Coś się kończy, by mogło zacząć się nowe...lepsze:) na co nam taka praca, do której najchetniej przynieślibyśmy pistolet? :) A układanie książek na półkach -najlepszym zajęciem na taką pogodę!
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Z jednej strony ogromna ulga, bo sytuacje zaczęły być tak absurdalne i stresujące jak w thrillerze, a ja bez żadnego wpływu na, za to z odpowiedzialnością. Z drugiej - pamiętam to fantastyczne poczucie haju, na którym wracałam z rozmowy ("a czy może zacząć pani od zaraz?"), śpiewałam w samochodzie jakieś szlagiery z lat 80. i letni świat należał do mnie. W poniedziałek zdałam ruchomości, wyszłam, zostawiając za sobą stres w żołądku, zagnieżdżony już w pierwszym tygodniu; jednocześnie z poczuciem porażki, bo w końcu się starałam.
W każdym razie wróciłam w miasto, niestety zimowo szare, żadna radość być bezrobotnym polską porą słotno-śliską, z mżącym zimnym deszczykiem. Checklista spraw odkładanych z powodu 8-16 i zmęczenia potem. Wszystko idzie ku lepszemu, nie ma kryzysu, wszystko da się rozwiązać robiąc najpierw jeden krok, ale potrzebuję koloru i światła, żeby pozbyć się tego marazmu, do którego wplątał mnie stres ostatniego roku.
Zacznę od tego, że poukładam sobie książki na półkach. Nie, nie kolorami. Jeszcze nie wiem jak, ale poukładam.