Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o polska

O wchodzeniu wyżej

[14.10.2018]

W piękny, ciepły (#nabosenogi) dzień wyciągnęłam rodzinę na podziwianie złotej jesieni. Na wieży byliśmy już wcześniej, ale wiosną. Tym razem nikt nie spadł i nie oskrobał sobie pleców oraz nie doznał uszczerbku na dumie, za to następnego dnia absolutnie bolały mnie uda. Bardziej niż po wrocławskich schodach na wieżę kościelną.

Studnia Napoleona o nieco szemranej genezie rzeczywiście jest o krok od wieży widokowej, a konkretnie o 500 metrów spaceru przez mosińską uliczkę oraz piękne okoliczności przyrody. Majut obraził się, bo bynajmniej nie ma w niej wody, tylko na poziomie gruntu jest zasypana liśćmi krata.

W Muzeum Arkadego Fiedlera (i wcześniej na lodach u Kostusiaka) byliśmy po raz kolejny. Tym razem Santa Maria miała ścięte maszty, a pod głównym budynkiem muzeum pojawiła się piwnica z indiańskimi płaskorzeźbami i rysunkami (trochę strach!). Kudłaty piesek się nie zmienił, za to moje kudłate dziecko trochę urosło.

Dyniobranie w Łęczycy wcale nie było przedwczesne - zestaw na klatkę schodową ma się dobrze do dziś, chociaż może nie konweniuje z wieńcem świątecznym.

Poprzednie wyprawy: 2008 (Rogalin i Puszczykowo), 2012 (Puszczykowo), 2016 (WPN i Mosina) i 2017 (Łęczyca).

[22.12.2018]

I jako wisienka na czubku - świeżo (na początku grudnia) otwarta wieża widokowa na Szachtach, z obłędnym - nawet zimą - widokiem na jeziora. W odległości samochodowej, zdecydowanie na letnie zachody słońca.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 22, 2018

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: puszczykowo, mosina, leczyca, osowa-gora, szachty, polska - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Szreniawa

Po rozczarowaniu 6 lat temu znęciła mnie dopiero informacja, że w muzeum jest wieża widokowa (w 2011 roku jeszcze nie była dostępna[1]). Zanim się wybierzecie - wieża jest oddalona kilkaset metrów leśnymi ścieżkami pod górkę od wejścia do skansenu, a bilety kupuje się w kasie, nie pod wieżą, więc lepiej zacząć od zakupu; można kupić bilety na samą wieżę. Dodatkowo warto sprawdzić, w jakich godzinach wieża jest czynna (np. na stronie muzeum), bo zwykle jest to ok. 30 minut co dwie godziny; przyjeżdża sympatyczny pan na rowerze, wpuszcza, czeka, aż wszyscy wejdą i zejdą, po czym zamyka i odjeżdża. W środku fantastyczne kratownice, drewniane schody, światło wpadające przez rozetowe okna, a na szczycie widok na świat cały ze szczególnym uwzględnieniem hal Amazona, Szreniawy i Poznania na horyzoncie. Trafiłam na przepiękne chmury, niestety też - czego nie słychać na zdjęciach - na niezwykle elokwentnego dżentelmena, który najpierw przez 10 minut zawracał głowę damie swojego życia, narzekając jej telefonicznie, że on tu już jest w Szreniawie, a ona ciągle niegotowa w miejscowości opodal, a potem wdając się w kolejną, tym razem biznesową rozmowę i ignorując towarzyszącego mu kolegę (słychać było nawet na dole, bo głos miał donośny). Tak czy tak - wieża Bierbaumów warta wspięcia.

Sam skansen niewiele się zmienił - wypchane zwierzęta są dość straszne, zagroda z żywymi na szczęście lepiej doczyszczona (małe świnki prześliczne), catspottning: 2 (oraz miauczący za drzwiami obory kociak). Dla młodzieży o zainteresowaniach technicznych - niezła kolekcja samolotów i samochodów wykorzystywanych w rolnictwie.

GALERIA ZDJĘĆ + poprzednia wizyta - 2011.

[1] Może to i dobrze, bo 216 schodów w górę i dół z ówczesną dwulatką to jednak pewna niedogodność. Prawie ośmiolatka biegnie sama, licząc schody i poganiając tych bardziej gnuśnych.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 15, 2017

Link permanentny - Tagi: polska, szreniawa - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Komentarzy: 6


Wielkopolska w weekend - Świdwowiec

Zaproszeni w roli opiekunów dwóch 7-latek+, z ogromną przyjemnością ignorowaliśmy nasze dzieci (z przerwą na popilnowanie kapelusza, dostarczenie wody, uratowanie świata, kiedy pękł sznurek od naszyjnika itp.) przez pół pięknej, upalnej soboty, popijając aromatyczną kawę, nasiąkając zapachem ogniska i wchodząc w tzw. szkodę (konkretnie ja). Ale czy można się oprzeć wejściu do rozwalającej się stodoły w czerwcowy, jasny dzień?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 10, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend - Tagi: polska, swidwowiec - Skomentuj


O tym, czy da się samochodem po centrum Pragi

Ulubiony sposobem TŻ-a na zwiedzanie jest użycie samochodu: dojechać do punktu A - popaczać - dojechać do punktu B - popaczać i tak do końca trasy, a wieczorem wrócić do domu, do własnego łóżka, z czym się zgadzam w pełnej rozciągłości, bo własne łóżko #najlepiej. W Pradze to bardzo ciężko zastosować, bo w zasadzie wszystko jest koło siebie i nie opłaca się zapuszczać silnika, nie wspominając o znalezieniu miejsca do parkowania. Dlatego lepiej piechotą oraz komunikacją miejską. Ale o tym w następnym (ostatnim!) odcinku z obrazkami z Pragi, dziś o wycieczce lokalnej do Leszna na lody, gdzie najzupełniej da się samochodem, a potem wrócić.

Punkt A - Trzebaw. Chciałam zobaczyć XIX-wieczny dwór, przed którym zbiegają się trzy zabytkowe aleje kasztanowców, posadzone w I poł. XIX w., jedne z najstarszych w Wielkopolsce. Dwór niestety jest ogrodzony walącym się murem, ale nie zdecydowałam się na pójście w szkodę, żeby nie dawać dziecku precedensu[1]. Aleja kasztanowa za to urokliwa nader, aczkolwiek trudno fotografowalna (wiem, złemu tancerzowi itd.).

Punkt B - Jarogniewice. Tutaj chciałam zabytkowy zespół pałacowo-folwarczny z końca XVIII i XIX wieku, z klasycystycznym pałacem i parkiem z XVIII wieku, ale obiekt - wprawdzie widoczny i zadbany - okazał się Ośrodkiem Pomocy Społecznej i jednak w niedzielne popołudnie głupio dzwonić do drzwi i napierać na zwiedzanie.

Punkt C - Leszno. Lody w polecanych Delicjach (Stary Rynek 32) nie rozczarowały, podobnie zawieszone nad dochodzącą do rynku uliczką parasolki. Jeśli uważacie, że Leszno to tylko przelotówka na Wrocław, zmieńcie zdanie. Niespodziewane odkrycie - podwórze dookoła kościoła parafialnego pw. Świętego Krzyża (plac Jana Metziga 21B).

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] I tak już, #złąmatką będąc, pokazałam, jak wejść na cudzą klatkę schodową.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 28, 2017

Link permanentny - Tagi: trzebaw, 2017, polska, leszno, jarogniewice - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend - Skomentuj


Niespodziewana sobota w Lesznie

Podjęłam dziś heroiczną próbę uprasowania sukienki. Nie żeby po tym moim prasowaniu była dużo gładsza, ale przynajmniej zwierzyna ucieszyła się z kocyka na podłodze i zaraz po schowaniu żelazka zaległa. Sukienkę prasowałam w celu ślubu kolegi P. (innego P.), co to przez ostatnie kilka lat regularnie narzekaliśmy, że taki fajny facet, a nie bierze ślubu. I zupełnie znienacka, dzień po tym, jak sobie z niego po raz kolejny żartowałam, że mógłby zrobić imprezę, sukienkę sobie kupię, a jemu prezent, poinformował wszystkich lakonicznie, że jak już bardzo nalegamy, to jutro o 14. I zaiste, wziął i się ożenił. Lubię śluby.

Na Deptaku opodal rynku były zabawne kafelki (jak w Taipei), a więcej zdjęć poniżej.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 7, 2008

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: leszno, polska - Komentarzy: 6