Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Czytam

Półeczki, odsłona 2

Od kilku lat w kuchni egzystował wielofunkcyjny regał Onkel, który mieścił sterty czasopism, komiksów i książek. Zmiana ze starego na nowe nie oznaczała wprawdzie, że pozyskane 10 metrów bieżących jest puste i czeka na ochocze machanie kartą w księgarni, ale i tak bardzo mnie cieszą pozostałe jeszcze do zapełnienia półki.

Pozbierałam wreszcie wydawnictwa kulinarne, które chyba drogą pączkowania zapełniły trzy półki. Niestety, same nie gotują, ubolewam. Poza tym oczywiście powybierałam książki ładnie wyglądające i nieobciachowe, bo to w końcu kuchnia p.o. salonu, wiadomo (i tak się waham, czy dostawić obowiązkową w biblioteczkowym wnętrzarstwie serię klasyki z Gazety Wyborczej).

(To czarne we wzorek po prawej zniknie za czas jakiś).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 2, 2011

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Komentarzy: 8


Karin Fossum - Za podszeptem diabła

Komisarz Sejer przez całą książkę zastanawia się, czy jego młody współpracownik Skarre jest gejem (albo chociaż bi), czy jego partnerka, Sara, nie pali haszyszu oraz czy jak się ma ponad 50 lat, to jeszcze można mieć w życiu odrobinę szaleństwa. Poza tym szuka zaginionego 18-latka, który nie wrócił na noc do domu.

Z każdą kolejną powieścią Fossum mam ten zgryz, że nie wiem, czy chcę czytać kolejną. Napisana jest świetnie, chcę wiedzieć, co będzie na następnej stronie, ale nie lubię świata w niej opisanego. Nie lubię świata ludzi chorych psychicznie, socjopatów, popaprańców emocjonalnych i Konrada Sejera, który bardzo emocjonalnie odbiera wszystko, co dzieje się w czasie śledztwa. Nie lubię takich zbrodni i przestępstw mimochodem, przypadkowych, które miały miejsce tylko dlatego, że ktoś był w złym czasie i w złym miejscu. Nie żebym lubiła przestępstwa celowe, ale lubię śledzić czasem pokrętną logikę i elegancję planowania, rozkładaną na części pierwsze w czasie śledztwa (chociaż jednocześnie zdaję sobie sprawę, że raczej na tym polega praca policji, a nie na śledzeniu sprytnych skoków na banki i zaawansowanych planistycznie morderstw z wiarygodnie sfabrykowanym alibi). I nie chcę czytać o tym, że giną dzieci.

Z ogromnym zdziwieniem odkryłam, że ten tom wydało wydawnictwo "Znak". Ze zdziwieniem, bo miałam "Znak" za pewną instytucję, która posiada redakcję i korektę. Niestety, w tym tomie tego nie widać - literówki, problemy interpunkcyjne, jedna pomyłka z rodzajem w dialogu. Słabo.

PS Tak, wiem, nie skupiłam się na tym, co w tej książce ważne było. Na tym, czy napastnik może zostać ofiarą i jak niewspółmiernie dużą cenę za to płaci. Czy wypuszczenie z więzienia kogoś, kto zabił, jest dla niego nagrodą, na którą warto czekać? Czy rodzic zna swoje dziecko, a przyjaciel przyjaciela? Czy za nieumyślne spowodowanie śmierci kara coś zmieni? Czy cztery miesiące z kimś to długo? Ale odpowiedzi i tak nie ma.

Inne książki tej autorki tutaj.

#12

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 2, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Skomentuj


Patrick Quentin - Jego dwie żony

Taka trochę smętna ramotka o wielkim świecie amerykańskich magnatów prasowych kilkadziesiąt lat temu. Obiecujący pisarz Bill, autor świetnego debiutu, przestał pisać, po czym został opuszczony przez piękną żonę Angelikę, która szanowała i wspierała artystów, ale tych tworzących. Intratnie się wżenił w rodzinę C. J. Callinghama, biorąc za żonę jego starszą, nieatrakcyjną córkę Betsy. I tak sobie wygodnie żył do momentu, kiedy nie spotkał przypadkiem byłej żony, ciągle pięknej, choć nieco poobijanej. Wiadomo, damie w opresji trzeba pomóc, ale żeby nie irytować brzydkiej zakompleksionej drugiej żony, warto to robić w tajemnicy. Po czym nagle okazuje się, że nowy protegowany Angeliki, początkujący pisarz Lumb, zaczyna go nachodzić, poznaje jego postrzeloną szwagierkę Daphne i - ponieważ węch ma dobry - chce się z panną żenić. Po czym pojawia się uprzejmy porucznik Trant i zaczyna wypytywać wszystkich o alibi, ponieważ ktoś Lumbę zastrzelił. I nagle się okazuje, że kłamstwa i przemilczenia Teda zaczynają się kumulować, a wszyscy wokół coś ukrywają, nawet ci, co do których zawsze miał zaufanie. Pointa nieco przewrotna, choć spodziewałam się jednak nieco większego kalibru zamieszania.

Inne tego autora, inne z tej serii:

#11

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 1, 2011

Link permanentny - Tagi: kryminal, panowie, 2011, z-jamnikiem - Kategoria: Czytam - Skomentuj


Tadeusz Ostaszewski - Kantorek Felicji

We wsi Sielawa w GS-ie sprzedawała Felicja Ciernik, "panna o urodzie krzepkiej - bardzo wysoka i silna". Sprzedawała również i tanie wino, więc lokalne kumy nie kochały jej specjalnie, bo rozpijała im ciężko pracujących na roli i w obejściu chłopów. W efekcie co i raz zdarzała się jakaś awantura, kiedy szczególnie krewka niewiasta chciała zabronić Feli sprzedaży alkoholu za pomocą argumentów ręcznych. I po jednym z takich zajść, które zakończyło się celnym rzutem butelki z winem w twarz pani Pszczeliny, następnego dnia rano znaleziono Felicję zamordowaną. A chwilę później i weterynarza Korala, którego z Felą podobno łączyła sprawa, wymagająca wizyty u ginekologa w sąsiednim miasteczku. Zupełnym przypadkiem noc popełnienia obu przestępstw we wsi spędził kapitan milicji, Tomasz Rajski i wprawdzie wrócił do miasta, ale tylko po to, żeby przebyć jeszcze raz trasę i pomóc miejscowemu komendantowi Tatarowi w śledztwie. Mała rywalizacja między miastowym a wsiowym organem władzy szybko wykazała, że żaden z nich nie jest głupszy od drugiego i mimo sprytnego mylenia tropów przez nieco psychopatycznego mordercę, sprawę morderstw (a przy okazji malwersacji i przywłaszczeń mienia społecznego) rozwiązali na niecałych 242 stronach małego formatu.

#10

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 22, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: kryminal, panowie, prl - Skomentuj


Sue Grafton - Z jak zwłoki

Im dalej w cykl, tym bardziej nie rozumiem Kinsey. Ale czytam, bo ją jakoś lubię. Prowadzi śledztwo dla bogatego chłopaka po wypadku, który ma częściową utratę pamięci i wbrew opinii wszystkich, że wypadek wynikał z jego brawury, uważa, że ktoś chciał go zabić. Ponieważ w naturze ma nieufność do policji (acz chętnie do policyjnych zasobów przez znajomości sięga), rozwiązuje sprawę sama, oczywiście siłując się z przestępcą w kostnicy i lądując po akcji w szpitalu. Dumna i blada, mimo że klient umarł na samym początku śledztwa, a pracę kontynuowała, bo jest dociekliwa. W międzyczasie dostaje dwie propozycje erotyczne (ale nie korzysta) oraz ratuje swojego gospodarza, Henry'ego, z rąk podstarzałej oszustki.

Ja rozumiem, że nikt nie przewidywał wydania całości cyklu o Kinsey w Polsce, ale jak książki są tytułowane kolejnymi literami alfabetu, to jednak może warto byłoby pokombinować i zachować oryginalną kolejność, zwłaszcza jak nie jest to karkołomne. I jak "W jak włamywacz" ("B is for burglar") wybaczę, tak nie wiem, co złego byłoby w "C jak ciało"[1]. Ale tu również całe tłumaczenie woła o pomstę, bo tłumacz nie znał części odniesień kulturowych i tłumaczył je idiotycznie (żeńskie zwłoki mają piersi leżące płasko jak "woreczki z fasolą", klient proponuje Kinsey "burbona na skałach", a narkotyki leżą w woreczku ziploca) bądź wcale (Kinsey je quarter poundera, za to z serem). Zgaduję też, że niespecjalnie sobie radził z polskim, bo sensu niektórych zdań nie rozumiałam, a niektóre były kalkami z angielskiego.

[1] "Z jak zwłoki" ("C is for corpse") wydane było w 1999, "C jak cisza" ("S is for silence") w 2007, więc C było wolne.

Inne tej autorki tutaj.

#9

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 13, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Skomentuj


Krystyna Boglar - Każdy pies ma dwa końce

Obowiązkowa pozycja dla wszystkich, którzy z bujnych lat 70. pamiętają tylko, że można było wszystko załatwić oraz że zawsze było słońce[5]. Inżynier Leśniewski mimo posiadania na stanie żony-studentki i czwórki dzieci, nie dostaje[1] przydziału[2] na wczasy pracownicze, pożycza więc malucha[3] od kolegi z pracy i zabiera młodszą dwójkę na wakacje. Ponieważ w ramach przygotowań ojciec skupia się głównie na poszukiwaniu pasków klinowych i palców rozdzielacza[4], okazuje się, że jak już przestało padać[5], to nie wiedzą, dokąd jechać. Więc najpierw jadą odwiedzić 13-letniego syna, który z rówieśnikami i brodatym nauczycielem od wf-u zbiera maliny u chłopa, a potem 16-letnią córkę-harcerkę, która opiekuje się dziećmi na koloniach w górach. I wszystko byłoby jak trzeba, gdyby nie to, że najmłodsze - 8-letnie bliźnięta - mają nadwagę i rodzice chcą je na wyjeździe odchudzić, odmawiając im napychania się pod korek[6]. Bliźnięta nie są z buraka strugane i organizują sobie gotówkę, za którą uzupełniają puste według nich brzuszki w barze mlecznym i nowotarskim warzywniaku, tyle że zamiast kiszonych z beczki omyłkowo biorą pakowaną w kartkę z Przekroju[7] tajemniczą paczkę i nagle za czerwonym maluchem i dwójką pulchnych nielatów rusza przestępcza banda.

Ładne rysunki, dość pretekstowa akcja, zachowanie rodziców przyprawiające o silną chęć walenia głową o stół, stan świadomości społeczno-ekonomicznej ośmiolatków - nie do pojęcia teraz, w sumie całkiem sympatyczna lektura na szare popołudnie.

[1] Bo w słonecznym PRL-u się dostawało. Mimo że i tak za wszystko trzeba było zapłacić.

[2] Przydziały były przydzielane według hierarchii, a to, co zostało, dostawał lud pracujący.

[3] Maluch (aka Fiat 126p) miał teoretycznie cztery miejsca, więc sześcioosobowa rodzina musiała się podzielić na podgrupy. Nie miał też fotelików dla dzieci, ani pasów z tyłu, a tradycyjne miejsce bagażnika z tyłu zajmował silnik. Oczywiście można się było w niego zapakować na dwa tygodnie wakacji w cztery osoby, BTDTGTT.

[4] Oczywiście w sklepach specjalistycznych niczego nie mógł dostać, a sprzedawcy pukając się w czołowo oświadczali łagodnie: "Panie, coś pan, zwariował? Z końcem czerwca chcesz pan kupić palec rozdzielacza? Trzeba było w marcu myśleć o wakacjach!"

[5] Za fenomen pamięci grupowej, która chyba każdemu, kto dorastał w PRL-u, podsuwa sielskie i zawsze słoneczne obrazy, odpowiedzialne są po części pocztówki, po części rzadkość występowania aparatów fotograficznych i koszt kliszy, więc się nie robiło zdjęć w byle jaką pogodę, tylko pstrykało w doskonałych warunkach oświetleniowych.

[6] To odważna teza, że w PRL-u były dzieci z nadwagą!

[7] Prasa codzienna jest dobra wyłącznie do pakowania suchej włoszczyzny - oznajmiła kładąc pakiet na ladzie obok kasy. - Do ogórków i kapusty[8] nadają się tylko tygodniki. A najlepszy "Przekrój", bo nie przemaka - dorzuciła.

[8] Imaginujecie sobie? Kiszona kapusta pakowana w kartkę z "Przekroju"?

#8

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 9, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, dla-dzieci, panie, prl - Komentarzy: 15