Bo boję się, że się zgubią w codzienności.
- Śmiech do samej siebie.
- Samodzielne siadanie z leżenia na brzuchu.
- Obniżony materac w łóżeczku.
- Wyciąganie rąk do mnie, żebym wzięła na ręce (#budyń).
W ogóle dziś był dobry dzień. Głaskałam dwa obce koty, z czego jeden wywalił do góry dropiaty brzuszek i kazał się smyrać. Rano Maj usnęła do 9:15 po tym, jak eloy ją napoił butelką po 7. Potem fitness, po powrocie drzemka. Papka z kapusty, marchewki i szpinaku. Zabawa na kocyku połączona z ciągnięciem za ogon Szarszyka (koty przyciąga piankowa mata i kupiony ostatnio rainmaker). Spacer w chuście opłotkami Strzeszyńskiej, w trakcie którego Maj zasnęła i spała jeszcze w domu półtorej godziny (wow!). Gruszka Williams ze słoiczka. Trochę noszenia, śpiewania i bobrowania na kocyku. I tak o.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 5, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Skomentuj
Wiało jak nie wiem co, ale szczelne zawinięcie w chustę oraz gruby kaptur pozwoliły iść nam dziś po najlepsze gołąbki w Poznaniu. Boczna droga, lasek z iglakami i kwitnącymi drzewami owocowymi, w końcu powrót do cywilizacji i domy z pięknymi ogrodami. Tym razem Maj nie usnął w drodze do, objaśniłam więc, co to są gołąbki i się tylko tak nazywają, budząc chyba pewien entuzjazm u panów proweniencji budowlanej, spożywających w głębi gołębianego baraczku. Przed baraczkiem, zaraz obok kartki głoszącej, że "Prosimy nie karmić kota", pożywiał się śliczny czarno-biały dachowiec z niesamowitymi mitenkami na przednich łapach - całe łapy czarne, a tylko paluszki białe, z łagodnymi owalami dookoła każdego palca (niestety, ze względu na brak chwytnego ogona, nie mam nic do pokazania, a szkoda). Ponieważ zostały mi jeszcze jakieś drobne, poszłyśmy do mojej ulubionej warzywnej budy opodal, gdzie - jak przystało na zieleninowego profana - zapytałam, co to za fajna mierzwa zieleni i dowiedziałam się, że szpinak. Sympatyczny pan chciał mi tę mierzwę opylić w całości, ale wyjawiłam, że ja szpinaku to niespecjalnie, ale córce bym trochę ugotowała i co pan na to. Pan na to bez problemu wygarnął z wora odpowiednio mniejszą porcję i powiedział, że normalnie to by nie dzielił na mniejsze, ale dla dziecka...
Wracałyśmy w podmuchach coraz to silniejszego wiatru, jedna Majowa ręka na moim obojczyku, druga na ramieniu. Żeby się dziecku nie nudziło, zaczęłam śpiewać durne rymowanki o tym, że poprzez lasy, poprzez bory, maszerują sobie stwory czy że przez ugory i choinki pokwikując biegną świnki, kiedy zorientowałam się, że mały cieplutki Maj od jakiegoś czasu już drzemie przytulony policzkiem do mojego mostka, posapując czasem. Borem, lasem.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 27, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Maja
- Komentarzy: 4