Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2017

Connie Willis - Pojedynek na słowa

Prawie dokładnie po roku od przeczytania wersji oryginalnej z dużą przyjemnością (i o wiele szybciej) przeszłam przez polskie tłumaczenie. Fabułę można sobie przypomnieć w poprzedniej notce; to, na co chyba mniej zwróciłam uwagę poprzednio, teraz jednak zakłuło mnie dość mocno (jak już nie przerzucałam gorączkowo stron, żeby zobaczyć, jak autorka rozwiąże kolejną katastrofę). Briddey, główna bohaterka, nie robi przez całą książkę NIC. Teoretycznie jest menedżerką w korporacji, ale jej praca polega na umawianiu się przez sekretarkę na spotkania, które odkłada albo są odkładane, rozmowach na korytarzu, dostarczaniu swojemu narzeczonemu (z którym teoretycznie nie jest w zależności służbowej, ale posłusznie go wyręcza w pracy) materiału na jego kolejne spotkania z zarządem (pozyskiwanego od ofiarnego C.B., który - chyba jako jedyny w tej firmie - uczciwie pracuje i wymyśla cokolwiek) i uciekaniu przed współpracownikami, którzy czegoś od niej chcą. Teoretycznie gdzieś tam jest wspomniane, że robi jakieś raporty, ale z czego i po co (skoro nic nie robi) - nie wiadomo. Gorzej, że nie robi też kompletnie nic poza pracą, jedynie miota się między swoją nadczynną rodziną a problemami osobistymi (które się z bezwolności i nicnierobienia wzięły). Gryzie mnie, że jej dystynktywną cechą są rude włosy, nie inteligencja, humor, wiedza, miły charakter, umiejętności. Autorko, w żadnej innej książce nie było tak płaskiej bohaterki! 9-letnia Maeve, kuzynka Briddey, jest zdecydowanie ciekawsza (chociaż to nie w niej zakochuje się inteligentny nerd).

Ale sceny w bibliotece - nieustająco fantastyczne.

Inne tej autorki tutaj.

#61

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 6, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panie, sf-f - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Joanna Chmielewska - Całe zdanie nieboszczyka

Zalążkiem całej akcji jest to, że Joanna, żeby nie zmarznąć na kopenhaskich wyścigach, zakłada pod kapelusz blond perukę. Fuksem wygrywa, po czym - na fali entuzjazmu - jedzie wygraną przehulać w nielegalnym kasynie. Wtem, podczas nalotu policji, tuż przy niej umiera postrzelony przestępca, a tuż przed śmiercią wyjawia jej (biorąc ją za sprawą peruki za przestępczynię), gdzie zakopał wszystkie pieniądze i kosztowności szajki. Przestępcy wywożą ją do Brazylii, gdzie usiłują na różne sposoby wydobyć z niej informację o koordynatach skarbu. Dzielna Joanna nie poddaje się, ucieka raz luksusowym autem, ucieka drugi raz - tym razem skutecznie - luksusowym jachtem, ląduje we Francji, gdzie ponownie zostaje porwana i tym razem zamiast w luksusowej rezydencji nad basenem, ląduje w lochu pod zamkiem. Z lochu się wykopuje, ucieka przez Paryż do Taorminy, gdzie spędza miło czas, chociaż nieustająco szuka wokół siebie ścigających ją złoczyńców; ponieważ wpada z paranoję za sprawą poznanego atrakcyjnego dżentelmena, ląduje wreszcie w Polsce, gdzie nie kończą się jej kłopoty mimo ogromnego zaufania do milicji obywatelskiej.

Żeby nie zdradzać większości rozwiązań fabularnych, streszczę tylko, co jest niezbędne do wykaraskania się z dowolnych tarapatów: plastikowe szydełko, kalendarzyk kieszonkowy Domu Książki, atlas geograficzny, tłuczek do mięsa, brak zamiłowania do jedzenia oraz zaufani przyjaciele.

Na fali sycylijskiego wyjazdu wyciągnęłam z półki ulubioną lekturę z czasów nastoletnich i zostałam z nieco ambiwalentnymi uczuciami. Okoliczności geograficzne są przez autorkę dobrze odrobione, zwłaszcza mogę potwierdzić to w przypadku Taorminy, gdzie mimo upływu lat wszystko się zgadza. Warstwa logiczna kuleje, a zachowanie bohaterki jest, ostrożnie mówiąc, nieco chaotyczne. Już nie śmieszy mnie do łez jak przed laty, chociaż dalej to bardzo przyjemne czytadełko.

Inne tej autorki:

Inne z tej serii.

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 3, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panie, z-jamnikiem, kryminal, prl - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Karen Blixen - Pożegnanie z Afryką

Już sam tytuł (i jeden z najbardziej rozpoznawalnych w literaturze początków) zdradza zakończenie - baronowa Blixen, Dunka, po latach, jakie minęły od opuszczenia przez nią farmy u stóp gór Ngong, opowiada o swoim życiu w Afryce. Nie jest to opowieść fabularna, tylko zbiór luźno ze sobą powiązanych (zwykle bohaterami) historii, osadzonych w latach 1913-1931. Trudno uniknąć tutaj enumeracji - jest (w kolejności dowolnej) o chrześcijaństwie[1] w pogańsko-islamskiej Afryce, kolonializmie[2] i roli białego człowieka, polowaniach, afrykańskim prawodawstwie, życiu rodzinnym czy zwierzętach.

Przede wszystkim doznałam ogromnego zaskoczenia, bo - w przeciwieństwie do filmu (Streep, Brandauer, Redford) - nie jest to historia o miłości. Gdzieś, pod koniec, wspomniany jest Denys Finch Hutton jako jeden z wielu przyjaciół autorki, trochę historii ze wspólnych polowań, wreszcie jego niespodziewana śmierć w wypadku nie-wypadku. Oczywiście widać głębokie i nieskrywane uczucie, jakim autorka darzyła Denysa, ale pokazane jest w delikatny i subtelny sposób, bardziej na marginesie zapisków. W ogóle za to nie pojawia się (poza kilkoma drobnymi wzmiankami w ostatniej części książki) niewierny mąż autorki, w filmie "ten trzeci".

Chociaż nie, kłamię, to jest historia o miłości. O miłości do Afryki - gdzie najpiękniejsza przyroda, najświeższa i najmniej skażona zachodnią cywilizacją, gdzie perspektywy i chęć życia. Można to oczywiście odczytywać jako nostalgiczne wspomnienia ponad 50-letniej re-emigrantki, dla której pobyt w Afryce był tożsamy z młodością i czasem życiowych okazji, chociaż im bliżej końca, tym opowieści stawały się bardziej minorowe i opisujące upadek również tego, co było w Afryce piękne jeszcze 20 lat wcześniej.

[1] Wspomnienia o misjach i próbach wtłaczania Kikuju w świat wierzeń chrześcijańskich były tymi momentami, kiedy z irytacją przewracałam oczami; autorka - osoba niespecjalnie religijna - mimo swojej otwartości na świat, w kwestii wiary bywała irytująca.

[2] Tu oczywiście można by rozpocząć dyskusję, czy wystarczająco etyczny był neokolonializm baronowej Blixen, ludzkiej pani, która za 180 dni niskopłatnej pracy w roku pozwała odwiecznym właścicielom swojej farmy żyć na niej i pracować (chociaż - uczciwie dodam - dbała o nich, leczyła, uczyła i próbowała podnieść ich poziom życia).

#59/12

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 30, 2017

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panie, kenia - Komentarzy: 2


Henryk Nakielski - Tajemnica krypty przeorów

Michał, wypalony dziennikarz z wielkiego miasta, obejmuje posadę kierownika administracyjnego ośrodka wczasowego w miejscowości Florianów. Zamiast wgłębiać się w tajniki księgowości i zarządzania, bardziej interesuje go tajemnicze morderstwo popełnione na miejscowym cmentarzu. Zaczyna prowadzić własne śledztwo, znajduje się kolejny trup, a dodatkowo jeden z wczasowiczów jest tajniakiem. I chyba do czegoś dociera, bo ginie w wypadku. Tu zaczyna się właściwa akcja powieści - siostra zmarłego przekazuje jego notatki przyjacielowi Michała, Orskiemu, z prośbą o odkrycie tajemnicy, ponieważ nie wierzy, że brat zginął w wypadku w samochodzie prowadzonym przez jednego z napływowych mieszkańców Florianowa.

Orski prowadzi swoje śledztwo irytując bynajmniej nie przestępców, tylko milicję[1] (która stara się go zniechęcić, żeby nie przeszkadzał w śledztwie, czasem sypnie garstką informacji, przez co dziennikarz kilkukrotnie wchodzi w paradę detektywom) oraz żonę. Ja wiem, że w latach mniej więcej 70. żony zasadniczo "krzątały się po kuchni" i zajmowały dziećmi, ale nie dziwię się zupełnie, że pani Orska nie była szczęśliwa z mężem, który niespodziewanie wyjeżdżał w dowolne miejsce Polski, odbierał telefony późnym wieczorem i zaniedbywał zlecenia, z których mieli na chlebek z masłem.

[1] Której przedstawiciel wyglądał "bardziej na dyskotekowego prezentera niż milicjanta". Niestety autor nie naświetlił tej kwestii. W ogóle książka uboga w detale, rzadko piją, częściej palą.

#58

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 26, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panowie, prl, kryminal, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 2


Neal Stephenson - 7ew

Moi mili, podobno leci w stronę Ziemi kometa i dziś (23/09/2017) w nas trafi, przez co przez najbliższe (i tu się doniesienia różnią) 7 dni lub 7 lat będziemy stopniowo ginąć w męczarniach. NASA nie potwierdza, ale Roswell też nie potwierdzali, przypadek? I czy przypadkiem jest, że tak się zaczyna książką, którą właśnie przeczytałam? Nie przypuszczam.

Wszystko zaczęło się od tego, że z niewiadomych przyczyn księżyc rozpękł się na 7 kawałków. Jednak zamiast badać przyczyny (jak to możliwe, że nikt nic nie zauważył?), ludzkość skupiła się na konsekwencjach - odłamki księżyca zaczęły wpadać na siebie, rozbijając się na coraz mniejsze, w efekcie nad Ziemią pojawił się Kamienny Deszcz, oznaczający, że w pewnym momencie liczba bolidów spadających przez atmosferę spowoduje jej podpalenie i spopielenie powierzchni globu. Ludzkość ma jakieś 2 lata (w przeciwieństwie do braku informacji o przyczynach katastrofy, skutki są już mierzone z doskonałą precyzją), żeby to ogarnąć. I ogarnia[1], przygotowując plan pozwalający na wyniesienie na orbitę do istniejącej już stacji kosmicznej, kolejnych modułów, które - tworząc elastyczną i rozbudowywalną kolonię - pozwolą na przechowanie genów i informacji przez kilka tysięcy lat, zanim Ziemia nada się do ponownego zasiedlenia. 35% książki zajmują przygotowania, kiedy powierzchnia globu staje w płomieniach, oczywiście nic nie jest skończone, ale kilka tysięcy ludzi na orbicie daje nadzieję. Niestety, przez najbliższe kilka lat nieprzyjazne środowisko kosmosu i przewrotna ludzka natura nie próżnują i z kilku tysięcy ocaleńców zostaje osiem kobiet, jedna po menopauzie, pozostałe siedem płodnych; -SPOILER ALERT- to tytułowe 7 Ew, które (oczywiście za pomocą partenogenezy) dają źródło nowej ludzkości, a w zasadzie zmodyfikowanym genetycznie 7 głównym rasom. Ostatnie 20% opowieści dzieje się po powrocie ludzkości (podzielonej nie tylko na rasy, ale i na dwa stronnictwa - Niebieskich i Czerwonych) na odrestaurowaną Ziemię, gdzie odkrywają coś niespodziewanego.

To bardzo gruba i długa książka (papierowa wersja polska ma prawie 900 stron), wypełniona z jednej strony mnóstwem dobrze sprawdzonych technikaliów i fizykaliów, z drugiej podobną dawką polityki i obserwacji ludzkiej natury ze szczególnym uwzględnieniem inżynierów, bo to oni summa summarum uratują ludzkość. Zwłaszcza pierwsza część robi wrażenie dość surowej, bardziej konspektu powieści (takiego na kilkaset stron, więc może autor oszczędził czytelnikowi kolejnych kilkuset, nie rozbudowując pewnych wątków, za co chyba trzeba mu podziękować). Zmęczyłam się bardzo, czytając, mimo że - jak to u Stephensona - wciąga i angażuje.

[1] Oczywiście, to bardzo wyidealizowana ludzkość, która w perspektywie wyginięcia za 2 lata, składa swoje życie dla innych, pracując wydajnie do samego końca, zamiast pogrążyć się w rozpuście, używkach, morderstwach i depresji. Rządy dalej rządzą, oczywiście najważniejsze dalej jest USA, wprawdzie nie ma giełdy[2], ale przemysł pracuje pełną parą na rzecz ekspansji kosmosu, bez szkody dla życia codziennego, żadnych kryzysów, stanów wojennych, jedno małe strategiczne odpalenie głowic atomowych na krnąbrną Wenezuelę. Ba, dzieci chodzą chętnie do szkoły, a policja nie jest specjalnie przepracowana, bo liczba przestępstw zostaje bez zmian. Może jest tak, jak stwierdziła Dees - że tak jak przy długotrwałym dramacie na małą skalę (śmiertelnej chorobie) świat toczy się dalej, bo liczymy na cud, na wszelki tylko wypadek produkując kilka miliardów eutanazyjnych pigułek?

[2] Co nie ma kompletnie znaczenia dla świata, podaję pod rozwagę.

Inne tego autora tutaj.

#57

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 23, 2017

Link permanentny - Tagi: panowie, sf-f, 2017 - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Twin Peaks 2017 / Mark Frost - Sekrety Twin Peaks

Ustalmy sobie na wejściu, że oryginalny serial Twin Peaks był w TOP3 moich ulubionych seriali i nie zepsuło tego łopatologiczne i miejscami niespójne "Fire Walk with Me". Niestety, udało się to 25 lat później, bo nawet na fali nostalgii i ogromnej sympatii nie mogę powiedzieć, że to dobry serial.

25 lat po wydarzeniach z serialu i filmu, zupełnie bez powodu (chyba że powodem jest zapowiedziane przez Laurę Palmer w Czarnej Chacie spotkanie po 25 latach), pojawia się dwóch agentów Copperów. Jeden to długowłosy, wiecznie niedomyty bandyta, który - jak się można domyślać z didaskaliów[1] - przez ostatnie 25 lat nie próżnował, tylko grabił, gwałcił, palił i mordował (nie, nie sprzedam po raz kolejny tego żartu, że dwa razy gwałcił, bo lubił). Drugi, po opuszczeniu Czarnej Chaty przez gniazdko prądowe i przeleceniu przez Tajny Projekt Ze Szklanym Sześcianem[2], ląduje w ciele Doogiego Jonesa, urzędnika ubezpieczeniowego z Las Vegas, zadłużonego hazardzisty i wiarołomnego małżonka, dodatkowo coś nie przepięło się właściwie i Doogie jest funkcjonalnie idiotą, z rzadkimi przebłyskami Coopera. Przez pierwsze 15 odcinków dzieje się dużo (poza odcinkiem 8[3]), wydarzenia się rozsianie po różnych stanach i nic się ze sobą nie klei; w każdym odcinku pojawia się klub, gra jakiś zespół (najczęściej świetny, bo Lynchowi muzyka zawsze wychodzi doskonale, nawet jak nic innego nie wychodzi), rozmawiają jednorazowi statyści, co nie ma kompletnie wpływu na akcję. W samym Twin Peaks jest dosłownie kilkanaście powolnych scen, niektóre rozwleczone na kilka odcinków. W odcinku 16 Cooper przestaje być Doogiem i staje się z powrotem Cooperem, po czym przez następne 2 odcinku dzieje się aż za dużo. Zakończenie jest... oględnie powiem, że niezadowalające, chociaż utrzymane w klimacie ostatniego odcinka oryginalnego serialu.

Owszem, są zalety. Wspominałam o muzyce: może nie są to genialne soundtracki z Twin Peaks czy Lost Highway, ale to sporo dobrej, czasem nieoczywistej muzyki. Obrazy - doskonałe, chociaż oczywiście najbardziej się bronią te w Chacie i samym Twin Peaks. Najważniejsza to aktorzy, którzy po 25 latach czasem z trudnością (Audrey Horne), czasem z łatwością (Shelly Briggs, Andy Brenan czy Gordon Cole) wracają do ról. Szczególnie wzruszyło mnie cameo Moniki Bellucci, która zagrała siebie w proroczym śnie Gordona Cole'a (i była dla niego bardzo miła).

Teraz o wadach. [1] Do oglądania serialu niezbędne są didaskalia - książka Frosta, o której poniżej oraz lektura licznych blogów i opracowań. Źródła pozaserialowe wyjaśniają to, czego w serialu nie ma i od biedy można uznać, że całość jest przemyślana i ma sens. Oczywiście można się spierać z kierunkiem, w jakim poszedł Lynch. Z kontrowersyjnego, mrocznego, skierowanego bardziej w kierunku mistycznego thrillera niż kryminału, ale w dalszym ciągu serialu obyczajowego, zmigrował w stronę absolutnego mistycyzmu, szamanizmu i teorii spisowych, które okazują się mieć rację bytu.

[2] W serialu jest mnóstwo otwartych wątków, które albo nie mają wpływu na akcję, albo mają, ale i tak nie zostają wyjaśnione. Chociażby kto stoi za Projektem Ze Szklanym Sześcianem, co się stało lub kim jest Sarah Palmer, co wprowadza wątek syna Audrey czy męża córki Shelly? Co się stało z Audrey po tańcu w klubie i w ogóle czemu się nieustająco kłóciła ze swoim pokracznym mężem? Po co przez kilka odcinków ciągnął się wątek z Beverly, sekretarką Horne'a? Nie wspominam już o vlogu doktora Jacoby'ego i jego złotych łopatach, naprawdę. W dalszym ciągu nie wyjaśniona jest śmierć Josie Packard, która pojawia się w postaci kadrów sprzed 25 lat.

[3] W kwestii jakości odcinka 8 pozwolę sobie zacytować moją notkę pisaną na gorąco na FB: Twin Peaks, stacja VIII. Ghoule pożywiają się zwłokami [złego Coopera], koncert NIN, kontrolowana próba atomowa w Nowym Meksyku, zabawa fakturami, teksturami i farbami w roztworze, fotografia poklatkowa ze stroboskopem, wskrzeszenie Łazarza, manekin wymiotuje glutoplazmą z ziemniakami, Wielki Wybuch i dużo Małych Wybuszków, Penderecki, Beksiński w gamie fioletów. Czy ktoś mógłby sprzedać Lynchowi delikatną sugestię, że Twin Peaks to nie tylko ostatnie 10 minut ostatniego odcinka?

Liczyłam, że wiele odpowiedzi znajdę w "Sekretach Twin Peaks". Niestety nie, ponieważ zbiór dokumentów "odnaleziony" przez FBI i bogato przeanalizowany przez jednego z agentów, obejmuje historię do rozpoczęcia trzeciej serii serialu. Przeczytać warto, bo pozbierane jest mnóstwo ciekawych opowieści o mieszkańcach, pojawia się pewna teoria, na której okazuje się opierać ostatni sezon, a dla fanów są zdjęcia i rozwinięcie niektórych wątków. Od strony edycyjnej doceniam ogrom pracy włożony w przygotowanie tomu (wiele stylów pisma, stylizacja, skany, "dobrze zachowane" archiwalia, wydruki), ale czytanie jest męczące ze względu na te urozmaicenia.

#56

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 17, 2017

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale - Tagi: 2017, panowie, sf-f - Skomentuj