Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o kryminal

Hakan Nesser - Żywi i umarli w Winsford

Maria, szwedzka prezenterka telewizyjna podróżująca z psem Castorem, wynajmuje skromną chatkę na angielskim wrzosowisku, w okolicy Winsford. Opowiada, że jest pisarką, publikującą pod pseudonimem, że się jakiś czas temu rozwiodła, stąd brak chęci na kontakty z dawnym życiem. Prowadzi proste życie, spaceruje, odwiedza lokalne puby, widać, że potrzebuje spokoju. Sytuacja trochę się zmienia, kiedy poznaje sympatycznego rozwodnika z niepełnosprawnym synem. Tyle że to nie jest romans. Sielską opowieść o rozpoczęciu nowego życia na wrzosowiskach przerywają skąpo wydzielane przez Marię wspomnienia z “poprzedniego” okresu. Depresyjne, mroczne, pełne żalu. Martin, mąż Marii, profesor uniwersytecki, został oskarżony o gwałt. Mimo wycofania się oskarżającej dziewczyny, plama na opinii pozostała. Sama Maria, zwłaszcza po rozmowie z dziewczyną, przestaje mężowi ufać, dodatkowo przypomina sobie wcześniejsze zdrady i swoje osamotnienie. Zgadza się jednak na ucieczkę; Martin planuje napisać bestseller o wydarzeniach w hipisowskiej komunie literatów sprzed lat, dla spokoju chce spędzić pół roku w Maroku (rym niezamierzony). I tu następuje szereg zdarzeń (m.in. w Międzyzdrojach), w wyniku których osamotniona Maria przedziera się to przez klasykę literatury, to przez rękopisy męża, oglądając się czasem przez ramię i drżąc, bo tuż obok niej zaparkował złowieszczy samochód z polską i szwedzką gazetą.

To nie jest kryminał w typowym ujęciu - owszem, jest zbrodnia (nie jedna), czytelnik jednak stosunkowo szybko poznaje tajemnicę Marii. Śledztwo dzieje się gdzieś w tle, w dość nagłym finale zazębia się z narracją Marii. Fantastyczny, gęsty klimat sprawia, że ciężko się oderwać. Owszem, są pewne wady - kilka wątków jest potraktowanych powierzchownie (np. kwestia dzieci, tajemnica oryginalnego celu podróży - czemu tak naprawdę Maroko czy wreszcie kim był(a) G., autor(ka) naglących e-maili), dialog wewnętrzny Marii jest dość przygnębiający, ale angielska prowincja dookoła wraz z tajemnicami starych domów aż prosi się o ponowną lekturę.

Inne tego autora tutaj.

#80

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 21, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj


Hakan Nesser - Jedenaście dni w Berlinie

Szwed Arne Murberg, nieco opóźniony w rozwoju (często zapomina wielu słów, wolno się uczy, często nie rozumie związków przyczynowo-skutkowych), ale bardzo rezolutny 30-latek dostaje od umierającego ojca misję. Ma odnaleźć swoją matkę, Violettę, która - jak się okazuje, wcale nie umarła, kiedy miał rok, tylko znudzona życiem rodzinnym zwiała z, jak to określił poetycznie ojciec, wędrownym trubadurem do Berlina. Po odnalezieniu matki ma przekazać jej zamknięte pudełko z nieznaną zawartością. Arne, wyposażony przez nadopiekuńczego wuja w dobre rady, zapas gotówki i pobieżną znajomość niemieckiego wsiada do samolotu i rozpoczyna przygodę. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżał z rodzinnego miasteczka, wszystko jest nowe - ludzie, zapachy, jedzenie, ulice. Odkrywa restauracje, próbuje alkoholu nie zdając sobie sprawy ze skutków, gubi telefon komórkowy (jedyny kontakt z wujem i ciotką), ktoś kradnie mu buty, bo drzemka na ławce w Tiergarten to nie jest jeden z najlepszych pomysłów. Absurdalnie, Arne wcale nie traci ducha - każde z tych zdarzeń jest przyczynkiem do czegoś dobrego: kupna żółtych butów w KaDeWe, przypadkowego spotkania matki czy wreszcie poznania Beate, mówiącej po szwedzku Niemki.

To zupełnie inny typ książki niż wszystkie inne tego autora. W zasadzie to powieść obyczajowa z elementem mistycyzmu, brak w niej śledztwa i fabuła jest raczej drugorzędna (oczywiście cały czas szukałam tropów i czekałam, aż do akcji włączy się bardziej rzeczywisty detektyw niż wyimaginowany Perry Mason). Arne odkrywa, jak przyjemne może być życie, kiedy nikt mu nie organizuje czasu; owszem, nie jest najbystrzejszy, bywa łatwowierny, ale ostatecznie zaczyna wierzyć we własne siły. Drugoplanowa Beate, od dziecka traktowana jako słaba, jeżdżąca na wózku, uwolniła się spod presji ultra-religijnej rodziny już wcześniej; teraz pokazuje Arnemu, że mimo choroby jest mądrą, umiejącą się samodzielnie utrzymać osobą.

Pozostaje ten nieszczęsny element mistyczny, który, mam wrażenie, został wprowadzony nieco na siłę, żeby wszystkie elementy układanki się zazębiły. Wypuszczony z zakłady psychiatrycznego profesor Litvinus, wynajmujący mieszkanie w domu, w którym mieszkała matka Arnego, planuje wykonanie rytuału, dzięki któremu przeniesie się w czasie. Hipnotyzuje Arnego, który podczas hipnozy trafia do XVI wieku, gdzie - jako wiejski chłopak Aron - ma uratować skazaną na stos Beate, uznaną za czarownicę. Do uratowania przydaje się pudełko, które ma przekazać matce; rzeczywistość miesza się tu ze snami, Arne przemieszcza się w magiczny sposób między zagrożonym mieszkaniem profesora a Kolumną Zwycięstwa, gdzie budzi się z hipnotycznego snu po wykonaniu zadania.

Inne tego autora tutaj.

#41

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 17, 2018

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2018, panowie, kryminal - Skomentuj


Tadeusz Lembowicz - Zaległy wyrok

Zasadniczy i dość upierdliwy kapitan milicji, którego głównym celem jest na każdym kroku poddawać w wątpliwość sensowność postępowania jego podwładnego, chorążego Popielasa, zostaje wezwany do powieszonego. Niby samobójstwo, ale mieszkanie jest wyczyszczone, a przy zwłokach 51-letniego szefa rachuby znaleziono kartkę treści "zaległy wyrok" i przekazy na korzyść pewnego inżyniera.

Kapitan niespecjalnie dba o tajemnicę śledztwa i wszystkie szczegóły konsultuje z kolegą - dziennikarzem. I gdyby nie te konsultacje, sprawy by nie rozwiązał, mógłby tylko aresztować dwie niewinne osoby.

Jest to pierwszy kryminał, który prowadzi do Włocławka. Adresat przekazów, inżynier Woroński, mimo że ma piękną żonę, romansuje sobie z żoną kolegi z nadwiślańskiego miasta. Zatrzymuje się we włocławskim hotelu Victoria[1], idzie do kina do pobliskiego kina na "Ojca chrzestnego" i wielce zawstydzony wyznaje, że pod nieobecność męża spędził z nadobną kochanką miłe chwile.

Autor chyba trochę zapatrzył się na Chandlera, bo co jakiś czas przemyca błyskotliwe metafory: Kawiarnia "Capri" nie różni się niczym specjalnym, prócz cen, od pozostałych stołecznych lokali. Ta sama lura, zimna jak twarz kelnerki. Leciutko podkochuje się w dystyngowanej i eleganckiej żonie Worońskiego, a na widok jej czystego i gustownie urządzonego mieszkania patrzy introwertycznie na swoje obuwie: I ta czystość. Czułem się tak, jakbym w zabłoconych buciorach wlazł do salonu. A przecież to był pokój, w którym zwyczajnie mieszkali.

[1] Mieszkałam tam pół życia, a nie pamiętam hotelu Victoria. W kinie bywałam, i owszem.

Inne tego autora:

#6

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 13, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, prl, 2012, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Skomentuj


Martha Grimes - Hotel Paradise

Największy problem z większością dorosłych jest taki, że nie można im zadawać nawet niewinnych pytań, bo zaraz zaczynają węszyć, dowiadywać się o cel i ukrywać prawdę, zwłaszcza jak ma związek ze sprawami damsko-męskimi. 12-letnia Emma mieszka w podupadającym małomiasteczkowym hotelu z mamą, Jen - świetną kucharką, cioteczną babką Aurorą - ekstrawagancką staruszką, nielubianą współwłaścicielką, panią Davidov i jej pretensjonalną córką, Ree-Jane. Spokojna amerykańska prowincja, wszyscy się znają, Emma jest zaprzyjaźniona z większością starszych mieszkańców, kelnerką Maud i szeryfem Samem, ale niespecjalnie ma przyjaciół w swoim wieku. I pomiędzy układaniem naczyń i przygotowywaniem sałatek na hotelowe lancze trafia na ślad tajemnicy - przez 40 laty utopiła się jej rówieśniczka, Mary-Evelyn i nikt nie chce jej powiedzieć, co się wtedy dokładnie stało.

To nie jest typowy kryminał, raczej obyczajowa historia z tajemnicą (a nawet dwoma) w tle. Smaczna, bo amerykańskie lasy i miasteczka są malownicze, a szeroko opisywana kuchnia matki Emmy - bogata, kolorowa i pachnąca. Dużo rozmów, popychania ludzi w kierunku zwierzeń i próba uporządkowania sobie poznawanego świata. Znacznie lepiej się czyta niż Fannie Flagg.

Inne tej autorki:

#4

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 5, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie - Komentarzy: 6


Klara S. Meralda - Klara i jubiler

Chronologicznie pierwsza z cyklu przygód kapitana Kotowicza. Tutaj poznaje swoją przyszłą żonę, Irenkę i otrzymuje psa wielorasowego o imieniu Florka. Jest ciut mniej ciapą, ale miejscami ma przemyślenia właściwe egzaltowanej 17-latce (zwłaszcza w sprawach damsko-męskich; naprawdę rozumiem, że człowiek zakochuje się z dowolnych powodów, ale jednak 38-letni funkcjonariusz wzruszający się, że jego sekretarka ma chude, dziecinne kolana i jest delikatna jak kurczaczek?).

Gorące warszawskie lato, mąż pani Katarzyny wyjechał w delegację, a pani Katarzyna i półjamnik o dźwięcznym imieniu Klara planują samotny wyjazd do Ośrodka Pracy Twórczej w Wierzchowicach (niestety, obiekt chyba fikcyjny, bo nie znalazłam takiej miejscowości między Warszawą a Kazimierzem). Dwa drobne incydenty - mężczyzna pogryziony przez Klarę pod salonem Jubilera zamiast zrobić awanturę, uciekł spłoszony, a wizyta w domu jubilera z przesyłką od znajomej zaowocowała czyjąś ucieczką z klatki schodowej - nie połączyły się Katarzynie w całość ze znalezionym niebawem nekrologiem starego jubilera. W samych Wierzchowicach też zaczęły się dziać rzeczy dziwne - a to na leżak Katarzyny spadła podpiłowana gałąź, ktoś wyłożył zatrutą wędlinę dla psa, a kiedy piękna żona reżysera zamiast Katarzyny popłynęła łódką na przejażdżkę, łódkę znaleziono pustą i z dziurą. Tu dwie sprawy się zbiegły i do akcji wszedł kapitan Kotowicz, który z kolei umiał kojarzyć fakty.

Dużo Warszawy z lat 70. z niedostatkami handlowymi, w tle przewija się środowisko powojennych restauracji, handlu walutą i znającego temat dystyngowanego emerytowanego milicjanty, który wywodził się "ze szlachty".

Książka ma dwie spore wady: przerażający obraz psiej pańci, która kompensuje wszelkie braki za pomocą przekarmionego i nieposłusznego psa. Pies chodzi bez smyczy i kagańca (a gryzie ludzi, którzy mu się nie podobają!), bo inaczej nie wyjdzie z domu. Katarzyna nad nim nie panuje również w okresie godowym, eufemistycznie zwanym przez właścicielkę "małżeństwem" i uparcie opisuje kontakty międzypłciowe psów jako "wyjście za mąż" (zgaduję, że nikt nie sterylizował psów w PRL-u). Druga wada da się naprawić przy użyciu czarnego markera albo kawałka papieru, którym należy zamazać albo zakleić drugi od dołu akapit na stronie 100, zwłaszcza jeśli ktoś nie lubi czytać beznamiętnej opowiastki o śmierci kota. Ja nie lubię.

Inne tej autorki, inne z tej serii.

#2

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 20, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie, prl, z-jamnikiem - Skomentuj


Klara S. Meralda - Sąsiadka kapitana Kotowicza

Ze znanych mi książkowych funkcjonariuszy, kapitan Kotowicz jest - przynajmniej prywatnie - raczej z tych pierdołowatych, co to się boją reakcji żony bądź żony ciotki. Bo mieszka ze świeżo pozyskaną żoną, sekretarką z komendy, która po ślubie przeniosła się do innego szefa, żeby nie pozostawać z mężem w zależności służbowej. Mieszka też z ciotką żony, jak to ładnie Bazyl określił - Radio Wolna Europa, która zajmowała się prowadzeniem domu (przynosiła rano mleko i bułeczki, od świtu czyhała u rzeźnika na schab, gotowała obiady), robieniem kapitanowi wyrzutów oraz węszeniem, czym się zajmując sąsiedzi. I z psem Florką mieszkał, co ma jakieś tam znaczenie dla akcji. Właśnie od ciotki kapitan dowiedział się, że "ta sąsiadka z góry" to ma mnóstwo pieniędzy, a nie wiadomo gdzie pracuje, ma nieużytą gosposię, która nie chce nic opowiadać i nie dość, że przychodzą do niej młodzi panowie, mimo że jest po 40., to jeszcze bywa u niej masażystka.

I tak trochę żeby zaimponować ciotce, kapitan zawiera znajomość z atrakcyjną nie tylko towarzysko sąsiadką. A to wymienia jej korki na automatyczne (inwestując w znajomość 180 zł i spektakularnie wpadając w tarapaty, bo zataił to przed swoim zaobrączkowanym Kurczątkiem), a to jadąc delegację przeżywa z panią Zaręską dość niewinne sam na sam na korytarzu przedziału sypialnego. I kto wie, czy szczęście małżeńskie kapitana nie byłoby zagrożone, gdyby nie to, że ktoś "tę z góry" otruł podczas "wilii" (słowo "wigilia" nie pada ani razu w książce). Kotowicz prowadzi śledztwo, samotnie urządza po pogrzebie "stypę" w kawiarni, zjadając dla uczczenia pamięci krótkiej znajomości parówki i popijając podwójny winiak. W toku śledztwa poznaje szczegółowo stan finansów i układy życiowe sąsiadki (a ciotka bardzo zazdrości!) i okazuje się, że jej wszyscy krewni i znajomi mogliby życzyć jej śmierci, bo nie była najmilszą osobą.

Kryminał mierny, jakby nie ciotka - bardzo mierny, ale ma sporo szczegółów zaopatrzeniowo-kulinarnych: herbata "Earl Grey" jest zdobywana tajemniczym sposobem przez żonę, a w "Delikatesach" można dostać wieczorem czerstwe pieczywo, masło ser i puszkę śledzi.

Inne tego autora:

#80 (z ubiegłego roku)

Listy robić nie będę, ale z ciekawości podliczyłam i tak:

  • 20 obyczajowych, licząc felietony i biografie,
  • 48 kryminałów, z czego 20 skandynawskich, 7 z PRL-u, 1 polski współczesny, 5 angielskich, 9 amerykańskich, 2 rosyjskie, izraelski, niemiecki i francuski),
  • 6 science-fiction/fantasy,
  • 3 dla dzieci (jednak z tych grubszych),
  • 3 wspomnieniowo-kulinarne.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek stycznia 6, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie, prl - Komentarzy: 5