Jack Frost
Lubię swoje plastikowe, szczelne okna, przez które nie wieje (a koty śpią na parapecie i mają ciepłe uszki). Ale czasem żal, że mróz nie maluje na nich czegoś ładnego. Maluje za to w samochodzie.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Lubię swoje plastikowe, szczelne okna, przez które nie wieje (a koty śpią na parapecie i mają ciepłe uszki). Ale czasem żal, że mróz nie maluje na nich czegoś ładnego. Maluje za to w samochodzie.
... dalej nie lubię dotykać się do surowego ciasta. Dlatego upiekłam chleb z tymiankiem (podhalański z torebki z Piotra i Pawła) metodą kompromisu, pozwalając maszynie ugnieść i wyrosnąć, po czym w pojemniku z maszyny przekładając do piekarnika, gdzie chleb ma skórkę i lepiej wyrasta.
Potem na specjalnie życzenie telewidzów upiekłam brownie, które miało tę niebagatelną zaletę, że wystarczyło wrzucić wszystko do miski i zmiksować, a dodatkowo w kartoniku z Lidla znalazła się jednorazowa forma do pieczenia. Zakładam, że powstały mini-zakalec to efekt zamierzony. Brownie i lody Häagen-Dazs o smaku wanilli, toffi i brownie na wieczór na seans drugiego sezonu IT Crowd.
Pierniczki z przepisu siwej [2019 - link nieaktywny] zmiękczyłam skórką z jabłka (wedle zaleceń Matkipolki [http://mattkapolka.blox.pl - link nieaktywny]), a ponieważ miałam lukier i barwniki spożywcze, polukrowałam. Nauka na przyszłość stąd taka, że czerwony z zielonym wygląda bardzo psychodelicznie, zwłaszcza na pierniczkach w kształcie kota. Jak wygląda zestawienie żółtego i niebieskiego lukru (IKEA?) zobaczę, jak te wyschną.
A Burszyk z Szarszykiem... jak widać. O epizodzie z barszczem już zapomniałam.
Za każdym razem, kiedy przechodzę koło Starego Marycha, myślę o dziadku. Dziadka nie ma już od kilkunastu lat, ale był takim kujawskim Marychem, z rowerem, teczką i kaszkietem. Jeździł rowerem na działkę i do pracy, w teczce przywoził mi czasem przedziwne rzeczy - wyobrażacie sobie, co w erze szarawego papieru kolorowego, który się sam z siebie nie przyklejał, a jak się chlapnęło wodą czy klejem, to się ohydnie odbarwiał, znaczyła ogromna sterta naklejek na przetwory owocowo-warzywne, również zagraniczne? Wytłaczane zagraniczne maliny, ogórki z zadzierzyście zakręconym wąsem (czy był już wtedy Krakus? pamiętam liternictwo i granatowy nagłówek Krakusa), zielony groszek, truskawki wielkości dziecięcej dłoni. I kisił najlepszą na świecie kapustę. Ech. Myślę o nim i mam nadzieję, że przychodzi czasem do niego kot Hera.
Przeszłam się też dzisiaj mimo zimna i ogólnej szarości przez kawałek miasta, częściowo ze znajomą Szwedką, której pokazywałam, co w Poznaniu ładne. Niestety, wstydziłam się przez cały czas, bo mimo że kamieniczki na Ratajczaka czy Taczaka są prześliczne, w bramach klimatyczne zakamarki i śmietnikoty, a w sklepach świąteczna gorączka, to widać odpryskującą farbę, nieremontowane od kilkudziesięciu lat fronty, czuć subtelny zapaszek uryny i na chodnik lepiej patrzeć, żeby nie wejść w zdeponowany siarczyście psi (sądząc z rozmiarów, był to chyba dog olbrzymi) odchód... Smuteczek.
W Empiku tłumy. Z jednej strony to dość wzmacniające, że tyle ludzi czyta kupuje prezenty na święta - a jest co, bo wyroiło albumów (nowa Nigella dla pań, a dla panów kloc, którym można ogłuszyć - kronika kalendarza Pirelli), wznowień ("Don Camillo i jego trzódka") czy wydawnictw dla pokemonów ("694 najlepszych statusów GG", #wtf!). Z drugiej - każdy ma furię w oczach, ustawioną trajektorię, szuka tych książek po trupach, depcząc i potrącając. Mam czasem wrażenie, że wystarczyłoby, żeby sprzedawać okładki, na wagę. Kilo ziemniaków, pętko zwyczajnej i 1,5 kilo albumu w czerwonej złoconej okładce ze smokiem.
W "U mnie czy u Ciebie" obsługa dalej przeraźliwie ślamazarna, ale karmią dalej dobrze. Przy stoliku obok resztki szczytu klimatycznego w postaci trojga starszych Azjatów, jedzących, tak, żurek.
I zimno. I szaro. Mam zimową depresję. Kolejną w tym roku. I kota-bulimika. Znowu. Mać jego pręgata. I dużo się dzieje. Za dużo. Mogło by się trochę przestać dziać.