Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o argentyna

Kawałek metra (3)

Żeby nie było, że najpierw metro było w Europie, a potem długo, długo nic, już w 1913 roku powstało metro w stolicy Argentyny. Nietypowa nazwa - Subte - wyjaśniła mi się szybko, bo to skrót od Subterráneos (de Buenos Aires), "podziemna". Wagony jak wszędzie indziej, zejścia do stacji podobnie, ale to, co mnie wzruszyło najbardziej to - wiadomo - kompozycje z pięknych kafelków na ścianach (murales) oraz Matka Boska z Metra, chyba na stacji Catedral.

PS Przeglądając w głowie listę miast, w których byłam, okazało się też, że jechałam metrem we Frankfurcie (takim świeżym, z 1968 roku), ale nie mam żadnych zdjęć.

Dotychczas: Berlin * Budapeszt * Buenos Aires * Dublin * Praga * Lizbona. Niebawem: San Francisco * Taipei * Paryż * Londyn.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 18, 2015

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: buenos-aires, metro, argentyna - Skomentuj


Z powrotem w śnieg

Mały ciepły kot na zmianę leży mi na kolanach albo pod biurkiem. Wszystkie trzy sępią o żarcie. TŻ blisko. Domowa herbata. W kolejności dowolnej. I nie ma tego hałasu, który miałam w uszach przez ostatnie ponad 20 godzin. Wprawdzie na rozkładanym do poziomu siedzeniu da się wyspać, a jedzenie w biznesie Lufthansy jest naprawdę bardzo przyzwoite (i z menu! a w menu sery, suszone owoce, dżemik, wędliny, rybka w sosie cytrynowym i inne dobra), ale w samolotowej łazience nie da się umyć i człowiek na kolejne lotnisko wychodzi nieco cuchnący i połamany (nie wspominając o stratach moralnych, spowodowanych przebywaniem w bliskiej okolicy ponad setki dziewcząt w wieku lat nastu, odzianych w identyczne koszulki i plastikowe uszka Myszek Miki, drące się i śpiewające ożywcze pieśni po hiszpańsku, nagradzające każdą piosenkę brawami i okrzykami). Frankfurt tym razem mnie zirytował, bo nie dość że bramki przylotowe były umieszczone na różnych poziomach przeciwległych krańców lotniska, to jeszcze po kontroli paszportowej przepuścili mnie przed bramki, na których uprzejmy pan celnik zatrzymał mi kilogramowe opakowanie Dulce du Leche, albowiem "jest trochę płynne". Germańscy oprawcy. Wybuchnę kremem krówkowo-mlecznym samolot, jasne. Z drugiej strony... Trochę żal mi słońca, żal mi tego, czego nie zobaczyłam, tego, czego nie kupiłam (przekazuję tu serdeczne pozdrowienia Citibankowi) i czego nie byłam w stanie zjeść z powodu posiadania tylko jednego żołądka. Ja wiem, że wrócę, chociaż pewnie nie za prędko. Dbajcie tam o te koty w Jardín Botánico Carlos Thays de la Ciudad Autónoma de Buenos Aires, nie?

Będzie jeszcze trochę zdjęć z Puerto Madero, ale to jak się odgruzuję.
EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.

PS Też macie takie natręctwo, że Wam się różne słowa kojarzą z piosenkami? Zobaczyłam na mapie koło Buenos Ensenadę i "Detonation Boulevard" chodził za mną kilka dni. A w międzyczasie w Sheratonie gra Doctor Jeep.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 31, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2009, argentyna - Komentarzy: 3