Współczucia...
Nie wiem, czy ja mam szczęście, że nie trafiam na takie osoby (również na różne ciocie dobre rady w rodzinie itp), czy po prostu tak bardzo nie zwracam uwagi?
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Do placówki edukacyjnej mam stosunek pozytywny z lekkim zabarwieniem neutralnym, albowiem nie egzaltuję się najnowszymi osiągnięciami pedagogiki, nie uczęszczam (i nie planuję) na warsztaty o tym, jak bardzo wyrzucenie komputera i telewizora ubogaci me życie i sprawi, że uzyskam nową jakość kontaktu z dzieckiem (oraz stracę pozostałą pulę punktów sanity). O szyciu lali i wplataniu w życie codzienne rytuałów ludyczno-religijnych nie wspomnę; mogę smażyć konfiturki czy wykonać kostium na bal przebierańców, znam swoje granice. Ale plusów jest więcej, nieletnia jest zaopiekowana, szczęśliwa, śpiewa, chce chodzić, ma przyjaciółki, męża (na jeden dzień, ale zawsze), ciocie się o nią troszczą. Lubię ciocie. Poza Ciocią Złą Nowiną.
Ciocię Złą Nowinę trzeba wymijać, uśmiechając się niezobowiązująco, albowiem przy jakiejkolwiek sugestii dostępności, CZN a) rozpoczyna wykład metodyczny, b) wskazuje niedociągnięcia i poważne wady wychowawcze, c) informuje wprost o problemach, szkoda tylko, że wyssanych z palca. Normalnie wymijanie CZN nie jest problemem, bo CZN nie jest opiekunką dziecka mego, obsługuje inną grupę, ale czasem bywa obok na placu zabaw czy zajmuje się zbiorczo grupami podczas trybu świetlicowego. Z takich przelotnych kontaktów dowiedziałam się więc już, że: moje wtedy 3-letnie dziecko jest niesamodzielne i powinniśmy wstawać pół godziny, a jak trzeba to i godzinę wcześniej, żeby dać dziecku czas na samodzielne ubieranie się rano i ignorować prośby o pomoc, bo POWINNO JUŻ UMIEĆ (moja delikatna sugestia, że w sytuacji kryzysowej to równie dobrze moglibyśmy się i nie kłaść, bo motywacja do samodzielnego ubierania się rano jest tak niska, że i kilka godzin nie starczy, nie padła na żyzny grunt), moje wtedy 3,5-letnie dziecko ZDECYDOWANIE POWINNO wymawiać już literę "r" i skoro tego nie umie, to czas najwyższy inwestować w logopedę, kazała odebrać zdrowe dziecko z powodu "apatyczności", wielokrotnie tonem pełnym egzaltacji tłumaczyła mi oczywistości typu, że jak dziecko jest zmęczone, to marudzi i "rodzic musi to zrozumieć" itp.
Dziś na CZN natknęłam się wchodząc do placówki. Zapalił się błysk w oku i usłyszałam, że dziecko me - rano zdrowe (i mam tu na myśli zdrowe-zdrowe, a nie glut-do-pasa-gorączka-zbita-lekiem-a-te-wypieki-to-rumieńce) - ma "okropny, okropny mokry kaszel" i najlepsze co mogę zrobić, to zabrać je do domu i nie przyprowadzać do poniedziałku, aż wydobrzeje. Oczywiście nie może jechać w piątek na wycieczkę z pieczeniem ziemniaka. Od 15:30, kiedy to z dzieckiem mym obskoczyłam stare zoo, plac zabaw, zbieranie kasztanów i liści oraz drogę do domu, a potem picie, jedzenie i oglądanie Ciekawskiego Dżordża, nie kaszlnęło ani razu. Będąc złą matką zamierzam jutro zalogować dziewczę do placówki, bez względu na to, co CZN na ten temat sądzi.