Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Skusiłam się, zanęcona udziałem Olivii Colman i nazwiskiem Willa Sharpe'a w czołówce. I powiem Wam, że to jest dziwny serial, coś pomiędzy teatrem telewizji a filmami Charliego Kaufmana. Oparty na faktach - małżeństwo na skutek zbiegu okoliczności przyznaje się do morderstwa rodziców żony i ukrycia ich zwłok w ogródku kilkanaście lat wcześniej. Ale sama intryga nie jest na tyle istotna, co analiza tego, co ich (albo jedno z nich) do zbrodni skłoniło, czy była to zbrodnia w afekcie, czy zaplanowana, jak wyglądało ich życie przed i po. Nie wiem, na ile serial wiernie oddaje fakty, bo że realia, to zdecydowanie nie, ale osoba Susan, córki zamordowanych, jest co najmniej zastanawiająca. Kobieta po poważnej traumie, żyjąca w krainie wiecznej ułudy, oszukująca również męża, żeby nieco umilić mu niezbyt udane życie, nie wydaje się kryminalistką, raczej kimś, kto wymaga opieki, również psychiatrycznej. Mąż, ewidentnie w spektrum autyzmu, wydaje się postępować wedle własnych zasad, ale jest dość bezradny w zetknięciu z życiem codziennym.
Jak wspomniałam, to dziwny serial, zostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Zmęczył formą - składającymi się dekoracjami, umownością scen, mocno filtrowanym obrazem, onirycznością i przejaskrawieniem. Miałam poczucie, że umyka mi przez to treść.