Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o polska

Wielkopolska w weekend - Dziewicza Góra

[18.10.2014]

Do tej pory Dziewicza Góra była dla mnie memem z pewnego fabrycznego nawracającego żartu, kiedy jeden kolega, nastawiony poznawczo, proponował drugiemu koledze, nastawionemu znacznie mniej, że zabierze go na rower właśnie na tę górę, przy czym drugi kolega wyrażał absolutne obrzydzenie. Teraz już nie, bo - korzystając z ostatnich podobno promieni słońca (które wprawdzie wyszły dopiero jak kończyliśmy obiad, ale zawsze) - poszłam w plener z rodziną. W Czerwonaku skręca się przy znaku, a potem już prosto na parking. Najpierw się wspina na górkę. Niby niewiele, jakieś 100 metrów w górę, ale po wąskiej ścieżynie. Wspinaczka była przerywana, albowiem Majut, obdarzony przez TŻ-a lornetką po dziadku i latarką co jakiś czas kazał się zatrzymywać, lustrował okolicę, nadawał sygnały świetlne, sprawdzając, czy nie ma wilków, po czym pozwalał iść dalej. Wieża. 172 schody w górę, 172 schody w dół[1], przezornie nie patrzyłam pod nogi oraz starałam się nie wychylać za barierkę. Niestety, rzadka mgła oraz gęsta krata na górze, więc widoki były, ale takie bardziej do podomyślania się, a nie że podane wprost.

Więzy pilnuje współczesny latarnik od 10 do 18, ma batoniki i może zrobić kawę/herbatę dla spragnionego wędrowca za umiarkowaną opłatą (oraz odpowie na sms-a, czy można wejść na wieżę, bo jak mgła/deszcz, to się nie wchodzi). Można też wypić coś i zjeść doskonałe ciasta albo coś konkretniejszego w Dziewiczej Bazie u stóp ścieżki. Przytulne, ciepłe miejsce, sporo się tam dzieje również dla dzieci, sądząc po rękodziele rozsianym po okolicy, nie tylko dla dzieci. Aktualnie można obejrzeć wystawę zdjęć Włodzimierza Puchalskiego, np. z takim uroczym gryzoniem). Oraz zrobić ognisko i piknik.




Wejście na wieżę kosztuje 5 zł/dorosły, 3 zł/dziecko powyżej 3 lat. Nie ma windy.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Moje łydki.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: dziewicza-góra, polska - Komentarzy: 1


Wielkopolska w weekend - Dziekanowice i Ostrów Lednicki

[21.09.2014]

Ponieważ jeszcze dopadły mnie powidoki po #oktawie urodzin Majuta, a konkretnie w przedszkolu musiały się odbić oficjalne, choć opóźnione urodziny, zamiast pisać produkowałam z TŻ-em filcowe potworki z możliwością zapinania na zatrzask dla całej czeredy przedszkolnej (oraz ciasto ze śliwkami, już bez zatrzasków). Nauczyłam się przy tym, że koperta jest na planie kwadratu, a puchate ogonki jednak lepiej przyszyć niż przyklejać, za to filc-filc się skleja dość przyzwoicie. Ale ja nie o tym, tylko o Pierwszych Piastach Protoplastach.

Kompleks dookoła jeziora jest bardzo rozbudowany - w Dziekanowicach znajduje się Wielkopolski Park Etnograficzny, gdzie na sporej przestrzeni można wybiegać nieletnią (tym razem z przyjaciółką w podobnym wieku, co oznacza dwa razy więcej biegania). Wprawdzie ostatnio hasłem sztandarowym jest fraza "nuda, nuda, nuda", ale w skansenie były wiatraki (typu koźlak), które służyły do radosnego obiegania i wspinania się po schodkach, ślimaki ("ja chcę wziąć go do domu" - wyemitowała starsza H., co nie wzbudziło radości jej rodziców), kołyski i łóżka w ładnie wyposażonych domach z różnych epok (na które z kolei atak przypuszczała młodsza H., lat niespełna dwa), kozy i owce (wiadomka) oraz studnia. Studnia okazała się hitem - wprawdzie starsza H. wydawała okolicznościowe piski przy zaglądaniu do studni, że wpadnie i się boi, ale mimo to obie kilkakrotnie kazały dokonywać pobrania wody wiadrem w celu rytualnego wylania. Nie wiem, jakim cudem były w miarę suche. A, i kot był, ale nietowarzyski. Na terenie jest restauracyjka, można herbatę, żurek, pyrę z gzikiem i chyba niezłą - sądząc z reakcji współjedzących - lokalną smażoną rybę.

Kawałek dalej, w stronę Ostrowa Lednickiego znajduje się barak z zabytkowymi artefaktami, ale ominęliśmy go, bo najpierw chcieliśmy zdążyć na jeżdżący co pół godziny prom, a potem byliśmy głodni (i nawet bez łgarstwa, się zjadło nawet nieco pomidorówki i kotlet). Prom na Ostrów płynie dosłownie przez kilkaset metrów, co uspokoiło fobię TŻ-a, że jakby co, to dopłynie wpław). Sam Ostrów jest do obejścia w przewidziane pół godziny - trochę kamiennych ruinek, kilka domków, dużo zieleni i parę przeraźliwych rzeźb z metaloplastyki. Nie ma specjalnie poczucia, że się obcuje z duchem przodków, ale to miłe miejsce na wczesnojesienny spacer.


Aktualne ceny (dzieci do lat 7 - darmo) tu, podobnie godziny otwarcia - w tym roku do końca października z nieco okrojonymi godzinami. Oprócz tego są jeszcze dwa obiekty nieco dalej od jeziora - gród w Gieczu i gród w Grzybowie, ale to na następny raz. Bo, jak wspomniałam, wybiegane dziecko było głodne.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 25, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: dziekanowice, ostrów-lednicki, polska - Komentarzy: 2


Piknik nad jeziorem

[2.08.2014]

Wczoraj było dniem zaskoczeń. Otóż, wyobraźcie sobie, że parowóz Piękna Helena może jechać nawet 130 km/h, co niejako się słabo składa z przewodnikowym opisem fanów kolei parowej, według którego miłośnicy jadą parowozem, wyskakują z niego, żeby robić zdjęcia i wskakują z powrotem. Chyba że jednak czasem jeździ wolniej, bo przy 130 km to jednak szacun. Jak się łatwo domyślić, wróciłam do Wolsztyna[1].

Cashew zaprowadziła nas nad jezioro, które - co ciekawe - jest w samym centrum Wolsztyna. Idzie się z Rynku (na którym jest fontanna ze światełkami, więc można nie dojść, jak ktoś łasy na fontanny) i WTEM już się jest na jeziorem. Brzeg jeziora zagospodarowany jest tak, że Poznań, Miasto niby Know How, jednak długo nie dotrze do tego etapu - alejki, kwiaty, trawa, spacerowe podesty wśród drzew. Nastawiłam się na piknik i z tego nastawienia konsekwentnie nie wzięłam kosza piknikowego, więc - jak zwierzęta - jedliśmy plastikowymi nożami. Mimo to był świetny piknik, tym bardziej, że przyjechała Dees (skąd mamy takie dorosłe dzieci nagle?!).

Bywam niesamowicie odkrywcza i błyskotliwa, ale tym razem przeszłam samą siebie. Zatrzymawszy się na prześlicznym rynku i spławiwszy dzieci w fontannie, poszłam się przejść. Odkrywałam, że widziałam już prawie że identyczne miejsce, tylko nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie[2]. Ponieważ poprzednim razem trafiliśmy do miłej restauracji, a w narodzie mimo pikniku była prośba o kotlet, nieco błądząc udaliśmy się po nawigacji (która po wpisaniu adresu z numerem domu pokazała miejsce odległe o 8 kilometrów we wsi obok, bardzo zabawne) do Zielonej Prowansji, która okazała się być w odległości 200 metrów od parkingu, z którego ruszyliśmy. Viva la orientación.

GALERIA ZDJĘĆ (również z maja).

[1] I znowu nie trafiłam do pałacu, tym razem przez własne gapiostwo. I brak znaków, że to tuż obok.

[2] Tak, to właśnie po tym Rynku spacerowałam w maju. Zupełnie się nie zmienił, tylko fontannę włączyli i wystawiły się kawiarniane ogródki.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 4, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: wolsztyn, polska - Skomentuj


Wielkopolska w weekend - Koszuty, Zaniemyśl, Śrem

Dworek w Koszutach dorzuciłam do trasy ot, tak, bo był w okolicy. I bardzo się cieszę, że to zrobiłam, bo wizyta w Muzeum Ziemi Średzkiej zachwyciła nawet Majuta (i, jak się okazało, głównym powodem do radości nie był zabytkowym fortepian marki Bechstein z 1905, tylko prosta drewniana zabawka z kominiarzem schodzącym po drabinie). Muzeum jest kameralne, w środku dobrze zachowane wyposażenie dworku z początku wieku (również do poziomu nocnika pod łóżkiem, chociaż nie jest to - jak u Bator - nocnik Napoleona). Dookoła uroczy park, w parku gazebo i służbówka z kuchnią, gdzie służba gotowała państwu posiłki, a potem rączo pomykała z tacami do dworu, żeby nie wystygło. Dodatkowy plus - przemiła pani oprowadza po placówce, a na werandzie spotkaliśmy starszego pana z piękną seterką, Nelą, nieco pomoczoną jeszcze po kąpieli w stawie. Obiecaliśmy, że wrócimy za rok, żeby zobaczyć, jak 8-miesięczna aktualne Nela podrośnie.

W leżącej opodal Słupi Wielkiej też jest dworek, ale wykorzystany nieturystycznie - można obejrzeć z zewnątrz Stację Doświadczalną Oceny Odmian (roślin uprawnych) i przejść się po parku.

Natomiast absolutną porażką okazała się zachwalana we wszelkich przewodnikach impreza plenerowa pt. Zaniemyskie Bitwy Morskie. Nie spodziewałam się morza, oczywiście, bo moja wiara w słowo pisane jednak nie jest aż taka wielka. Na miejscu okazało się, że wstęp 10 zł od łebka pozwala na wysłuchanie koncertu nieco spierzchniętych gwiazd estrady oraz przeraźliwie nagłośnionego wodzireja, organizującego konkursy dla dzieci. Jedynym elementem "pirackim" był plastikowy statek przy scenie. Nie było okrętów, łódek, bitwy, niczego, nawet dostęp do jeziora i plaży był zablokowany, bo "zakaz kąpieli". Następnym razem, kiedy pojadę do Zaniemyśla, upewnię się, że chociaż można znowu popłynąć na Wyspę Edwarda (miała być dostępna jakoś w 2011, 2012, 2013, a teraz już nawet dat nie obiecują).

Planowaliśmy też wizytę w pobliskim dworku w Mechlinie, gdzie mieści się stadnina, ale niestety nie dodzwoniłam się, żeby się upewnić, że ktoś nam otworzy. Więc zamiast tego pojechaliśmy do Śremu na obiad. Też było miło.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 26, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: śrem, koszuty, słupia, polska - Skomentuj


O fiolecie na horyzoncie

Wracając z placówki edukacyjnej kilka dni temu, kątem oka zobaczyłam łan fioletu. On the outskirts of nowhere, on the ring road to somewhere, za Strzeszynem Greckim, za krzakami, za polami. Po dłuższych poszukiwaniach w internetsach okazało się, że pachnące miodem pole to faceliowy poplon (typowane były hyzop, zatrwian czy oset i chaber). Brzęczący pszczołami, kręcący w głowie zapachem, z paprociowo zakręconymi kwiatostanami. Tuż przy drodze, którą jeżdżę codziennie.

GALERIA ZDJĘĆ. I łacina po naszymu na dziś, łatwiutka:


Kóniec Dymbiec.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 17, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: polska - Komentarzy: 10