Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Julia bardzo nie radzi sobie z żonglowaniem pracą i byciem matką, pomijając jej wieczne rozkojarzenie i nieumiejętność w ogarnianie czegokolwiek, jej matka właśnie odmówiła wsparcia w wyręczaniu jej w opiece nad dziećmi i domem, a jej mąż, cóż, bardzo ją wspiera, ale z kolejnych rozrywek z kolegami lub integracji służbowych. Usiłuje więc wkraść się łaski Amandy, lokalnej alfa-matki, oczekując, że w ramach współpracy będzie mogła czasem (czytaj: często) wrzucić grupie matek swoje dzieci pod opiekę. Niestety, jak na razie siedzi przy stoliku nieudaczników z prostolinijną Liz (cudowna Diane Morgan), samotną matką ocierającą się o patologię oraz z żebrającym o atencję Kevinem, który pozwala robić żonie karierę i sam zajmuje się domem i dziećmi. Julia używa więc podstępu, kłamstwa i zasadzki, żeby uzyskać korzyści, ale - umówmy się - nie jest ani miła, ani sprytna, efekty są zwykle niezazbytnie.
Jak zapewne wspominałam, raczej uwielbiam brytyjskie seriale komediowe. Są mniej przewidywalne, bardziej równe i twórcy wiedzą, kiedy skończyć. Rozczarowana kierunkiem, w jakim poszły ”Working Mums”, przestałam w pewnym momencie oglądać, bo poziom krindżu był zbyt wysoki. Dlatego bardzo mnie ucieszyło odkrycie, że wprawdzie nie da się zrobić serialu o rodzicielstwie bez secondhand embarrassment, ale w dalszym ciągu można to zrobić zabawnie. Jaki to pyszny serial i jak ładnie rozprawia się z mitem “można mieć wszystko, to tylko kwestia organizacji”, fasadowością szczęśliwych rodzin i ślicznie pokazuje, jak bardzo toksyczne może być tzw. aspirujące rodzicielstwo.