Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
... ale doskwiera mi. Wkurzam się idiotycznymi zakazami (zamknięte lasy; umundurowany decydent może określić, czy moje wyjście z domu to rzeczywista potrzeba, czy fanaberia, a fanaberię poczęstować mandatem; czytam o tym, czy wymiana opon to konieczność #idonteven), ale przeżyję. Mieszkam na zadupiu, nikt mnie zatrzymuje, jak idę wietrzyć głowę. Odwołałam rezerwację na majowy wyjazd na Rugię. Tkam w głowie czarne scenariusze, co jeszcze zniknie z mojego życia lokalnie (nie będzie frytek z sosem serowym na Nocnym Targu Towarzyskim, bo nie będzie NTT; goodbye śniadania w Republice Róż; baseny i jeziora zagrodzone mimo upałów; nie wpuszczą mnie do Ogrodu Botanicznego ani Dendrologicznego czy Palmiarni; Wielkopolska w weekend straciła rację bytu; mogę tak długo), trochę dlatego, żeby nie skupiać się na myśleniu o dramatach rzeczywistych i możliwych.
Z ostatniego miesiąca w zasadzie nie mam wspomnień. Raz wbiliśmy się na Łęgi Rogalińskie, kiedy jeszcze było można. Bardzo nie lubię nie mieć wspomnień.