Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o kryminal

Ryszard Ćwirlej - Mocne uderzenie

1988, Jarocin. Państwo pozwala młodzieży na wentyl bezpieczeństwa w postaci festiwalu "darcia papy", ale oczywiście pod czujnym okiem. Szkoła w Szczytnie wysyła ekipę młodych chłopaków na okoliczność, mają wtopić się[1] w tłum i udawać żądną punkowej muzyki młodzież. Kapral Mariusz Błaszkowski okazuje się być więc właściwym człowiekiem we właściwym czasie i na właściwym miejscu, bo nagle trafia na zbrodnię. W namiocie zostaje znaleziona martwa dziewczyna z głową rozbitą młotkiem i tylko dzięki tupetowi Błaszkowskiego udaje się miejsce ochronić przed dziwnie zachowującymi się esbekami, którzy chcą szybko sprawę zatuszować. Tymczasem w Poznaniu jeden z pracowników starego kumpla Mirka Brodziaka, Grubego Rycha, zostaje napadnięty i okradziony z dziennego utargu waluty uzbieranej od cinkciarzy. Gruby Rychu nie próżnuje, bierze sprawę we własne ręce, do potencjalnego złodzieja wysyła swojego goryla, niestety w efekcie na śmietniku jednej z menelskich kamienic w centrum zostaje znaleziony kolejny trup z dziurą po młotku w głowie.

Teofil Olkiewicz, były funkcjonariusz SB, oddelegowany na stałe do milicji, znawca poznańskich piwiarni, chciałby tylko się spokojnie napić wódki (i żeby żona nie goniła go na działkę do pracy). A tu wloką go do Jarocina, gdzie w śmierdzącej knajpianej toalecie trafia na hippisa, który chce młotkiem stuknąć narkomana, a potem opierdzielają, bo hippisa wypuścił, tylko młotek mu zabrał. Co gorsze, zamiast wracać ze zwłokami dziewczyny, robią na miejscu śledztwo i każą mu na pełnym dziwaków polu szukać narkomana. Nic dziwnego, że kiedy pojawia się kapitan Galaś z SB i nagle zaczyna od Teosia wymagać zapomnianego już obowiązku raportowania, Olkiewicz się irytuje i leje go w pysk, co ma potem spore konsekwencje i dla śledztwa i dla Olkiewicza.

To historia o narastającym podziale i w społeczeństwie, które nie boi się powiedzieć, że nie szanuje milicji (a poderwane przez Błaszkowskiego i Zawadę na Półwiejskiej "mele", kiedy dowiadują się o tym, że chłopcy mają legitymacje, wychodzą bez zastanowienia), i w samych służbach. Tu podział jest na tych "dobrych", którzy prowadzą zgodne z prawem śledztwa, szanują podejrzanych i przesłuchiwanych, może i mają wady, może i czasem wchodzą w szarą strefę, ale jednak pozostają w świetle ideałów i zapisów prawa, i na tych bardzo złych, którzy nie zawahają się zatrudnić ćpuna, żeby zabił kogoś znanego, a do przesłuchań podchodzą z pałką.

Trochę historii jarocińskiego festiwalu, szczegółowa mapa poznańskich piwiarni i malowniczych okolic ulicy Rybaki, przegląd asortymentu na poznańskich rynkach, rzut oka w biznes dolarowy i samochody sprowadzane z Niemiec. I soczysta, poznańska gwara - wszystko, za co lubię Ćwirleja.

Ładną recenzję znalazłam tutaj.

[1] Co jest trochę trudne, bo wszyscy zostali wyekwipowani w takie same namioty, plecaki i śpiwory z logo MSW.

Milicjanci z Poznania:

#78

Napisane przez Zuzanka w dniu środa grudnia 21, 2011

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2011, prl, panowie, kryminal - Komentarzy: 1


Jeremi Bożkowski - Zbrodnia na eksport

Pierwsze wspólne śledztwo porucznika Karbolka i sierżanta Fidybusa było jednocześnie pierwszym śledztwem Karbolka w ogóle. Dlatego młody milicjant, ciągle mieszkający z mamusią - nieświadomy jeszcze umiejętności i niestandardowego stylu pracy sierżanta - ucieszył się, że ma fachową pomoc przy zabezpieczaniu śladów w bałaganiarskim mieszkaniu na ulicy Pratchawca, przesłuchiwaniu świadków i konstruowaniu raportu. A sprawa była nietrywialna, bo zamordowana - stuknięta w głowę węgierskim syfonem Zenobia Sarnawiecka - nie dość, że w mieszkaniu poukrywała skrzętnie walory pieniężne i rzeczowe, to jeszcze była skłócona z całą rodziną i w dziwnych stosunkach z sąsiadami, którzy nie wezwali milicji od razu, tylko coś knuli. Były mąż Sarnawieckiej i czwórka jej dzieci zachowują się równie podejrzanie, bo wzajemnie patrzą sobie na ręce, kłamią i czekają tylko, żeby się dostać klucze od mieszkania pani Zenobii.

Wiadomo, że to niesubordynowany sierżant znajduje sprytne wejście przez bogato wyposażoną spiżarnię, odkrywa część zgromadzonych przez skąpą denatkę skarbów i natyka się dzięki temu na bujnie rozwiniętą podejrzaną 19-latkę, której pomaga malować mieszkanie i całuje się z nią na drabinie (i dalece nie tylko, ku zazdrości Karbolka). I również to on dokonuje prywatnego śledztwa, zyskując rozbitą głowę i pobyt w szpitalnej izolatce, bo ma poczucie niesprawiedliwości. Fakty wskazują na to, że sabotuje Karbolkowe śledztwo (a do tego sypia z podejrzaną), więc mimo wstawiennictwa majora Kajtysa, który wierzy w zdrowy rozsądek Fidybusa, wszyscy nagle są przeciwko niemu (a przy tym nie zwracają uwagi na to, że ślady są sfabrykowane).

Niesamowicie bogaty drugi plan, trochę gorzkawych rozgrywek wewnętrznych w milicji (nie ważne, czy podejrzany jest winny, ważne, że szybko został złapany), brakuje jeszcze zabawy formą i tego przymrużenia oka, które się pojawiło w "Mszy" i kpin z inteligencji niezbyt ciężko pracującej z "Pięknej kobiety". Ale i tak bardzo sympatycznie się czyta.

Inne z tej serii, inne tego autora:

#77

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 16, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 2


Jeremi Bożkowski - Msza za mordercę

Najbardziej lubię te kryminały, w których na samym początku znajduje się rozpisana lista bohaterów. Znika element gry nie fair autora, który może wprowadzić mordercę znikąd; od samego początku wybór jest zawężony. Dodatkowo tu lista osób jest perełką samą w sobie - oprócz znanego już wiecznego sierżanta Fidybusa i aspirującego porucznika Karbolka, są na niej: Witalis Kluskwiejko, Maciej Świerzop, Gloria Przeciek, Kazio Gronkowiec, Justyna Palisander czy wreszcie ksiądz Przeogromny ("Sierżancie Fidybus! (...) Nie obchodzą mnie rozmiary waszego księdza!").

"Msza" nie odbyłaby się bez księdza, budynku, dzieci i psów. Ksiądz jest nietypowym dodatkiem do PRL-owskiego kryminału, co zresztą pobrzmiewa podczas nocnych i uczciwie zakrapianych rozmów Przeogromnego z Mikołajem Fidybusem, gdzie pada litania czynności, jakie tzw. aparat wykonywał w kierunku kleru. Na szczęście sam Przeogromny jest człowiekiem przemiłym, uczynnym i szczerze przekonanym o dobrych intencjach Mikołki (oraz o dobrych duszyczkach dzieci), więc - kiedy trzeba - chwyta za sztamajzę i naprawia windę albo pokazuje sekrety redakcyjnego budynku.

Ważny jest budynek przy ul. Anarchistów - obficie ozdobiony rusztowaniami, po których można zarówno niekrępująco wyjść z redakcji z pominięciem sekretariatu, a także bratać się z klasą robotniczą, wylegującą się na słońcu, bo znowu nie dowieźli materiałów. Niegdyś własność kurii biskupiej, a w wyniku przemian ustrojowych po odebraniu kościołowi, mieściły się w nim magazyny jakiejś bliżej nieokreślonej instytucji, szkoła baletowa, spółdzielnia dentystyczna, redakcje dwóch czasopism – „Zewu Nauki” i „Czynów Stali” oraz biblioteka kurialna. I to właśnie ksiądz Przeogromny, nieoficjalny kustosz i administrator budynku, ujawnia Fidybusowi system rur, dzięki którym można podsłuchać dowolne miejsce w budynku. Przypadkowo trafia też z Fidybusem na ukryte pomieszczenia loży masońskiej.

Dzieci - Felicja, córka redaktora Gwizdka i redakcyjny goniec, Bolo Cynk - są inteligentne, kreatywne, ale niekarmione i ignorowane przez składającą numer redakcję wpadają na szatański plan wprowadzenia rozrywki w życie redakcyjne. Napotkawszy w gabinecie naczelnego "Czynów Stali" pijanego w sztok - jak im się wydaje - naczelnego "Zewu Nauki", podrzucają naprędce sprokurowaną notkę o stalinowskim pachołku, do resztek kawy sypią proszek do prania oraz dzwonią na milicję zgłosić morderstwo. Nikt nie bierze tego poważnie i tym większy jest zamęt następnego dnia, kiedy domniemany pijak jest rzeczywiście zwłokami.

Psy są głównym spiritus movens całej akcji (i powinny być wymienione na liście płac, choć oczywiście nie można ich podejrzewać o otrucie kogokolwiek). Felicja prowadzi mastiffa Pilulkę do drukarni w poszukiwaniu obiecanego przez ojca obiadu, pies redaktora Wirusa władowuje się do gabinetu w poszukiwaniu nieco zaśmiardłej kaszanki, a podrzucona Feli przez wyniosłą redaktor Faleńską z "Wytwornej Proletariuszki" pudliczka Berenika pozwala na wejście do akcji sierżanta Fidybusa (i zapewnia mu całkiem mile spędzoną noc).

Samo śledztwo przypadkowo obejmuje ofiarę Poznańskiego Czerwca 1956 roku, która niedawno wyszła z więzienia i - zgarnięta przez nadgorliwego Karbolka - ląduje bez żadnych dowodów w areszcie. Tu zwykle cierpliwy Fidybus wychodzi z siebie i pokazuje swojego zwierzchnikowi (chociaż oczywiście patrząc na bogaty, choć niepotwierdzony stopniem staż sierżanta, można zastanawiać się, kto dowodzi śledztwem), że milicjant nie musi być świnią i zdemoralizowanym karierowiczem, dla którego nadrzędnym celem jest zamknięcie kogokolwiek. I mimo całej uroczej wielopoziomowej warstwy językowo-obyczajowej, to bardzo smutna książka o tym, że rykoszet trafia w i tak już skrzywdzonych, a winni, nawet gdy się przyznają, ale mają tzw. socjalne plecy, wychodzą bez szwanku.

Inne z tej serii, inne tego autora:

#76

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 11, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, z-jamnikiem - Komentarzy: 8


Jeremi Bożkowski - Piękna kobieta w obłoku spalin

[Z dedykacją dla kilku osób, które wiedzą, o kim myślę.]

Malwina Kalecka była kobietą renesansu - znała się na wszystkim, wszystko umiała, każda rzecz wychodziła jej doskonale od ręki, nawet jeśli wcześniej się tematem nie zajmowała, pisała doskonałe wiersze, robiła świetne wrażenie, była duszą towarzystwa, obiektem adoracji każdego napotkanego mężczyzny, mimo że przekroczyła 40-tkę, miała doskonały gust, ubierała się z klasą. Do tego była lepsza od dowolnego mężczyzny, również w prowadzeniu samochodu, bo miała do tego iskrę bożą. I oczywiście nie była nudna. Potrafiła o sobie opowiadać godzinami, nawet jeśli czasem się powtarzała, ale przecież temat był fascynujący. Na szczęście ktoś ją zabił w jej własnym garażu. Kiedy pierwszy raz czytałam ten kryminał, ręce mi się same zaciskały na kartkach za każdym razem, kiedy Malwa zaczynała o sobie tokować.

Ale Malwina Malwiną, do tego piękne jest wszystko pozostałe. Późno pojawia się aparat śledczy w osobie porucznika Karbolka, służbisty i szczególarza, oraz jego nemesis, sierżanta Fidybusa, ponurego draba z zakręconymi wąsiskami, który ma w poważaniu regulamin, a materiał do śledztwa pozyskuje metodami towarzysko-podstępnymi, na przykład udając artystę plastyka i tworząc dzieła cwaniacko-zaangażowane:

Wyciągnął płótno, na którym rozlewała się u góry błękitna plama, a u dołu czerwono-czarne ciapki pstrzyły żółtawą biel.
- "Droga pod Lenino". Widzi porucznik? (...) "Zdobycie Berlina". A to jest "Oratorium oświęcimskie". - Chlapanina czerwonych plam na czarnym tle nie usiłowała niczego udawać.
- Jak wam nie wstyd! Przecież to są sprawy drogie sercu każdego Polaka, a wy żarty jakieś... jakieś takie! - Porucznik aż zachłysnął się z irytacji. - I do czego wam to właściwie potrzebne?
- Do wejścia w środowisko. (...) Wchodzę jako beztalencie śmierdzące, ale cwane"
.

Znajomi zamordowanej to też barwna grupa ludzi związanych ze sztuką. Przyjaciele Malwiny, Magda i Michał Bajorkowie (Bożkowski ma niesamowitą umiejętność tworzenia pięknych nazwisk) mieszkają w kamienicy z garażem (miejscem zbrodni), trzymają tam mnóstwo śmieci i są prześladowani przez zawziętą i mocno zwariowaną staruszkę, panią Dziopek, która chce garaż dla siebie, chociaż nie ma samochodu i nasyła na Bajorków ADM, dzielnicowego i wszystkich świętych. Nikt więc specjalnie jej nie wierzy, kiedy opowiada historie o działalności przestępczej dziejącej się w garażu, również milicja. Bajorkowie są jednak niezłym przyczółkiem dla wiecznie głodnego sierżanta Fidybusa, bo chętnie plotkują, a dodatkowo Bajorkowa świetnie gotuje, bo sama ciągle podjada (kulebiak, pieczona kaczka, baba ziemniaczana z boczkiem, peklowana szynka, a wszystko w czasach kryzysu!). Często gościli (często niechętnie) Kalecką, sprytny Bajorek umiał nawet zadekować się podczas wizyt w łazience z kawą i książką, symulując pranie bądź rozstrój żołądka.

Na poetę Włodzimierza Filiżana Malwina trafiła, chcą publikować swoje poezje. Bajorkowie w ramach kolejnego żartu towarzyskiego zaczęli słać podobne w stylu maszkarony słowne, doprowadzając delikwenta prawie do zawału. Nie dziwmy się więc, że nekrolog pani Kaleckiej poeta potraktował jako kontynuację żartu.

Nieco rozwiązły Benedykt Płocki podejrzewa o morderstwo swoją żonę, Dorotę, ponieważ ukrywał przed nią uczestniczenie w próbach do genialnego programu telewizyjnego, kreowanego przez Malwę. Program nie wypalił tylko dlatego, że wszyscy zazdrościli Kaleckiej talentu i rzucali jej kłody pod nogi, a Benek wstydził się przed żoną i uważał, że stuknęła niedoszłą artystkę z zazdrości o niego. Fidybus poświęca się i spędza absolutnie pijacką noc z Benedyktem, próbując dojść do prawdy o tej parze, po czym w oparach delirium widzi pod garażem ognisko, na którym stoi spory czajnik.

Klara Wolska, którą Płoccy wrobili w scenografię do nieszczęsnego programu, niechcący została najlepszą przyjaciółką Malwiny. Nieopatrznie przyznała się, że nie sypia, więc co wieczór Kalecka prowadziła z nią monologi telefoniczne, opowiadając o zakochanych w niej mężczyznach, byłym mężu, który wprawdzie zostawił jej mieszkanie i zasoby, ale i tak ją skrzywdził, na szczęście daje sobie świetnie radę, dostała asygnatę na malucha, a jej obecny kochanek, właściciel warsztatu samochodowego, który ją wielbi na każdym kroku ("Dlatego - Palczyk błysnął w porozumiewawczym uśmiechu złotym zębem - że mnie się na ogół udawało nawiać przez lakiernię, jak ona podjeżdżała od frontu"), zazdrości jej świetnych umiejętności samochodowych.

Jest jeszcze były mąż i współpracownicy z telewizji, afera z rozlewaną benzyną i malownicze opisy PRL-owskich zamożnych domów. Pal diabli, kto zabił, ale jak to się wdzięcznie czyta. Zaliczam sobie, mimo że czytałam "Kobietę" chyba po raz czwarty. Za każdym razem jest smacznie.

Miałam podlinkować recenzję innej książki tego autora, którą napisałam do zbiorku "Druga seta", ale aktualnie uważam, że jest do niczego i mówi o zupełnie innej książce. Więc sobie napiszę od nowa lepszą. Niebawem.

Inne z tej serii, inne tego autora:

#75 (może jak wezmę urlop, to dobiję do setki, ale się nie porywam).

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 3, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, prl, 2011, z-jamnikiem, kryminal - Komentarzy: 11


Georges Simenon - Znajoma pani Maigret

Nietypowo bohaterką historii jest żona komisarza Maigret, pani Maigret. Kobieta bez imienia, żona przy mężu, której celem życia jest przygotowanie obiadu na 13, kiedy komisarz ma przerwę w pracy. Pewnego dnia wstawiła więc garnek z kurą i warzywami i poszła do dentysty. Niestety, ani do dentysty nie dotarła, ani nie zdążyła wrócić na czas, kura się spaliła, a ją do łez doprowadził mąż, jedzący na obiad chleb z serem. Na szczęście okazało się, że przypadkiem została wplątana w sam środek śledztwa, które w paryskiej policji wlokło się i nie mogło wyjaśnić mimo podejrzanego w areszcie.

Przyszedł donos, że w piecu introligatora z ulicy de Turenne zostały spalone zwłoki. I rzeczywiście, w piecu znaleziono ludzkie zęby, na ubraniu w szafie, do którego wprawdzie się introligator nie przyznawał[1], ludzką krew, a do tego z mieszkania zniknęła walizka. Śledztwo polegało na tym, że cały aparat policji chodził i pytał. Mozolnie, ciągle te same osoby; niektórym trzeba było stawiać szklankę wina ("Dużo pani piła? Dwie szklaneczki, nie więcej"), czasem trzeba było się z przesłuchiwanym w jednym z barów napić. Ale i tak nic by z tego nie wyszło, gdyby nie pani Maigret i jej poszukiwania białego kapelusika, który miała na sobie tajemnicza opiekunka dziecka na skwerku pod gabinetem dentysty.

W ogóle to książka o żonach. Fernande, żona podejrzanego, była wcześniej damą negocjowalnego afektu, więc z wdzięczności za to, że mąż się z nią ożenił i dawał jej utrzymanie, nie zadawała pytań, za to co poniedziałek chodziła prać na barkę na Sekwanie, a - już po aresztowaniu - codziennie nosiła mężowi obiad w menażce. Maigret z kolei, w ramach śledztwa, zabrał żonę do restauracji ("dla mnie nie zamawiaj kapusty [po alzacku, ulubionej potrawy Maigreta], ale z przyjemnością zjem pieczeń lotaryńską") i do kina. Bo to dobry mąż był.

[1] to w ogóle fascynujące. Ludzie, którzy mają jedno ubranie, bo mają jeden grzbiet. I nie dlatego, że są ubodzy, bo introligator miał konta w 5 bankach i był robił zamówienia dla bogatych paryżan, ale dlatego, że im więcej nie potrzeba. Za to dobrze jadają.

Inne tego autora tu.

#65

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 5, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Stieg Larsson - Dziewczyna, która igrała z ogniem / Zamek z piasku, który runął

Paradoksalnie, będę chwalić, mimo że książka (dwie książki) są rozdętą do granic możliwości- prawie 1500 stron - skomplikowaną historią śledztwa w sprawie potrójnego morderstwa, skomplikowanego pościgu, ujęcia, a potem ujawnienia wszystkiego w czasie procesu. Mimo że spraw jest kilka - morderstwa, praca w redakcji Millenium, układy między bohaterami, życie osobistego seksownego Mikaela, do którego panny (poza Tą z TV4) lepią się jak muchy do miodu, gangi motocyklistów i handlarzy żywym towarem, świat wielkiej a tajnej polityki - to dobrze skomponowana i pomyślana książka.

Absurdalnie, wszystko to, co uważam za wady - przewidywalność, szczęśliwe zakończenie, poczucie zadośćuczynienia za wszystkie krzywdy wyrządzone bohaterom czy śliczne wstawki o nagrodach, jakie wygrali za zdjęcia i teksty pracownicy Millenium - działa na jej korzyść. Nawet polubiłam detaliczność, nawet jeśli niczemu nie służyła (lista zakupów Lisbeth w Ikei!), bo dłużej mogłam jechać tym pociągiem, patrząc, jak się rozwija za oknem krajobraz. I trochę wbrew wcześniejszemu poczuciu, że dostaję produkt niepełnowartościowy, sklejony z notatek i konspektów, przyjemnością jest samo czytanie, bez analizowania, co nie wypaliło.

Do Mikaela Blomkvista przychodzi młody dziennikarz z narzeczoną - doktorantką - i chcą wydać książkę (a ona napisać doktorat) o przemycaniu kobiet w celu czerpania zysku z nierządu. Mają dużo nazwisk, również w sferach władzy, dowody i mogą nieźle zatrząść posadami państwa prawa, ale zupełnie bez ostrzeżenia Mikael znajduje ich zamordowanych. Na pistolecie, z którego zostali zabici, znajdują się odciski palców Lisbeth Salander, a niedługo potem zostają znalezione zwłoki niesławnej pamięci kuratora Salander, Bjurmana, więc za nieco zapomnianą hakerką idą listy gończe. Ściga ją nie tylko policja, ale i wmieszana w sprawę super tajna komórka, która od lat chroniła króla półświatka, gangstera Zalę. Oczywiście Mikael, dawny pracodawca Lisbeth, Armanski oraz jej powracający po rozległym zawale poprzedni kurator - Palmgren, nie wierzą, że dziewczyna - choć socjopatyczna - z zimną krwią stuknęła trzy osoby, więc krok po kroku wykrywają paskudni spisek przeciw niej.

#63, #64

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota października 1, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj