Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Rok, w którym zaczęłam się masturbować

Prawie 40-letnia Hanna chce uratować swój kulejący związek drugim dzieckiem. Niestety jej wiecznie niezadowolony partner Markus(?) nie dość, że odrzuca ją w sypialni, to jeszcze eskaluje do momentu, aż wylewa całe nagromadzone rozczarowanie - że Hanna więcej zarabia, że jest zaangażowana w pracę, że organizuje wszystko w rodzinie, a nie zajmuje się głaskaniem ego partnera. I mimo że Hanna właśnie rzuciła pracę mimo otrzymanego awansu, rozstaje się z nią. Gorzej, każe jej się wyprowadzić, bo to jego mieszkanie. Hanna bez pieniędzy, bo całe oszczędności wydała na designerską kanapę, ląduje na ulicy. I tu okazuje się, że nie ma się do kogo zwrócić o pomoc - matka ma swoje życie, najlepsza przyjaciółka ma małe dziecko i męża, który Hanny nie cierpi, rozpoczyna więc koczowanie kątem u dalszych znajomych. Absurdalnie, osobą, która jej pomaga, jest przypadkowo spotkana barmanka, która wyjaśnia, co jest w życiu najważniejsze.

Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony to nieco naiwna historia o damskiej emancypacji przez znalezienie dla siebie przyjemności w tytułowej czynności, przyjemności, której nie dała praca, rodzina, przyjaźń, przygodni kochankowie. Z drugiej - to realistyczna, irytująca i smutna opowieść o nierealistycznych oczekiwaniach. Każdy czegoś oczekuje od Hanny - ma zarabiać, być najlepsza w pracy i ciągle podnosić kwalifikacje; ma być jednocześnie żoną, matką i kochanką; żyć tak, żeby matka była z niej dumna; wspierać przyjaciółkę i nigdy nie zawalić. Kiedy zawala, zewsząd słyszy, że jej robiący minimum partner jest od niej lepszym rodzicem i to u niego zostaje kilkuletni synek, w pracy szef warunkowo zgadza się, żeby została asystentką swojej asystentki (scena “interview” - doskonała, miałam ochotę rzucać rzeczami), partner błyskawicznie przysposabia sobie nową pannę, która będzie się nim zajmować z całym zaangażowaniem, ale też ma pretensje, że Hanna spotyka się z mężczyzną. Finał zapowiadał się dość słodko, ale na szczęście to szwedzki film i udało się rozwiązać historię tak, żeby nie było aż tyle cukru - Hanna niby wraca do tego, co było, ale na swoich warunkach. We mnie zostaje pytanie - czy każda kobieta, której szeroko pojętą pracę wszyscy przyjmują za oczywistość - musi pierdolnąć drzwiami, żeby uporządkować swoje życie?

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 21, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


P. G. Wodehouse - Jeeves & Wooster

Tak, to nie jest wybitny serial. Ba, to nie jest nawet serial, który wywołuje kaskady śmiechu. Ale jednocześnie to bardzo miła, nieangażująca komedia pomyłek o wyższej klasie rządzącej Wielką Brytanią w okresie międzywojnia i wspomagającej ich za niewielkim wynagrodzeniem grupie kamerdynerów, którzy zza kulis rozwiązują problemy miłosne i finansowe swoich niekoniecznie błyskotliwych panów. Głównym bohaterem jest Bertram, zwany Bertiem (Hugh Laurie), enfant terrible rodziny Woosterów, wieczny kawaler, który w życiu nie przepracował ani jednego dnia (“fewer marbles than advertised”). Losowe wydarzenia - apodyktyczne ciotki, żądające obecności na prowincji; byłe narzeczone, zmuszające czasem szantażem np. do kradzieży niewygodnego obrazu; równie nieogarnięci koledzy z “Klubu Trutniów”, potrzebujący wsparcia w jakimś idiotycznym przedsięwzięciu - rzucają biednym Bertiem po różnych miejscach, w tym Nowym Jorku. Jedynym pewnikiem w życiu lekkomyślnego młodzieńca jest jego kamerdyner, Jeeves (Stephen Fry), stoicko spokojny erudyta, który znajdzie rozwiązanie z każdej sytuacji, nawet jeśli będzie to wymagało wspinania się po bluszczu, udawania czarnego muzyka jazzowego czy drobnego przestępstwa. I ten język, sarkastyczny i jednocześnie uprzejmy, perełka.

Przy okazji wyjęłam z półki kilka książek P. G. Wodehouse’a, na podstawie których powstał serial. W “Dziękuję, Jeeves!” Bertie zostaje zaproszony do posiadłości jego zubożałego przyjaciela Chuffy’ego, tym razem bez Jeevesa, który wymawia służbę z powodu zamiłowania Bertiego do gry na banjolele. Wooster ma pomóc Chuffy'emu zdobyć serce córki amerykańskiego milionera, pana Stokera, która - jak się okazuje - była przez chwilę narzeczoną Bertrama, a dodatkowo namówić jej ojca na zakup zasobożernej posiadłości. Na miejscu pojawia się też wróg z jednego z poprzednich tomów - niejaki Glossop, lekarz psychiatra, który ma potwierdzić, że spadkodawca Amerykanina, był w pełni władz umysłowych, a w zakupionym przez niego zamku chce urządzić szpital psychiatryczny. Tak, to jest ta część z czarnymi minstrelami i luksusowym jachtem, z którego po kolei uciekają bohaterowie. Co ciekawe, na miejscu jest również Jeeves, pracujący dla odmiany dla Chuffy’ego.

”Pełnia księżyca”. Lord Emsworth jest zakochany w swojej wystawowej świni i jego marzeniem jest, żeby jakiś znany malarz namalował jej portret do rodzinnej galerii. Nie cieszy to oczywiście reszty jego rodziny, która głównie skupiona jest na próbie wyswatania ślicznej Weroniki z amerykańskim milionerem Plimsolem oraz zapobieżenia małżeństwu siostrzenicy Prudencji z brzydkim, acz poczciwym Billem, malarzem, który odziedziczył karczmę. Plimsol został pouczony przez lekarza, do którego zwrócił się z wysypką, jest na krawędzi choroby alkoholowej i lada chwila zacznie widywać zjawy; zupełnym przypadkiem zaczyna kątem oka widzieć twarz Billa, który - wprawdzie poczciwy - ale urodą nie grzeszy. Liczne problemy usiłuje rozwiązać Freddie, niezbyt udany syn lorda, jednocześnie próbuje sprzedawać karmę premium dla psów w okolicznych posiadłościach oraz namówić Plimsola do wystawienia karmy w sieci swoich delikatesów. Mimo że powieść teoretycznie osadzona w uniwersum Jeevesa, elokwentny kamerdyner się w niej nie pojawia, a błyskotliwe pomysły pochodzą od Galahada Threepwooda, młodszego brata lorda, bon vivanta i lekkoducha.

Inne tego autora:

#11-12

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 20, 2024

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale - Tagi: 2024, beletrystyka, panowie - Skomentuj


Feel Good

Kanadyjka Mae zaczyna występować ze swoim stand-upem w Londynie w jednym z klubów. Na widowni zauważa George, panie wpadają sobie w oko i - mimo że George do tej pory była hetero (tu wstaw mem o spaghetti) - rzeczy dzieją się błyskawicznie, bo lądują w łóżku i niedługo potem zamieszkują razem. Ale tu zaczynają się problemy, bo George bynajmniej nie chce ogłaszać światu, że ma dziewczynę, zaś Mae okazuje się mieć pewne problemy, które przemilcza - od dwóch lat nie bierze narkotyków oraz jej sposoby radzenia sobie z problemami są, delikatnie mówiąc, specyficzne.

Z jednej strony to fajny serial o normalizacji stosunków damsko-damskich, z drugiej komplikuje sprawy ponad miarę, jednocześnie wprowadzając sporo slapsticku. W tle są tragedie - uzależnienie od narkotyków i problemy z tym związane, toksyczne stosunki rodzinne, trauma sprzed lat związana z wykorzystaniem nastolatki i ten slapstick nie do końca działa prawidłowo. Uroczy jest z kolei drugi plan - niesamowicie przylepny i pozytywny sublokator George, grupa terapeutyczna Mae (z drobnym cameo Sindhu Vee, niestety nie pokazującym jej talentu komediowego) czy Lisa Kudrow w roli matki Mae. Całość, mimo trudnych tematów, dość przyjemna do obejrzenia, aczkolwiek miejscami bywa krindżowo.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 19, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


O ekranizacjach

Obejrzałam wczoraj amerykańską wersję ”Mężczyzny zwanego Ove”; tu nazywa się Otto i gra go Tom Hanks. Jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości, czy oglądać, wszak jest - ale trudniej dostępna - ekranizacja szwedzka, to potwiedzam, tak, idźcie oglądać, mimo że amerykańska, jest świetnie zrobiona, z doskonałym wyważeniem patosu i czułości. Spłakałam się oglądając, chyba nawet bardziej niż czytając.

Wydaje mi się, że nie wspominałam o jakiś czas temu oglądanym miniserialu na kanwie ”Światła, którego nie widać”. Dużo sobie obiecywałam po nim, bo i Hugh Laurie, i Mark Ruffalo, i Saint-Malo, ale dla odmiany serial mnie rozczarował. Zupełnie spaprano dynamikę, w pierwszym odcinku (z trzech) ultra-skrótowo wyjaśniając w licznych ekspozycjach, co doprowadziło do spotkania trójki bohaterów w miasteczku, pomijając powoli i smakowicie prowadzoną akcję przeplatających się epizodów z książki. Potem już było tylko gorzej, bo główne skupienie było na scenach przemocy, pogoni czy bombardowań, przez co zgubiła się lekkość i delikatna kreska książki, opowiadającej o nietypowym ruchu oporu, pasji młodego Wernera do telekomunikacji, przyjaźni i ludzkiej współpracy w obliczu tragedii. Finał jest cukierkowy, ładny, ale cukierkowy. Jeśli nie wiecie, czy czytać, czy oglądać - zdecydowanie czytać.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 2, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Our Flag Means Death

Stede Bonnet ukradkiem opuszcza zasobny dom, żonę i dzieci, bo w świat gna go żądza przygód. Kupuje luksusowy okręt, należycie go wyposaża, zbiera nieco ekscentryczną załogę i zostaje piratem. A że nie jest specjalnie biegły w mordowaniu i kradzieżach, wybiera nieco niszową drogę Pirata Dżentelmena. Jest bardzo z siebie zadowolony aż do pierwszego zabójstwa, nie szkodzi, że przypadkowego. Wszystko się zmienia, kiedy na morzu spotyka statek legendarnego pirata Czarnobrodego, postrach oceanów, znanego ze szczególnego okrucieństwa i brutalności. I tu niespodzianka - mimo że w teorii wszystko ich dzieli, panowie przypadają sobie do gustu.

Nie brzmi porywająco? Nic bardziej mylnego. Jakie to piękne zestawienie pirackiego mitu z postmodernistyczną rzeczywistością - Stede używa przepięknej korpogadki oraz ma doskonałe kwalifikacje do bycia kołczem wszystkich kołczów, jednocześnie jest niesamowicie uroczy. Jego załoga to cudowna zbieranina różnorakich odmieńców - niemowa, przegięty gej, Szwed, który chce być ptakiem. Wreszcie Czarnobrody (Taika Waititi, ma moje czarne serduszko), który w zasadzie jest już Siwobrodym, znudzony tym całym piratowaniem, ale z ultra-wrednym pierwszym oficerem Handsem, pilnującym status quo. Tak jak ciężko opisać humor w What We Do in the Shadows, tak tu w ciągu dwóch sezonów tryska wiele litrów krwi, obcinane są nosy, łamane liczne tabu, pojawia się syrena płci męskiej, mnóstwo zabawnych osób różnych płci, ras i upodobań. A, również marynarka Brytyjska, tfu. Bo piractwo jest zdecydowanie egalitarne. I zabawne.

PS Tak w ogóle to jest komedia romantyczna. Nie będziecie zawiedzione.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 31, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Saltburn

Oliver Quick, niepozorny młody mężczyzna, rozpoczyna studia w Oxfordzie. Szybko odkrywa, że odstaje - nie ma przyjaciół, a dookoła pełno jest tzw. starych pieniędzy: potomków tzw. starych pieniędzy i udokumentowaną historią od setek lat. Dlatego marzeniem Olivera jest przyjaźń z Felixem Catton, dziedzicem ogromnego majątku, najpopularniejszym chłopakiem na roku. I, mimo różnic, udaje się to zupełnym przypadkiem - Felix łapie gumę, Oliver pożycza mu rower, więc z wdzięczności zostaje zaproszony do pubu, co przeradza się w dołączenie na stałe do świty Felixa. Cattonowi juniorowi jest dziwnego chłopaka żal, zwłaszcza kiedy dowiaduje się, że wychowywał się w patologicznej rodzinie oraz w wypadku zginął jego ojciec, zaprasza go na wakacje do posiadłości rodziców. Początkowy zachwyt mija szybko, bo Oliver widzi, że traktowany jest jako kolejna zabawka uprzywilejowanych ludzi, którzy są ponad wszystko - zasady grzeczności, ciekawość świata czy w ogóle ludzką przyzwoitość. Gorzej, są nieempatyczni, pretensjonalni, a do tego zwyczajnie nudni. Absurdalnie, Oliver wydaje się być całkiem zadowolony ze swojej roli i powoli zaczyna drobnymi krokami wchodzić w rodzinę - tu namówi lady Elspeth do pozbycia się obciążającej przyjaciółki, tam zdominuje zbyt sprytnego kuzyna, ówdzie uwiedzie w wyrafinowany sposób siostrę Felixa, cały czas patrząc z zachwytem (i nie tylko patrząc, scena z wanną) na swojego idola. I wszystko wygląda cudownie, szykuje się urodzinowe przyjęcie dla Olivera na 200 osób, gdy wtem Felix zabiera swojego przyjaciela na przejażdżkę niespodziankę i wszystko się zmienia.

To bardzo ładny estetycznie film, z adekwantną muzyką i bardzo dobrymi kreacjami aktorskimi, bo nawet absolutnie antypatyczne postacie zepsutych bogaczy są czasem ludzkie. I tak do trzech czwartych świetnie się go ogląda, chociaż niektóre tropy są oczywiste. Po czym następuje psująca wszystko, niewiarygodna końcówka, której mogłoby nie być. W pewnym momencie też znika też zniuansowanie i film w założeniu satyryczny nagle staje się przegięty z odchyłem w kierunku obrzydliwości (i nie myślę tu o ostatniej scenie z tańcem, to spoko, męskie ciało nie parzy). Można obejrzeć, acz niekoniecznie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 20, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj