotach", może stąd lekkie zniechęcenie?
[1] Rozbieranie się od pasa w górę i biczowanie przy grobie matki nie jest dość typowe wśród znanych mi ludzi.
[2] Tu mi trochę logika siada - wszak dziewczyna przyjechała na urlop. Kilkukrotnie miałam wrażenie, że 6-odcinkowa wersja na Netflixie jest pocięta w stosunku do 7-odcinkowego oryginału, bo czasem niektóre sceny nie wynikały z wcześniejszych (np. WTEM Mitcham, który usiłował eksmitować komunę hipisek ze swojego sąsiedztwa, przyjeżdża i umawia się na randkę z jedną z pań).