Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o prl

Jerzy Edigey - Najgorszy jest poniedziałek

Centrum Warszawy, spod sklepu znika 4-letni Januszek, mimo widocznego czerwonego berecika (w czerwcu!), nikt nic nie widział. Milicja umarza śledztwo, twierdząc, że dziecko prawdopodobnie odeszło i utopiło się w pobliskiej Wiśle. Załamana tym faktem matka zgłasza się do mecenasa Ruszyńskiego jako do ostatniej instancji. Nieco skacowany po niedzieli mecenas, któremu serduszko miękło zawsze do młodych i pięknych rudowłosych pań[1][2], uruchamia kontakty - udaje się do przyjaciela, pułkownika Niemirocha, żeby wznowić sprawę; jak przy innych sprawach, zostaje sparowany z majorem Kaczanowskim, dzięki czemu sprawa zaczyna być rywalizacją obu panów zarówno zawodowo, jak i prywatnie, o piękną panią Irenę. Okazuje się, że śledztwo było prowadzone niby sensownie, ale jednak po łebkach. Owszem, rozwiedziony ojciec dziecka zmarł, a u pretensjonalnej eks-teściowej dziecka nikt nie widział, ale półtora miesiąca przed zniknięciem “dziadek” pobrał kopię urodzenia dziecka, zaś ponowne przesłuchanie dzieci, które w dniu zaginięcia były pod sklepem, wyjaśnia, że była tam jakaś pani, która poczęstowała cukierkiem małego Januszka. Mecenas i major zawieszają rywalizację i już razem odkrywają historię cwanego planu, synek wraca do stęsknionej matki. I wprawdzie pani Irena dziękuje mecenasowi wylewnie, ale to z majorem Kaczanowskim jest widziana w czułych uściskach właśnie w tytułowy najgorszy poniedziałek…

Społecznie to historia konfliktu klasowego. Irena, matka Januszka, jest “tylko” listonoszówną, zaś jej były mąż, Karol, to wnuk radcy przy dworze. Znienawidzona przez teściową, wbrew woli męża postanawia urodzić dziecko zamiast „pozbyć się kłopotu” (na co skąpa teściowa wydatkowała nawet dwa tysiące). W trakcie śledztwa pojawia się pomysł, że dziecko ukradli Cyganie (zostawię nazewnictwo z epoki); Miecio nawiązuje kontakt z cygańskim królem, który wyjaśnia czytelnikowi zawiłości cygańskich zwyczajów i burzy przekonanie, jakoby Cyganie kradli dzieci. W usta jednej z postaci kobiecych autor wkłada gorzką prawdę o równości w socjaliźmie:

— Wy, mężczyźni, wyobrażacie sobie, że dla kobiety takie wielkie szczęście wyjść za mąż. A to tylko praca na dwa etaty.
— Zmieńmy szybko temat — roześmiał się inżynier Derkowski — bo moja sufrażystka zaraz nam tu zrobi długi wykład o upośledzeniu kobiet.
— Bo i są upośledzone. W biurze czy fabryce praca, w domu praca. Statystyka stwierdziła, że kobieta nie ma czasu na sen. Śpi o dwie godziny krócej niż mężczyzna. No, ale widzę, że mój pan i władca już się krzywi, więc uciekam, aby zrobić kawy.

Się je: mieszankę Wedlowską (bajeczne i pierroty najlepsze).

Się umie postępować z kobietami: ”kiedy są małe, najlepsze są cukierki, później trzeba je zastępować komplementami słówkami zachwytu”.

Się wychowuje dzieci: klapsami, a jakże. Za wszystko - odejście od wózka z maluchem, który matka zostawiła pod sklepem pod opieką dziecka, za to, że dziecko się boi mówić.

Się wyzywa: mecenasa od “pieszczochów socjalizmu”.

Się prokreuje: “Mojej świętej pamięci matka dwadzieścia dwa razy rodziła. Wychowała dziewięciu synów i pięć córek. Dziś już nie ma takich kochających się rodzin”.

Się je: placki ziemniaczane w “Budapeszcie”.

Się pije: winiak (lepszy w zwykłej niż oplatanej butelce), benedyktyna (zakąszając piwem) oraz z umiarem:

— A był chociaż trzeźwy?
— Naturalnie. Na trzech wypili tylko litra.
— No tak, to rzeczywiście trzeźwiutki.

[1] Miecio słynął w szerokich kołach stołecznego highlife'u jako wybitny znawca nie tylko kodeksu cywilnego i karnego, lecz również płci pięknej. I właśnie w ubiegłym tygodniu poderwał ślicznego kota. Zgrabna, wysoka prawie jak on i o rudych — może nawet naturalnych — włosach? — „Rude” były słabą stroną Miecia.

[2] Co gorsze, oczywiście dla Miecia, wydała mu się jeszcze ładniejsza. Tak piękna, że adwokat zaczął się poważnie obawiać o dotrzymanie swojej żelaznej zasady, że „klientka jest tylko klientką”.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 10, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Komentarzy: 2


Dominik Damian - Nieznajomy z baru Calypso

W willi doktora Noińskiego, wziętego ginekologa[1], zostają znalezione zwłoki nietypowo ubranego mężczyzny[2], ewidentnie zagraniczniaka. Co ciekawe, w kieszonce ma brylant, ale informacją, która się przydaje do wykrycia zbrodniarza, jest specyficzny sposób cienkim nożem (skalpelem) pod żebro, co przypomina kapitanowi pewne zdarzenia z czasów okupacji; tak, jakby szybciej mu się przypomniało, nie byłoby całego śledztwa. Sprawę prowadzi kapitan Przywara, którego namiętnościami są szachy i kawa (oraz lubi sobie powyglądać tęsknie przez okno[3]), pomaga mu porucznik Żończyk, młody mężczyzna o jasnej, krótko przystrzyżonej czuprynie i miłej chłopięcej twarzy, przypominał raczej sportowca aniżeli oficera śledczego, we wdzianku z lekkiej popeliny, który chętnie uda się na przeszpiegi do baru[4] oraz będzie podziwiał walory napotkanych pań[4a], od czego czasem nawet ciemnieje mu w oczach. Oprócz zwłok nieznanego mężczyzny, w willi doktora brakuje jego młodszej o 15 lat żony[5] i kolejnego brylantu, który miała dostać na urodziny, są za to świeże róże i idealnie zatemperowany ołówek. Sprawa rozdziela się na trzy - szpiegostwo przemysłowe, w którym kolejny obcokrajowiec szuka sztucznych brylantów[6]; śmierć starszej kobiety, która formalnie dostawała pieniądze od krewnego z zagranicy na nowy dom i gospodarstwo, ale faktycznie do niej nie trafiały; wreszcie wielokąt miłosny z pewnym młodym tenisistą, uwikłanym między zamożną, ciągle atrakcyjną 45-latkę z siwymi włosami oraz wspomnianą młodą zaginioną żoną doktora Noińskiego. Moim ulubionym bohaterem drugoplanowym jest wiekowy pan Hughes, Anglik z pochodzenia, nauczyciel angielskiego, który nie dość, że łączy ze sobą wszystkie postaci w śledztwie, to jeszcze był 5 lat w Legii Cudzoziemskiej, a drugie 5 pracował w Pretorii w kopalni diamentów, a wcześniej był policjantem w Irlandii.

Się je: befsztyki z polędwicy (a w zasadzie to się nie je, bo się uczestniczy w oględzinach zwłok i sekcji), sardynki z puszki za zagrychę pod wódkę; stare kotlety, mozaikowe salcesony, boczek pokrajany w plastry i jakaś ryba pływająca w rozpuszczonej galarecie wśród czerwonych skrawków marchewki (w wiejskiej knajpie).

Się pije: węgierski koniak “Lanchid”, “Fructovit” (również jako zapitkę do zakładu, w którym się zjada jedwabny krawat za 180 zł), koniak, wódkę “eksportową”, likier “benedyktyński”, Beaujolais, piperment, “Cadavas”, „Courvoisier", drink “White lady”, whisky (“Nie znosił whisky. Zdawało mu się, że pije ordynarny bimber, zmieszany z mydlinami”), sok grapefruitowego, Mazagran, piwo na ochłodę.

Się ma: gospodynię lub służącą, zwłaszcza w dobrej dzielnicy.

Się pali: “Sporty”, “Grunwaldy”, aromatyczne amerykańskie.

Się piszczy: na widok Murzyna koszykarza (rok wydania 1959, przypominam).

Się bije: pijanego w twarz, w celu przywrócenia mu przytomności (“Zrazu lekko, jak masażysta, ale gdy tamten nie reagował, dłonie porucznika chlasnęły mocniej w zarośnięte policzki. Żończyk bił coraz mocniej. Poniosła go wściekłość. Doznał nagle sadystycznej rozkoszy, gdy chlastał tę opuchniętą, czerwoną, brudną pijacką mordę. Chciał koniecznie [go] ocucić”).

Się zachwyca: morowo, szałowo, wdechowo.

Się jest uprzejmym: dotąd, dopóki przesłuchiwany nie stawia oporu.

Się zanęca egzotyką: tytułowy bar Calypso zachęca malunkami z nagimi paniami, które prężą brązowe pośladki i stożkowate piersi (“Nagość ujęta w nowoczesne formy plakatowej grafiki zdawała się być dyskretna, nie rażąca, a jednocześnie na tyle podniecająca, by utrzymać w bywalcach leciutkie drżenie serca i wzbudzić rozkoszny zamęt w głowie”).

Się wspomina: walki z UPA w powiecie hrubieszowskim oraz męża, który zginął w Mauthausen.

[1]

- Ginekolog, rozumie pan. Jak są godziny przyjęć, to baby nie mogą pomieścić się w przedpokoju.
‒ Mówicie, że ginekolog. Czy nie słyszeliście, że robi niedozwolone zabiegi?

[2] Ubrany był starannie, ale jaskrawo i niezbyt elegancko, tak, jak ubierają się ludzie zamożni, lecz pozbawieni gustu. Miał na sobie garnitur z cienkiego tropiku modnego koloru „electric", białą jedwabną koszulę, z muszką w ceglaste i błękitne paski. Do tego brązowe buty z zamszu i przeraźliwie jaskrawe skarpetki w jakieś cudaczne zygzaki i prążki. (...) To będzie Włoch albo Francuz. Daję za to głowę, kapitanie. Oni lubią się tak jaskrawo ubierać. Niech pan patrzy na tę muszkę. Kto by to u nas nosił taką pstrokaciznę? Koszula pierwsza klasa, z najlepszego jedwabiu, ale skarpetki jak u błazna. (...) Buty ma włoskie, z Mediolanu, krawat francuski, ubranie szył u krawca w Monachium, a sam chyba kosmopolita z nansenowskim[2a] paszportem.

[2a] Sprawdziłam dla Was, co to paszport nansenowski, bo nie wiedziałam.

[3] Przywara podszedł do otwartego okna. Patrzył, jak nad dachami mokotowskiej skarpy szybuje siwe stado gołębi. W locie ptaków było coś lekkiego, urzekającego. Raz wyglądały jak zwiewny obłok, mknący szybko po jasnej tafli błękitu, to znowu, gdy zwróciły się ku słońcu, jak garść rzuconych w przestrzeń, lśniących ulotek. (...) Kapitan jeszcze raz objął spojrzeniem roztaczający się z okna widok. Dzień był złoty, jesienny. W powietrzu, ponad kępami drzew, płynęły srebrzyste nitki babiego lata. Kasztany nad skarpą rdzewiały na krawędziach koron, zrzucając z siebie ciężar listowia. A niebo stało głębokie, jesienne. Nie nastrajało do wnikliwych dociekań w sprawie morderstwa. Przywara z żalem odszedł od okna.

[4] Żończyk lubił taką robotę. Pojechał więc do domu, przebrał się w wizytowe ubranie, zawiązał najlepszy krawat, skropił głowę wodą lawendową. Był zapalonym sportowcem i wolny czas spędzał na kortach „Gwardii" lub na przystani żeglarskiej nad Wisłą. Nic więc dziwnego, że miał wygląd zdrowego, wysportowanego młodzieńca: twarz smagłą od wiatru i słońca, spojrzenie bystre i pogodne, ruchy harmonijne, sprężyste. Posiadał przy tym wesołe usposobienie i słabość do ładnych dziewcząt. To wszystko sprawiało, że podobał się i szybko zyskiwał sympatię.

[4a]

‒ Klasa babka. Was bym tam nie posłał, bo zaraz chcielibyście zrobić rewizję osobistą... ‒ ząśmiał się krótko.
‒ Ech, kapitanie... ‒ bronił się Żończyk.
‒ Dajcie spokój, wiem, że jesteście amator na ładne kobiety.
Żończyk zawtórował mu szczerym śmiechem.
‒ Co robić, kapitanie, grunt to estetyka życia codziennego.

[5]

‒ Czy pańska żona w ogóle ma jakieś zainteresowania?
‒ Gra w tenisa, jeździ dobrze na nartach, uprawia żeglarstwo ‒ odrzekł z nutką kpiny w głosie ‒ poza tym, jak każda kulturalna osoba, chodzi do teatru, czasem na koncerty, czyta nowości. Czy można wymagać więcej od młodej, ładnej kobiety?
Przywara wyczuł w głosie doktora ton dobrze tuszowanej zawiści.

[6] (...) oba te kamienie wykonane zostały z jakiejś sztucznej, syntetycznej żywicy, która pod wielu względami dorównuje prawdziwym brylantom, bo jest nawet od nich twardsza i dlatego właśnie trudniejsza do szlifowania. A dzięki błędom w szlifie poznałem, że to niestety fałszywe kamienie.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 25, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Komentarzy: 7


Jerzy Edigey - Człowiek z blizną

Sierżanta Chrzanowskiego przegania przez życie wiatr historii. Kilka lat szkoły podstawowej, wojna, jako 17-latek zgłasza się do wojska zaraz po wyzwoleniu, walczy w Bieszczadach z upowcami, jako świeżo upieczony milicjant jedzie nad Odrę, na Ziemie Odzyskane, gdzie walczy z bandami Wherwolfu (sic!), awansuje, walczy z szabrem, poskramia bandytyzm i walnie przyczynia się do normalizacji życia na swoim terenie, kończy zaocznie szkołę podstawową, pracuje jako komendant prowincjonalnego posterunku, ale żeby pójść dalej - do szkoły policyjnej w Szczytnie - musi zdać maturę. Siedzi więc po godzinach, uczy się matematyki, jego zmorą jest geometria[1]. Kiedy dowiaduje się, że w jego okolicy po raz kolejny uderzył przestępca z charakterystyczną blizną, zgłasza się do komendy w Ciechanowie, że chce pomóc w tym trudnym i nierozwikłanym jak na razie śledztwie, żeby dostać punkty za aktywność. Na początku oczywiście wszyscy są nieufni[2], ale Chrzanowski szybko pokazuje, że jest mistrzem dedukcji, a z samej lektury akt wyciąga o wiele więcej informacji niż wyżsi stopniem oficerowie. Ponieważ przestępca jest zaskakująco dobrze poinformowany o osobach, które aktualnie mają większą gotówkę, ale też o każdej czynności milicji, jest podejrzenie, że nawet w samej komendzie wojewódzkiej może być jego szpieg albo sam zbrodniarz. Sprawę oczywiście wyjaśnia Chrzanowski i dostaje zielone światło na szkołę podoficerską w Szczytnie, jeśli tylko zda maturę, w tym tę nieszczęsną geometrię[3].

Schemat goni schemat. Pracowity Chrzanowski sam robi gipsowe odlewy, odkrywa zależności między napadami a porą roku, postrzelony udaje martwego, żeby morderca się do niego zbliżył, idzie do teatru, gdzie dowiaduje się od znanego aktora, jak się robi - spoiler alert - sztuczne blizny (i w zasadzie ma już podanego podejrzanego na tacy), udziela rad w kwestii damskich fryzur. Jego wyższy stopniem kolega, któremu nie udało się przez lata aż tyle osiągnąć, patrzy na niego jak w obrazek, a sam popełnia niedyskrecje, które mogą śledztwo dużo kosztować. Obraz społeczeństwa też jest bardzo uproszczony - codzienne zakupy i obiad jako centralny punkt dnia, żona w domu przy dzieciach i gospodarstwie, pracują tylko panny, wdowy i rozwódki, a do fryzjera chodzi się na mycie i czesanie przynajmniej raz w tygodni.

Się dzwoni: aparatem z korbką.

Się wychowuje dzieci: - Hanka wróciła do domu prawie o dziewiątej - wyjaśniła matka. - Chciałam jej dobrze przyłożyć za to włóczenie się po nocy, ale ojciec ją wybronił. Jeszcze raz tak zrobi, to popamięta ruski miesiąc. (...) - Ojciec kupił mu czarną ortalionową wiatrówkę. Nieraz mówiłam chłopakowi, żeby oszczędzał ją na święta, ale czy to posłucha? Żebym nie dopilnowała, to chyba by w niej i spał.

Seksizm powszedni: sekretarka majora jest “przystojna i sympatyczna”, zaś panna Halinka, fryzjerka, “jeszcze zgrabniejsza i ładniejsza” (na tyle atrakcyjna, że jeden z młodych plutonowych MO, poważnie zadurzony w pannie Halince, nadużywając nieco swoich możliwości zawodowych, zdołał wykryć, że panna Halinka wcale nie jest, jeżeli chodzi o stan cywilny, „panną”, lecz rozwódką). Kobieta, która po wypadku miała blizny na twarzy, była traktowana jak ktoś gorszy, na szczęście, kiedy blizny zniknęły, jej śliczna twarzyczka cieszyła oko mężczyzn.

Się kupuje: szynkę spod lady, jeśli się jest żoną komendanta.

Się ogląda: “Stawkę większą niż życie”, bo to święto narodowe.

[1] Bawiąc-uczyć: w jaki trapez równoramienny można wpisać okrąg. Autor nawet zamieścił rozwiązanie zadania wraz ze wzorami.

[2] ”On już wie, że macie razem pracować. Jak się zbłaźnicie, obaj dostaniecie po uszach”.

[3] I serio, nikt nie zadaje sobie pytania, na co 45-letniemu mężczyźnie, który od ponad 25 lat pracuje w służbie, matura.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 13, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Bogdan Daleszak - Śmierć podróżowała stopem

Kudowa-Zdrój. Po weekendowych baletach kierowca taksówki, zamówiony na rano, znajduje fryzjerkę, zwaną Księżniczką, zamordowaną, a jej mieszkanie splądrowane. Na ścianie napisy, sugerujące dawne porachunki. Milicja ochoczo wchodzi na miejsce zbrodni, mikroślady, zapach, przepytywanie mieszkańców, lokalizowanie skrytek oraz badanie przeszłości, bo nie dość, że Księżniczka rozprowadzała lokalnie walutę, również fałszywe dolary, to jeszcze miała bujne życie uczuciowe, również z obywatelami NRD. Wieje halny, wszyscy są niespokojni, więc przy okazji tego morderstwa służby są wzywane do samobójstwa osoby z problemem alkoholowym, gwałcicielowi[1] udaje się przypiąć umorzone z braku dowodów sprawy, przemytnicy walut i dzieł sztuki trafiają za kratki, udaje się się wykryć fałszowanie dokumentów oraz kradzież przemysłową i bimbrownię. Morderca jest osobą z traumą - wychowywany w patologicznej rodzinie z ojcem alkoholikiem i przemocowcem, prześladowany przez rówieśników, straumatyzowany, zaczął nienawidzić ludzi, kiedy miał 10 lat; nienawidził wszystkich, którym się w życiu powodziło, a kiedy odkrył, że Księżniczka ma skitrane walory, nie wahał się długo.

Pół książki to laurka wystawiona wałbrzyskiej i wrocławskiej milicji. Wybitni fachowcy, dyspozycyjni, rzucają się na robotę jak Reksio na szynkę: “w takim gronie czuł się doskonale. Nie trzeba było zbędnych słów. Rutyniarze. Zawodowcy. Amioła pomyślał, że takich facetów dobrze mieć wokół siebie i w robocie, i na dansingu, i w ciemnej ulicy”. Jeden z funkcjonariuszy ma prześliczne zęby i oszałamiający uśmiech. Jeden z milicjantów “zawsze silił się na obiektywizm, ale dwóch kategorii ludzi nie znosił żywiołowo: aktorek i w ogóle artystek, którym się nie udało, i dziennikarzy, którym się powiodło w życiu. Straszni ludzie. W niektórych sytuacjach nieobliczalni, czasem wręcz niebezpieczni”. Nie lubi się też rudych (“ale gdyby pan go zobaczył: cały w plamkach i ryżych włoskach, a do tego chamska pazerność na pieniądze i ta głupia morda”) i brzydkich, starych bab (“szczególnie wredna baba, Harpagon - widziałem ją kiedyś. Buzia długa i gładka jak u grenadiera po czarnej ospie, w ramionkach szeroka jak ja. Niech skonam - „Koń, Który Mówi””). Wyjaśnione też jest, czy trzeba się bać milicji: “Od razu przypomniał sobie wszystkie amerykańskie filmy i przesłuchania. Jak policjanci bili, kopali facetów. Ale milicja chyba nie bije? Zawsze pytał o to kumpli, którzy już siedzieli. Właściwie z opowiadań kumpli interesowało go tylko to, czy milicja bije. Tamci mówili, że nie. Że czasem parę pałek dla otrzeźwienia, jak kto był zalany i podskakiwał, albo jak się sam rzucał do bicia. To przylali. Ale żeby na przesłuchaniu, to nie. Więc luzik. Tytuł wyjaśnia się w trakcie śledztwa - morderca, żeby uniknąć wykrycia, jedzie do i z domu ofiary na stopa, co zabawne, podwożą go nieświadomi funkcjonariusze w cywilu.

Się pije: Krwawą Mańkę, koniak Biały Bocian, żytniówkę na uspokojenie, jarzębiak do obiadu, soplicę i stocka do przesłuchania, gin, bardzo mocną herbatę yunan, oryginalną śliwowicy (lepsza od koniaków), luksusowy winiak.

Się pochyla nad dłońmi przesłuchiwanych pań: wiadomka.

Się żuje: natkę pietruszki dla zabicia odoru wódki.

Się kupuje w Pewexie: żytniówkę, gin i carmeny.

Się pali: sporty, klubowe, carmeny.

Mizoginia: “(...) - Nie, to nie ja, to Nona Gaprindaszwili - mistrzyni świata. Znalazłem w „Trybunie" jedną z jej finałowych partii z ostatnich mistrzostw i chciałem obejrzeć dokładnie. Wie pan, znałem parę dziewczyn, które grały, ale były to tresowane niedźwiadki. Bardzo ciekaw jestem tej Gruzinki. I czy w ogóle kobieta może mieć pojęcie o szachach?

[1] ”Naczelnik nie powiedział tego głośno, ale (...) sprawy zgwałcenia rozegrano fatalnie”. Jedną kobietę przestępca “pobił, bo głupia nie chciała. A kiedy podrapała go po twarzy, to wypchnął z szoferki”, nagą zimą na drogę. Sprawy nie rozwiązano, bo nie udało się sensownie przesłuchać straumatyzowanej kobiety z zapaleniem płuc. Druga podpisała oświadczenie, że pożycie intymne było za zgodą, bo bardziej bała się reakcji męża i chciała, żeby gwałciciel “się śpieszył, bo staremu nie zdąży dać kolacji”. Trzecia “narobiła takiego rabanu, że pół wsi się później śmiało. I w ten sposób dowiedział się o wszystkim jej mąż. Sprał babę i kazał meldować na milicji. To poszła. Im dłużej ją przesłuchiwali, tym bardziej wszystko jej się plątało. To już komentowali milicjanci. W końcu nie ustalili, jak to z tym gwałtem - nie gwałtem było. Kobieta sama doszła do wniosku, że lepiej nie robić wokół tego szumu. Chłop na pewno już dostał za to od swojej baby…”.

Inne tego autora, inne z tej serii.

#2

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 9, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, klub-srebrnego-klucza, kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Barbara Gordon - Waza króla Priama

Mecenas Stefan Zamorski, znajomy autorki, opowiada jej i przygodnym znajomym o pewnej historii, w której na skutek zbiegu okoliczności zagrał (z sukcesem!) rolę detektywa[1]. Wraz z niedawno poślubioną młodą[2] żoną trafia im się niespodziewanie okazja spędzania “Ostatków” z zagranicznymi gośćmi, żeby wypełnić wakat po parze Szwedów, którzy się niespodziewanie rozchorowali po wizycie w knajpie na warszawskiej Pradze. Poza nimi w “Sowim Uchu”, odosobnionym myśliwskim zameczku, pojawiają się goście zagraniczni - Brazylijczyk z córką, małżeństwo Niemców, Amerykanin, Szwajcar, Brytyjczyk i Francuzka, wraz z mocno niezbornym (ale posiadającym koneksje rodzinne[3]) przewodnikiem o dźwięcznym nazwisku Duda. Zaskoczeniem jednak okazuje się pojawienie się znanego profesora archeologii wraz z małżonką i dwoma asystentami. Przy okazji zwiedzania zamku goście odkrywają tytułową wazę w kształcie sowy, co daje sumpt do dyskusji o antyku (Zamorski jest ekspertem, wszak “chodził do szkoły w czasach, kiedy uczono w gimnazjach greki i łaciny z większym zapałem, niż współczesnych języków obcych, a znajomość wszystkich skomplikowanych powiązań w mitologicznej rodzince bóstw z Olimpu obowiązywała każdego kulturalnego człowieka”) oraz o skarbach zagrabionych przez hitlerowców. W trakcie balu przebierańców (gdzie jednym z zabawnych przebrań jest postać Piętaszka, sprawnie przemalowanego farbą na czarno) ginie dwoje z uczestników, a mecenas Zamorski - jako osoba z boku i z wykształceniem prawniczym - odkrywa, kto jest mordercą, a kto ukrywającym się przed sprawiedliwością zbrodniarzem wojennym.

Zostawiając intrygę z boku, jakże to pretensjonalna historia. Autorka piętnuje brak poszanowania dla kodeksu towarzyskiego w sferach naukowych, gdzie byle asystent lekceważy autorytet znanego profesora i nie tylko potrafi usiąść przed nim przy stole, zamiast poczekać, ale też ośmiela się mieć inne zdanie. Większość gości emocjonuje się polowaniem, również panie, a anegdotka o tym, że matka opiekuna zameczku urodziła go na polowaniu na dziki, bo nie chciała wracać do domu, żeby nie przerywać nagonki, budzi zachwyt. Zgrozę budzi postawa żony profesora, która jawnie przyznaje się do tego, że ma kochanka, bo jest kobietą nowoczesną i ”ma pełne prawo dysponowania dowolnie swoją osobą. Nie jesteśmy już niewolnicami domowego ogniska. (...) Kto mówi o równouprawnieniu? Coś takiego nie istnieje w naturze. Zawsze zachodzi przewaga jednego z czynników. Chodzi o to, czy przeważa lepszy, wartościowszy, czy też mniej wartościowy. Pan to nazywa „nowoczesne poglądy”! Ależ my po prostu zaczynamy zawracać ze złej drogi, na którą wprowadzili mężczyźni ludzkość stopniowo w ciągu wielu wieków.”. Jednocześnie legenda o porwaniu kobiety przez rycerza jest uznawana za “wielką miłość”, a jej samobójcza śmierć po zabójstwie gwałciciela dowodzi, że jednak coś było na rzeczy. Nikt się też nie dziwi, że prosta posługaczka odmawia wyjścia za mąż za swojego zwierzchnika, bo by się jej wstydził, nie mówi nawet synowi, kto jest jego ojcem. To wszystko podlane jest erudycyjnym sosem złożonym z mitologii, Szekspira, Cerama i Schliemanna i piętrowym dyskusjom, do kogo należą starożytne drogocenności.

Się je: flaki z pulpetami, gęś z kapustą, szarlotkę z bitym kremem (a zagraniczni goście zagryzają tabletkami na niestrawność), tradycyjny bigos.

Się pije: rodzimą „czystą” (“napojem, jak twierdzi wielu znawców, szlachetnym i mniej dla zdrowia szkodliwym, niż różne zagraniczne whisky”) i prawdziwą kawę.

Się reklamuje: “Inteflorę”, dzięki której można zamówić kwiaty w Paryżu i wysłać je do Leśnej Podkowy.

[1] Autorka nie stroni od szydery, wspominając, że wprawdzie Zamorski jest świetnym gawędziarzem oraz dostarcza jej tematów do książek, ale kiedy samodzielnie napisał nowelkę kryminalną, otrzymał od redakcji informację zwrotną „Ob. S. Z. — Fabuła nieprawdopodobna, realia sądowe wzięte z sufitu, zupełna nieznajomość środowiska sądowniczego i procedury. Radzimy pójść choć raz na rozprawę i posłuchać mowy obrończej adwokata z prawdziwego zdarzenia, jak np. mecenasa Stefana Zamorskiego. Trzeba również popracować nad stylem”.

[2] Pan mecenas traktuje swoją uroczą żoneczkę protekcjonalnie, ukrywa przed nią informacje, stwierdzając, że jest zbyt naiwna i może je bezmyślnie rozpowiedzieć dalej.

- Ciekawa teoria - zauważyłem ironicznie. Nie lubię kiedy bliska mi kobieta wymądrza się i w dodatku podważa moje koncepcje. Z tego powodu już raz w życiu zrezygnowałem z wielkiej młodzieńczej miłości; była to kobieta zbyt piękna, zbyt zdolna, zbyt inteligentna i piekielnie żądna sławy. Myślałem, że miła i wesoła tancerka rewiowa zaoszczędzi mi pouczeń.
Kiedy żona wyznaje mu pewną, powiedzmy, wstydliwą tajemnicę rodzinną, zamiast potraktować ją jak osobę dorosłą, mecenas “ukrywa wzruszenie” żenującymi żarcikami.
Wstałem, i pogłaskałem ją po włosach, jak małe dziecko. Szukałem w pamięci jakichś słów, które stanowiłyby odpowiedni epilog dla naszej rozmowy. Na próżno. Chyba pierwszy raz w życiu ja, wytrawny majster krasomówstwa, nie mogłem dobrać wyrazów, które nie brzmiałyby sztucznie albo banalnie. Najlepiej w takich wypadkach zażartować:
— Teraz niech Zamorska wróci do klasy, usiądzie grzecznie w ławce i uważa na lekcji. Zadanie domowe omówimy później razem.

[3] W naszej instytucji stale brakuje ludzi, więc chętnie angażują, jeżeli ktoś jako tako wygląda, ma olej w głowie i zna jakiś język. Ja znam rosyjski ze szkoły i średnio angielski. Na turystyce się nie znam. Skończyłem w zeszłym roku stomatologię. Dali mi skierowanie do pracy na prowincję. Ale moja mamusia na to się nie zgodziła. Bo ja jestem jedynakiem. Wymyśliła, żeby mnie wypchnąć na studia podyplomowe, dziennikarstwo albo afrykanistykę. Ale na dziennikarstwo mnie nie przyjęli. Podobno nie zdałem egzaminu. Myślę jednak, że to jakieś szykany. Jeden profesor powiedział mi, że powinienem zęby leczyć, skoro mnie tego przez tyle lat uczono. Więc żebym nie jechał na tę prowincję, mamusia znalazła dla mnie posadę. Właśnie w „Orbisie”. Trochę mnie przyuczyli, ale tak naprawdę, to ja nie bardzo wiem, co z nimi wszystkimi mam robić. (...) No i dogadać się nie ze wszystkimi mogę. Ja do tego Anglika przemawiam, a on prycha ze śmiechu i tyle. I to ma być angielski dżentelmen? Ten Niemiec zaś po angielsku w ogóle nie mówi, a ja niemieckiego ani w ząb.

Inne z tej serii, inne tej autorki.

#67

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 19, 2022

Link permanentny - Tagi: kryminal, panie, prl, 2022, klub-srebrnego-klucza - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Skomentuj


Anna Kormik - Kto się bał Stefana Szaleja

Chronologicznie to pierwszy tom, w którym pojawiają się milicjanci z klasą - profesor Andrzej Bartosz, zwany kolekcjonerem fakultetów - filolog klasyczny z doskonałą znajomością łaciny, prawnik i psycholog oraz jego uczeń i pupil - porucznik Stanisław Kawecki, erudyta i błyskotliwy śledczy, do tego obowiązkowo przystojny. Krystyna Jaremko właśnie się rozwiodła, wyprowadziła z mieszkania, zostawiając je dla męża i syna oraz w wyniku redukcji straciła pracę, która była dla niej wszystkim, co poniekąd też wyjaśnia rozwód, jej egoistyczny mąż czuł się za mało doinwestowany, bo żona śmiała mieć jakieś życie poza domem. Ucieka więc do Kazimierza nad Wisłą, żeby odciąć się od zmartwień i potencjalnie współczujących znajomych i ku swojej wielkiej radości spotyka tam profesora Bartosza, ukochanego nauczyciela łaciny z liceum (gdzie pracował po odejściu z milicji), któremu bezpiecznie może się zwierzyć z życiowego kryzysu. Problem w tym, że życie ją dogania i do kawiarni wpadają nie dość, że znajomi, to jeszcze znany literat, Stefan Szalej, z przepiękną żoną Werą i - jak się okazuje - zakochany właśnie w Werze eks-mąż Krystyny, Henryk. Wieczór, mimo powierzchownej zabawy, nie jest najweselszy nie tylko dla Krystyny, ale wszystko staje się jeszcze straszniejsze, kiedy wtem Szalej pada martwy. Mimo że profesor Bartosz jest bezpośrednim świadkiem zbrodni, wykrycie mordercy (nie do końca wiadomo, czy nie podwójnego, bo to nie jest jasne) nie jest oczywiste. Całe otoczenie denata to ludzie znani (między wierszami pojawia się informacja o naciskach “z góry”, żeby łagodnie!), inteligentni, niepospolici, a mimo to każdy z nich coś ukrywa (alkoholizm czy trauma wojenna).

Podobno pierwowzorem Szaleja był Jan Brzechwa, w książce opisany jako człowiek wielu talentów, do tego uroczy kompan, dyskretny i sympatyczny, wierny małżonek. Stąd jednym z podejrzanych jest właśnie eks-mąż narratorki, dla którego zabicie Szaleja może być jedną opcją na uwolnienie od niego pięknej Wery. Ja z kolei odkryłam alter ego autorki w zakochanej w Szaleju Zofii, doskonałej tłumaczki z angielskiego. Nie wiem, na ile zbieżne z losami Brzechwy były losy bohatera, ale ten po stalagu uciekł za granicę do Włoch, gdzie spędził ponad 10 lat i dopiero na usilne naleganie rodziny powrócił do kraju.

Się pije: smorodinówkę.

Szowinizm: z założenia to kobiety oczywiście histeryzują, kiedy tymczasem tu panowie okazują się mieć spore problemy psychiczne.

Się opowiada anegdotki: o utonięciu 40 Żydów, bo się modlili, zamiast pływać bądź o gorliwym katoliku, który oderwał rękę od kierownicy, żeby się przeżegnać i zginął przez to w karambolu.

Bawiąc-uczyć: czym jest geridon oraz jak malował Raoul Dufy.

Kulinarnie: przepis na ciasto z wiśniami oraz śledzie.

Oznaki zamożności: “Miał HV, adapter, wspaniały pokój, najmodniejsze swetry i spodnie — choć nie żeby mu na tym zależało. Na wakacje jeździł zawsze za granicę. Siedem razy był za granicą. Nie tylko w Jugosławii i Bułgarii, ale w Anglii i Francji też”.

Inne tej autorki, inne z serii Klub Srebrnego Klucza.

#62

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 7, 2022

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2022, klub-srebrnego-klucza, panie, prl - Skomentuj