jak to liczyłam jakis czas temu (przy czym klub był droższy, ale dojazd tańszy), to mi wyszło, że kompletnie mi się nie opłaca. ale ja nie lubiłam swojej pracy tamtej
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Utknęłam w szarej dupie. Nie mogę ustalić terminu czwartego podejścia do egzaminu, bo po uwaleniu trzeciego trzeba mieć karteczkę, że się odbyło 5 godzin jazd doszkalających. Grzecznie jeździłam z panią M., karteczkę dostałam, po czym okazało się, że ma przystawione pieczątki odwrotnie (imienną tam, gdzie firmowa, a firmową tam, gdzie imienna) i mogę najwyżej się karteczką podetrzeć, bo WORD nie przyjmie. Pikanterii dodaje fakt, że pani M. w sobotę wylądowała w szpitalu, jej komórkę obsługuje syn, a szkoła jazdy, w której pani M. aktualnie pracuje (bo, jak się okazało, przestała z moją ulubioną panią E. chcieć), mieści się w Bninie pod Kórnikiem, czyli jakieś 40 km od Suchego Lasu. I tak trochę słabo.
1 kwietnia mam wrócić na zakład (czy zakład oficjalnie wie, że wracam na pół etatu? ależ), dojazd komunikacją miejską to - przy pomyślnych wiatrach - 15 minut na przystanek, 15 minut autobusem, przesiadka, 15 minut drugim autobusem, 10 minut dojść na zakład, czyli 50 minut nie licząc czekania (a zważywszy, że autobusy potrafią odjeżdżać minutę wcześniej, może być czarownie). I tak liczę. Bilet w jedną stronę 3-4 zł. Taksówka - 25-30 zł. Odstawienie dziecka do klubu - 850 zł/miesięcznie. Czy mi się opłaca wracać?