Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o sztuka

Antoni Gaudí

[2.04.2022]

Są pewne rzeczy, które są w moim przypadku oczywiste - jak każda sroka, zachwycona jestem twórczością Antoniego Gaudíego; nie wiem, czy nie datuje się to jeszcze z czasów prehistorycznych (1991, ludzie tyle nie żyją), kiedy w "Fantastyce" przeczytałam opowiadanie Iana Watsona "Smok Gaudiego", kiedy holograficzne uzupełniona katedra okazała się mieć w sobie niespodziewane życie. Marzę o wizycie w Barcelonie, nie zliczę, ile razy planowałam polecieć choć na weekend, podpowiem, że tyleż razy, ile mi się nie udało. Rzuciłam się więc na wystawę w CK Zamek jak kot Bursz na kartonowe pudełko. I chociaż obiektywnie wszystko było jak trzeba - przepiękne modele, sporo zdjęć, wyczerpujący audioprzewodnik, który nie tylko o samym architekcie, ale też o czasach i architekturze ogólnie, to jakoś całość mi nie zagrała. Coś w tym jest, że taką architekturę nie wystarczy zobaczyć przez pryzmat czyjejś opowieści, na czyichś zdjęciach czy modelach. Podobnie jak architekturę Zamku, zwłaszcza w słoneczny dzień.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 6, 2022

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: sztuka - Skomentuj


Malutka czarownica

Dawno, dawno temu Otfried Preussler napisał uroczą książeczkę o tym, że pewna 127-letnia czarownica miała w rok zostać Dobrą Czarownicą. A w Teatrze Animacji w Zamku można było o tej czarownicy obejrzeć przedstawienie. Pierwszym założeniem, jakie zrobiłam, było "w każdej chwili możemy wyjść". I tu niespodzianka - pół widowni zajmowały dzieci, a ćwierć - zupełne maluchy. Można było biegać dookoła widowni w czasie przerwy, kiedy świecą jampki, mama, ziejone, niebieskie, cierwone i ziójte, a kiedy zgasło światło i zagrała muzyka, można było wydawać radosne okrzyki, klaskać, śmiać się i tańczyć. Rozsądny kruk tłumaczył czarownicy, jak ma postępować, czarownica tańczyła i skakała, ale uczyła się powoli, że miło być dobrym. Minimalna scenografia w ogóle nie przeszkadzała dziecku, przecież wiadomo, że miotła może być drzewem, a aktorka niosąca lalkę jest złą ciotką Rrum-Brum-Trrach. Sama mam mieszane uczucia co do spektakli teatralnych - nie umiem poczuć, oglądam technikę i scenografię; tymczasem pierwszy raz z dzieckiem jest świetny, świeży i głęboki. Maj wierzy w historię, powtarza: udało się, mama, ciarownici i abjakadabja! i nie zastanawia się, jak aktorzy dają radę nie roześmiać się po którymś dziecięcym komentarzu z widowni.

Dawno nie byłam w Zamku w dzień. A warto. Bo wieczorem i nocą to ponure korytarze, ciemne sale i odgłos kroków w oddali. W pełnym słońcu jest ciepłe drewno, rzeźby i schody pod sam dach.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 29, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: sztuka - Komentarzy: 1


Poznański Bauhaus i lata 70. w pigułce

Mam dużo zastrzeżeń co do szumnie zapowiadanej wystawy w Muzeum Narodowym, ale cieszę się, że w ogóle się odbywa. Z kuluarowych opowiadań wiem, że z zapasów muzeum dałoby się zrobić taką wystawę na kilka sal (a nie na jedną) i niekoniecznie w większości z artykułami wyprodukowanymi współcześnie. Miałam poczucie, że równie dobrze mogę przejść przez sklep Rosenthala z katalogiem. Nie zmienia to faktu, że bardzo bliska są mi wzornicze idee szkoły Bauhausu i nieustająco mnie bawi i cieszy, że modele stworzone w latach 20. okazały się tak ponadczasowe, że są do dziś produkowane i nie wyglądają archaicznie. To dla mnie kwintesencja mariażu użyteczności z estetyką. Ze wszystkimi zastrzeżeniami, i tak warto wydać te skromne 3 zł, żeby rzucić okiem na - niestety ciemną - salę wystawową.

W Antykwariacie Naukowym na Paderewskiego znalazłam od dawna poszukiwane tomiszcze Danuty Książkiewicz-Bartkowiak i Magdaleny Mrugalskiej-Banaszak "Bony dzwony betony. Poznań w latach 70. XX wieku". Za piękną, pasiastą okładką znalazło się 350 zdjęć z życia codziennego Poznania, z bogatym komentarzem dotyczącym tła tego, co widać na zdjęciach, ze wstępem m. in. Zenona Laskowika. Smutna historia celowo zaniedbanych i wyburzonych kamienic w okolicy Okrąglaka i Teatru Polskiego przeplata się z przyznawaniem kolejnych orderów przodownikom pracy i skrzywionym po wypiciu szklaneczki napoju Edwardem Gierkiem. Święty Marcin jest bardziej kolorowy niż dziś dzięki neonom i PRL-owskim ozdobom ulicznym. Jest jeszcze nadzieja, że plany zabudowy obu tarasów Rataj i Winograd okażą się projektem, który zachwyci nie tylko mieszkańców, ale i całą Polskę. Front robót, towary deficytowe, przejście z porcelanowych korków na butelki kapslowane, spodnie dzwony od znanego krawca Muzolffa i decydenci; słodko-gorzki świat udawania, że jest dobrze. Świetny album dla tych, co wolą oglądać niż czytać. Teraz szukam poprzedniego - "Ortaliony, neony, syfony", bo trzeba mieć jakąś długofalową misję.

Wpadłam też na szatański plan zakończenia wszystkich porozpoczynanych książek, a jest ich mnóstwo, ale nie wiem, czy mi się chce.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 18, 2011

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+, Moje miasto - Tagi: 2011, architektura, panie, sztuka - Komentarzy: 5



Stare i nowe

Nie jestem fanką muzeów. Nie jest też tak, że ich nie lubię. Ale muzea są ostatnie na liście miejsc, które oglądam w nowym miejscach. Ale zaczynam się trochę łamać, bo nie dość, że w muzeach jest ciepło i czysto (co przy pogodzie na zewnątrz ma niebagatelne znaczenie[1]), to jeszcze Poznań wcale nie jest pod tym względem taki całkiem ostatni i takie Muzeum Narodowe nie ma się naprawdę czego wstydzić. Może i nie ma bunkrów^WMony Lisy czy Muncha, ale jest Malczewski, Kantor Hasior[2] czy Makowski i Canaletto. I jakbym miała suchy prowiant i wodę mineralną, mogłabym spędzić tamże cały dzień, bo jest na co patrzeć. I jest przestrzeń i światło. Nowa część jest biała, jasna i pełna chłodnego światła, które wchodzi dachem i wielkimi oknami. Stara część jest kolorowa, ciepła, a przez stare, nieco zapocone okna wpada złote słoneczne światło.

A do tego są schody. I uśmiechnięte panie kustoszki. I pieski na obrazach. I krówki. I mama z dzidzią. A dzidzia ma pępek. Pępek jest ważny.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Ujęła mnie dziś reklama w jednym ze sklepów sportowo-turystycznych, która informowała, że właśnie trwa LIKWIDACJA ZIMY. Normalnie aż chciałam wejść i podpisać petycję, żeby już[3].

[2] Hasior, przyznam, mnie zaskoczył, bo niespecjalnie znałam. Wiem, mam miękkie miejsce tam, gdzie w grę wchodzą dzieci. Ale ta praca trochę mną pozamiatała, zwłaszcza że maszyna do szycia Singer to taki mój kawałek ulubionego designu.

[3] 5 dni do wyjazdu. Panic attack.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 27, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: sztuka - Komentarzy: 5


Cudze chwalicie (2)...

Wprawdzie prognoza pogody obiecała 9 stopni na plusie i przejaśnienia, ale dotrzymała tylko pierwszej części, co i tak jest całkiem dobrym wynikiem jak na połowę stycznia. Wyprowadziliśmy się więc wzajemnie z dobrym panem na spacer, zabierając i latorośl, która wprawdzie ostatnio woli bezpieczeństwo ramion mamy niż samodzielne chodzenie, ale i to kręgosłup mamy wytrzyma. W "Chimerze" ze zdziwieniem odnotowałam sympatycznego pana (który wygospodarował czasopismo do czytania dla młodzieży po sugestii, że byśmy sobie z młodzieżą poczytali, ale może to być lektura jednorazowa) zamiast dotychczas spotykanych sympatycznych pań, reszta na szczęście była bez zmian - i menu z moim ulubionym śniadaniem, i wnętrze w zgaszonym turkusie i starym złocie. Lubię niesamowicie ladę przy kasie, z kilkudziesięcioma słojami z herbatą. Pracownia alchemika-herbatoholika, dla nas szczególnie cenna ze względu na czarną kenijską.

Jak ktoś przychodzi 5 minut po 12 w południe pod ratusz, to zamiast trykania się koziołków ma rozchodzący się wielojęzyczny tłum turystów, co też ma swoje zalety. Można za to zobaczyć (i dotknąć!) koziołka zapasowego z bliska w Muzeum Historii Miasta Poznania. Chciałam bardzo do Muzeum, nie tylko dlatego, że tam ciepło (a nawet za ciepło) i że w sobotę darmo (tu wstaw ulubiony żart o skąpstwie mieszkańców Poznania), ale głównie dlatego, że do końca stycznia można obejrzeć tam wystawę zdjęć archiwalnych placu Wolności[1]. No i dlatego, że nie byłam. A warto. Bo i koziołki, i sporo obrazów znanych poznańskich notabli, trochę mebli, rzeźb i przedmiotów codziennych. I prześliczne wnętrza budynku.

Zafascynowałam się ramami obrazów. Bogate, złocone, ciężkie, czasem bardziej ciekawe niż płótna.

Dla najmłodszych jest podeścik w instalacji gabinetu. Można wchodzić i schodzić, wchodzić i schodzić, wchodzić i schodzić, a panie pilnujące eksponatów wcale na ruchliwego zwiedzającego ze zgniecionym w małej rączce biletem nie krzyczą.

[1] Plac Wolności to takie moje niespełnione marzenie o ładnym poznańskim zagłębiu knajpiano-towarzyskim, w które mógłby się plac zamienić, jakby wywalić z jego okolic banki, zasiedlić restauracjami i kawiarniami, które mogłyby wysiać ogródki na zamknięte dla ruchu ulice. Jest piękny budynek Arkadii (z Empikiem i nie tylko), biblioteka Raczyńskich, stoją ławeczki, będzie fontanna, tylko ciągle nie będzie ludzi, bo po co siedzieć na pustym placu...

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 16, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: sztuka - Komentarzy: 3