Plus wszystko.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Zawsze na przełomie roku fascynuje mnie, że według większości ludzi tolerancja polega na tym, że należy nie przeszkadzać im w hucznym obchodzeniu. Owszem, jestem w stanie się domyślić, że będzie głośno, nie potrzebuję wizyty sąsiada, uprzedzającego, że może być hałas (i tak naprawdę na co mi to uprzedzanie, nie jestem w stanie wygłuszyć mieszkania, żeby nie słyszeć kłótni i łomotów pijanej pary na klatce schodowej o 3 nad ranem). Nie ogarniam natomiast, czemu nagle się ludziom wyłącza jakakolwiek przyzwoitość, muzyka łupie tak, że ściany drżą, a pijane bydło pali na klatce schodowej, co chwila otwierając drzwi i wypuszczając jeszcze głośniejszą muzykę, prowadząc wrzaskliwe dyskusje oraz biegając z łomotem po schodach, a próba pacyfikowania starcza krótkofalowo na 3 minuty, a długofalowo może się najwyżej skończyć tym, że wesołki będą łomotać w moje drzwi, wychodząc z imprezy do domu (BTDTGTT). Uprzedzając pytania, zdarzało się, że bywali u nas goście, ale muzyka nie wyła do wczesnych godzin porannych, a jak ktoś wychodził, to bez dodatkowych atrakcji typu stado słoni na schodach. Chciałabym zacząć promować inną wersję tolerancji, konkretnie "Jestem tolerancyjny, nie wszyscy muszą uczestniczyć w mojej imprezie". Ale to chyba niepopularny pogląd.