Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Tomasz Konatkowski - Przystanek Śmierć

Podchodziłam z dużymi oczekiwaniami, bo sporo ludzi chwaliło. Niestety, rozczar. Żeby napisać dobry kryminał, nie wystarczy przewertowanie internetu pod kątem:

  • nietypowo Odjechanej Grupy Pasjonatów (OGP), która Zachwyci głównego policjanta i Pomoże w Śledztwie (tutaj - tramspotterzy i pasjonaci komunikacji miejskiej),
  • serwisów społecznościowych, w których jedna z ofiar mogła mieć konto, a którego analiza Pomoże w Śledztwie,
  • mapy Warszawy i ciekawostek o różnych miejscach, brzmiących ostentacyjnie przewodnikowo i edukacyjnie ("pomyślałem, czy ktoś jeszcze oprócz mnie pamięta, że tędy jechał kiedyś tramwaj linii X, a domy były ponumerowane odwrotnie" czy coś równie nachalnego; zanotujcie w notesikach),
  • przemyśleń głównego policjanta, które brzmią jak zaczerpnięte z kilku przypadkowo spotkanych blogasków (polityka, remonty dróg, telewizja, wiadomości z kraju i ze świata),
  • historii rozgrywek piłki nożnej, która stanowi sens życia głównego policjanta (acz pod koniec dociera do niego, po części za sprawą OGP, że mogą być ludzie, którzy piłkę kopaną mają zupełnie gdzieś),

Do napisania dobrego kryminału trzeba zrobić klimat. Tutaj z recytacji ciekawostek o Warszawie i dość nudnych przemyśleń głównego policjanta nie wyszło nic specjalnie ciekawego. Sama akcja też dość kuleje - najpierw czytelnik jest usilnie przekonywany, że za morderstwami stoi geniusz zbrodni, który na planie Warszawy zaznacza kolejnymi trupami jakieś tajemne znaki, policja wypruwa sobie flaki, szukając w bazach danych Castoramy ("select numer_karty_kredytowej from klienci where zakup = 'Mosiężna cyferka na drzwi'") i Empiku ("select numer_karty_kredytowej from klienci where zakup = 'kaseta zespołu 123'"), a na końcu się okazuje, że jedną z przypadkowych ofiar była panna, z którą się próbował umówić kołorker mordercy, człowieka ze skrzywioną psychiką.

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 8, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2008, kryminal, panowie - Komentarzy: 4


George Simenon - Maigret w kabarecie

Francja komisarza Maigreta jest brzydka. Zimno, pada deszcz, mordują jedną z ładniejszych striptizerek, która okazuje się być platoniczną ukochaną jednego z młodszych funkcjonariuszy. Maigret uprawia z żoną small talk o pogodzie, chodzi od knajpy do knajpy, wypijając po kielonku na rozgrzewkę (we francuskiej policji nie ma chyba zasady, że na służbie się nie popija). Czasem wraca pijany o 5 nad ranem, bo przesłuchując podejrzanych nie bardzo zwracał uwagę, co popija. W kabarecie (elegantsza nazwa knajpy, gdzie się patrzy na rozebrane girlsy, a potem stawia im się trunki) nawet się zadomawia, wchodzi w życie właścicieli - Freda, który lubi sobie w wolnej chwili bzyknąć pracownice na pięterku i Rozy, która jest od Freda starsza 20 lat i patrzy na "hobby" męża ze zrozumieniem. Kryminał jakiś taki bez sensu - dużo ludzi snuje się po nocnych późnojesiennych uliczkach Paryża, przesłuchują narkomanów i homoseksualistów, a na końcu się okazuje, że dwa morderstwa i potencjalne trzecie było popełnione od tak sobie, ale tak naprawdę nie wiadomo, bo morderca zostaje zabity podczas ujęcia. Nudnawe.

Inne tego autora, inne z tej serii:

#59

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, z-jamnikiem, 2008 - Skomentuj


Zygmunt Stewa - Miliony majora G

Mam wrażenie, że cały kryminał powstał dlatego, że major G. nie miał ortalionowego płaszcza i całą jesień i wiosnę musiał chodzić w ohydnym, starym i brzydkim prochowcu. O ortalionie marzył od dawna, ale ze swojej nędznej pensyjki nie mógł sobie na ten luksus pozwolić. Dlatego do żywego dotknął go fakt, że Źli Przemytnicy kupują za grosze ortaliony w RFN (i inne pożądane dobra typu jednorazowe zapalniczki, które można przerobić na wielorazowe) i przemycają je, żeby pozbawić socjalistyczne państwo należnego cła (w ocenianej wielkości 15 mln ówczesnych złotych). Śledztwo trwało długo, wymagało mnóstwo pracy, ale ponieważ przyszła zima, to majorowi zapał zelżał, bo na zimę miał piękne palto, szyte na miarę, z doskonałej "jodełki", które budziło zachwyt nawet wśród zwierzchników ("Naczelnik podszedł bliżej i odezwał się półgłosem: - Widziałem was dzisiaj rano, w tej jesionce w jodełkę. Moglibyście mi powiedzieć, kto wam to szył? Major G. poczuł się tak, jakby ktoś aksamitem przetarł sam koniuszek jego serca. Udało, że bagatelizuje. - Stara już. Ale mogę wam powiedzieć, oczywiście"). Podczas śledztwa nie pada żaden trup (chociaż w PRL-u przestępstwa gospodarcze też pociągały za sobą rozlew krwi, bo każdy złodziej to morderca), ale zaangażowanych jest w nie mnóstwo sił, również tzw. "cisi" wywiadowcy, podobno bardzo ważni dla działania państwa.

Szczególnie spodobały mi się w tym produkcyjniaku dialogi majora G. z plutonowym, który woził go samochodem służbowym (bo nawet milicja rzadko miała prywatne). Plutonowy nijak nie mógł załapać, w jaki sposób popełniane są przestępstwa gospodarcze ("Macie sto gramów złota o próbie 999,9... - Eee, skąd ja tyle złota? Obywatelu majorze! - Sto gramów? Tyle co nic... Dziesięć deko. Kiełbasy więcej zjecie na śniadanie. Nie tak dawno, na Wybrzeżu to było, nakryli faceta, który przewiózł przez granicę, wiele ile złota? (...) Czterdzieści! - Co czterdzieści? - plutonowy bezwiednie przyhamował wóz. - Kilo, czterdzieści kilo! - wypalił major G. - Skurwiel! To znaczy, przepraszam, obywatelu majorze. Tak mi się tylko wyrwało"), poza tym doskonale wiedział, że i tak pan major by go złapał, skuł i odwiózł na komendę ("A nawet gdybym (...), to gdzie ja bym to topił? Na gazie? Stara nie znosi, jak się kręcę po kuchni"). Niestety, plutonowemu wyrywa się o jedna "kurwa" za dużo i koleżeńskie rozmowy się urywają, bo major G. czuje się urażony, ale wraz z rozwojem śledztwa udaje się stosunki majora z jego kierowcą naprawić.

Tyle z wartości rozrywkowych. Na minus - strasznie nie lubię kryminałów, dziejących się w Nibylandzie ("Zbrodnia w Dzielnicy Północnej" Kisielewskiego). Nie lubię też kryminałów, w których autorowi nie stało wyobraźni i nawet nie raczył wymyślić personaliów bohaterów. Major G., kapitan B czy pułkownik W. to obciach dla autora. Tylko zagraniczni kontrahenci przemytników i niektórzy spekulanci pojawiają się z nazwiska, ale i tak nie jest to bardzo dopracowana książka.

#58

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, kryminal, panowie, prl - Komentarzy: 1


Henning Mankell - Mężczyzna, który się uśmiechał

Cały czas myślę, co takiego mają w sobie książki Mankella, że rzucam się na nie jak wilk na owieczkę. Łatwo powiedzieć - klimat. Nie wiem, czy chodzi o deszcz, skandynawską wilgotną mżawkę, przemyślenia komisarza o tym, że kiepsko mu się powodzi (tak, wiem, volvo z salonu, gorsza whisky zamiast lepszej, mieszkanie w bloku zamiast willi z ogrodem) czy wciągającą historię codziennego życia (zrozumie, czemu ojciec maluje tego głuszca na rykowisku? odwiedzi go córka? zdąży uprać koszulę?). Chyba to ostatnie - wadą kryminałów zwykle jest to, że w środku jest tylko śledztwo i nic więcej. A życie nie składa się tylko z pracy (chociaż w dużej części tak, w przeciwieństwie do tego, co promują polskie seriale).

Ta część jest dość nietypowa - Wallander walczy przeciwko szwedzkiemu magnatowi finansowemu, który zdaje się być poza prawem, przez co jest dla szwedzkiej policji nietykalny. To pewna odmiana po podejściu polskim, gdzie każdy bardziej zasobny obywatel jest na celu służb specjalnych i innych z przeproszeniem organów. W Szwecji lat 90. magnat ma duży kredyt zaufania za działalność charytatywną i ogólnopaństwową, przez co policja napotyka głównie na blokady, nie wspominając o tym, że muszą prowadzić śledztwo w taki sposób, żeby magnat z armią prywatnych ochroniarzy, prawników i innych najemników nie zorientował się, że coś się dzieje w państwie duńskim.

Inne tego autora tutaj.

#57

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 23, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, panowie, kryminal - Skomentuj


Ryszard Ćwirlej - Upiory nad Wartą

Gratka dla miłośników kryminałów z Poznania. Koniec z wszechobecnym Pałacem Mostowskich, Bazarem Różyckim i Targówkiem. Jest Wilda, Jeżyce, terasy nad Wartą i knajpy dookoła Starego Rynku. Rzecz się dzieje w 1985 roku, więc dodatkowa przyjemność dla fanów kryminału milicyjnego, bo milicja i ZOMO w pełnym rozkwicie. Jako że pisane z perspektywy 20 lat, ujęcie jest ciepłe i pozbawione właściwej kryminałom z epoki dozy absurdu, za to wypełnione doskonałymi dialogami (na miarę "Dnia kobiet" Janeta) i niezłą akcją. Nad Wartą znaleziono ciało bez głowy i głowę. Szybka analiza wykazała, że głowa i ciało - mimo że damskie - do siebie nie pasują. Komplementarne elementy znajdują się po jakimś czasie i milicjanci mają niezły problem do rozwiązania, bo kto w socjalistycznym kraju nad Wisłą może dokonywać tak makabrycznych zbrodni i dlaczego. A przy okazji zwiedzają trochę poznańskich knajp i melin, prowadzą dyskusje o ciężkim życiu w socjalizmie (nie ma piwa, w centrum czasem rzucają coś do mięsnego, a kasety z przebojami można mieć tylko pirackie z Rynku Łazarskiego).

W następnym odcinku o milicyjnym kryminale - czemu major G. bardzo chciał mieć ortalion.

Byłam dziś na spotkaniu z panem Ryszardem (dzięki J.) - przemiły człowiek, tym bardziej że zapowiedział 2. tom na za dwa tygodnie. Lubię rozmawiać z ludźmi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia i to mówią.

Przy okazji - czemu nie lubię Bukarestu w Starym Browarze. Mają potwornie drogie książki (w porównaniu z Merlinem czy Amazonem), na półkach układ znany tylko właścicielom i opakowują to wszystko tzw. klimatem. Dziękuję, postoję, sobie wyklikam, a klimat uzyskam sobie jutro w Starbucksie w Berlinie.

Inne tego autora tutaj.

#56

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 16, 2007

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2007, kryminal, panowie - Komentarzy: 2


Marian Keyes - Trzecia strona medalu

Ubolewam okrutnie, ale słaba. Jak inne książki Keyes czyta się szybko, sprawnie i ze sporą przyjemnością, ale brakuje tego czegoś, co wyróżnia i czemu warto wracać. Trzywątkowa opowieść dziejąca się głównie w światku edytorsko-wydawniczym - seksowna, obdarzona dużym biustem i wyglądem Audrey Hepburn (tak, tak) Jojo pracuje w agencji wydawniczej, wyszukując potencjalne hity wśród przesłanych przez potencjalnych literatów tekstów, prywatnie zaś uprawia romans z żonatym kolegą z pracy. Gemma, pracująca w agencji eventowej, dowiaduje się, że ojciec zostawił matkę i to w duży sposób psuje jej dorosłe życie, bo okazuje się, że nigdy nie pracująca matka jest całkiem bezradna, ma depresję i nie umie dać sobie sama rady nawet z wyjściem z łóżka. Do tego dowiaduje się, że jej wróg - Lily, która 2 lata wcześniej ukradła jej chłopaka - właśnie wydała *dobrą* książkę i głośno o niej w prasie. Jak się łatwo domyślić, książkę znalazła wspomniana wcześniej Jojo. A Lily okazuje się być z tego wszystkiego najsympatyczniejszą osobą - z problemami, małym dzieckiem, usiłującą związać koniec z końcem, bo książka - mimo sukcesu - nie przyniosła pieniędzy. Gemma jest wkurzająca swoją zachwalaną przez przyjaciół naiwną zdolnością do tworzenia scenariuszów "szczęśliwej przyszłości", Jojo - ma bardzo poważne problemy i dylematy typu czy kupić skórzaną kurteczkę za trzy pensje, nie wspominając o podchodach w kierunku żonatego kochanka. Brakuje mi spojrzenia z przymrużeniem oka, twistu i jakiegoś bardziej osobistego stosunku do bohaterek; mam wrażenie, że książka powstała ze ścinków różnych wątków z poprzednich książek. Dla wielbicieli Keyes, na pewno nie na pierwszą książkę tej autorki.

Inne tej autorki tu.

#55

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 11, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2007, beletrystyka, panie - Skomentuj