Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o niemcy

Reichstag

[29.03.2016, ciąg dalszy].

O tym, skąd się wzięła kopuła na dachu, można przeczytać tutaj. Bilety rezerwuje się na stronie Bundestagu, co najmniej dwa dni wcześniej. W środku są audioprzewodniki, również po polsku (mój nie działał, ja i moje szczęście do elektroniki). Nastawiony na "jawcaleniechcęiść" Maj wyszedł zachwycony. Ja również.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 7, 2016

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, majowka2016 - Komentarzy: 1


Berlin, dzień pierwszy

Hitem wyjazdu tym razem nie było pytanie o to, czy daleko jeszcze, ale - ponieważ Maj ma katar - tak z setkę razy padło z tylnej kanapy: "A czy mogę wyrzucić chusteczkę na podłogę?". Sukcesem jest, że już za trzecim razem udało mi się dotrzeć na kopułę Reichstagu; gorąco polecam, tym bardziej, że wstęp darmo (wystarczy wyklikać na stronie termin wizyty i wydrukować papier z wejściówką). Więcej zdjęć niebawem.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Małgorzata Zuzanka Krzyżaniak (@zuzankasl)

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Małgorzata Zuzanka Krzyżaniak (@zuzankasl)

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Małgorzata Zuzanka Krzyżaniak (@zuzankasl)

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 30, 2016

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, majowka2016 - Komentarzy: 2


Norymberska sobota

Na poboczu niemieckich autostrad kwitnie fioletowy łubin.

Nie przeszkadza mi zupełnie, że prawie całe stare miasto w Norymberdze zostało postawione od nowa po wojnie, bo nie wygląda na beton i cegłę dziurawkę. Przeszkadza mi trochę, że 80% restauracji to włoskie z obowiązkową pizzą. Znalezienie porządnej niemieckiej restauracji, żeby był sznycel i sery okazało się całkiem niezłym wyzwaniem. Znaleźliśmy (kluczem jest wchodzenie w boczne uliczki) i nie żałuję ciężkiej pracy i kilometrów w podeszwach, bo bardzo przyzwoita. Moja nauczycielka niemieckiego z liceum byłaby dumna, bo umiem się dogadać z kelnerką i nawet zadawać trudniejsze pytania typu "które piwo lepsze" (nie że dużo więcej, ale i tak jak na sześć lat nauki to nieźle).

Wiem, marudna jestem, ale tak mógłby wyglądać Poznań, gdyby nie dziesiąt lat rządów ludzi, którzy kazali zbudować Estkowskiego, a teraz twierdzą, że zależy im na gościach biznesowych, a nie jakichśtam turystach. Z całego serca moje serdeczne życzenia, żeby Was obesrało.

GALERIA ZDJĘĆ

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 30, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: niemcy, norymberga - Komentarzy: 5


Po co pojechałam do Berlina

No przecież nie służbowo na statek, to TŻ. Ja sobie pojechałam towarzysko załatwić kilka nie cierpiących zwłoki biznesów.

Przede wszystkim po to, żeby zwiedzić kulinarnie kilka nowych miejsc. Nie wstydzę się napisać, że uprawiam turystykę kulinarną i na wyjeździe wszystkie zdobyte kalorie liczą się połowicznie. Turek (na Am Köllnischen Park) smakuje uczciwie po turecku, nie skąpiąc warzywek, dolmadakii czy innych marynowanych papryczek. Niemiecki śniadaniowy zakątek na Akazienstrasse 28 oprócz miękkich kanap w niedziele[1] daje szwedzki[2] stół ze wszelakimi dobrymi goodies i książki w bookcrossingu (przeważnie niemieckie, ale da się coś po angielsku znaleźć).

Poza tym pojechałam po wiosnę. W zasadzie zamiast wiosny było takie trochę lato[3], ale nie będę narzekać. Wszystko kwitnie, pachnie, ptaszęta śpiewają, zwierzyna w zoo[4] co krok ma młode - a to słonię, to wydrzę czy inne pawianię, nie wspominając o małych alpaczkach czy innych ptaszętach.

I po miasto. Berlin jest dla mnie kwintesencją miejskości. Z pięknymi zakątkami, doskonale rozwiniętym metrem, którym jeździ się doskonale (aczkolwiek nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem ideę biletu 2-godzinnego "w jedną stronę"[5]), z sympatycznymi i kolorowymi ludźmi, których brakuje mi w Polsce. Z malowniczymi ryneczkami. Z pięknie odnowionymi kamienicami, połączonymi z nowoczesnymi domami, z niesamowicie zagospodarowanymi podwóreczkami. Powtarzam się, ale jakby nie ten język (moja niemczyzna jest przeraźliwie słaba i po dwóch słowach przełącza się automatycznie na angielski), to bym pojechała do Berlina mieszkać. Teraz już. W każdym razie każda wizyta w Berlinie to nowy miły zakątek, lista rzeczy, które chciałabym obejrzeć, rośnie.

Pojechałam też na zakupy, ale jakoś nie udało mi się ogarnąć faktu, że jakoś tak się składało, iż powroty z Berlina organizowaliśmy zwykle w sobotę bądź w poniedziałek. I dostałam na twarz pozamykane sklepy, co zapewne było w trosce o mnie, bo nie udało mi się wydać prawie żadnych pieniędzy. A chciałam! Naprawdę! Nie to nie.

[1] Bo w tygodniu dają śniadania z karty. Od 9 do 23. Uwielbiam miejsca, gdzie można bułeczkę z serkiem, tosta z marmoladą czy jajecznicę o dowolnej porze.

[2] J. (Holender) objaśnił mi, że bohater Muppetów, u nas i wśród reszty świata nazywany jest Swedish Chef, w Szwecji jest nazywany Polskim Kucharzem. Ke?

[3] No jakoś nie umiałam mentalnie przeskoczyć faktu, że półtora tygodnia temu sypał sążnisty śnieg i nie wzięłam ze sobą sandałków. Nierozważnie. W każdym razie w aptekach mówią po angielsku, a zmasakrowane paluszki da się obkleić plastrem dla dzieci. W zwierzątka.

[4] Zoo w Berlinie jest zoem wyczynowym, wielkim i rozległym. Po przejściu 2/3 mimo kilku przerw kondycyjnych, polegających na malowniczym zaleganiu na okolicznych ławeczkach, odpadła mi dupa i zwiedzanie akwarium i części zagródek odłożyłam na później.

[5] Zakładam, że dopóki zmieniam linie i nie wracam żadną, którą już jechałam, to jestem w prawie.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ z Zoo i Berlina.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 5, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: berlin, niemcy, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 10


Poznań - Monachium - Rzym - Buenos

Dwa lata temu wyzłośliwiłam się w kwestii tego, jak wygląda według WP (kto zna, ten wie) świat z samolotu. I złośliwość swoją podtrzymuję, albowiem lecąc w klasie biznes ma się zdecydowanie więcej powodów do radosnego zachwytu. Mimo że w małych samolotach b-klasa to te same siedzenia i miejsce, ale ma się nad głową stewardesę (a konkretnie turecko wyglądającego stewarda o bogatym owłosieniu, który co chwila coś proponuje - a to wodę, a to czasopismo, a to może torbę przełożyć, wina, czekoladkę czy co tam sobie pasażer winszuje). Dodatkowo zamiast plastikowych pojemników posiłek serwowany jest na porcelanie. Wzruszyło mnie bardzo zaangażowanie, z jakim są dobierane elementy brunczyku czy lanczyku: na trasie Poznań-Monachium serwowano przekąskę z kuchni heskiej, a między Monachium a Rzymem - cuda z winogron. Kuchnia heska mnie nie zachwyciła specjalnie, bo ani gruene soese, ani pasta z marynowanego sera (Schneegestoeber) za smaczna nie była, a przeraźliwie twarda bułeczka i średnia suszona szynka całości nie ratowała, najprzyzwoitszy był deser - Frankfurter Kranz (biszkopt z kremem maślanym, obsypany migdałami).

Przekąska winogronowa z kolei była przeurocza - pikantna sałatka z winogron, ziół, kaparów i czegoś ostrego ze stekami z tuńczyka (zanim nie przeczytałam w dołączanej do posiłku ulotce - czyż to, swoją drogą, nie słodkie? - co jem, byłam przekonana, że to jakiś lokalny analog wędzonej polędwicy), kozi i pleśniowy ser z winogronowym chutneyem (yummi!) i winogronową musztardą (yuck!) z wisienką na czubku w postaci galaretki winogronowej.

Ciekawa jestem, ile jeszcze regionów Lufthansa ma opracowanych (i czy w kuchni bawarskiej serwują takie tycie-tycie goloneczki?) i, oraz kiedy PLLot dorobią się czegoś tak uroczego?

Oczywiście że mnie kusiło, żeby skrzętnie zachomikować metalowe sztućce z logo Lufthansy, ale posiadam jednak na tyle przyzwoitości, żeby tego nie robić (tak, po części też dlatego, że nie wiedziałam, że do samego końca nie będę już przeczołgiwana przez bramki w celu obmacania mnie pod kątem posiadanych metali[1], a zwłaszcza elementów metalowych z ostrzem) - jak widać, dodatkowa kontrola już skontrolowanych pasażerów konieczna jest tylko w drodze do Krainy Wolności.

Zastanawiam się, czemu jeden z pierwszych zauważonych samolotów na rzymskim lotnisku miał oznaczenie D-ADHD. Przypadek? Nie wydaje mi się.

Poza tym zwiedziłam biegiem trzy lotniska, bo miałam raptem po 50 minut między samolotami. W Monachium bez zmian (szaro, śnieg, lód), w Rzymie mieli prześliczny wybór kolorowych skórzanych rękawiczek (mimo że tam wiosna, ciepło i zielono). Lot do Buenos w zasadzie przespałam z przerwami na forsowne karmienie, którego jednak unikałam. Uczę się na już hiszpańskiego, bo "habla inglese" bardzo słabo, ale bardzo się starają i na pokazywanego też się da dogadać (naranja - pomarańcza, leche - mleko, gracias - wiadomo, muchos - bardzo wiadomo). Nad Brazylią trochę trzęsło (z Rzymu samolot leciał przez Majorkę, Madryt, Maderę, Kanary, Cayenne, Sao Paolo, a przed samym Buenos nad Porta Allegre[2]). Jak widać - dopłynęłam, idę spać i wstaję po sjeście. Zdjęcia będą, jak znajdę w bagażu myszkę, bo bez myszki jak bez ręki. Hola!

GALERIA ZDJĘĆ

[1] Ależ oczywiście, że zapiszczałam na bramce mimo oddania mojej Gwiazdy Śmierci panu celnikowi do ręki, bo polar z na pierwszy rzut oka plastikowym suwakiem okazał się być źródłem generowania dźwięku, co wesoły celnik skwitował, że jakbym piszczała po zdjęciu polara, to wziąłby mnie na osobistą, bardzo zabawne.

[2] Zbieżność niezamierzona. TSD, czy Was też tak jak mnie bawi miejscowość San Hose con Majo? Święty Józefie na grzance (z majonezem). Fun!

EDIT: Dodałam zdjęcia.

.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 26, 2009

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: monachium, rzym, niemcy, wlochy, argentyna, buenos-aires - Komentarzy: 6


Sami zobaczcie (4.02.2007)

Wrzuciłam trochę absolutnie nieprzebranych fotek - posprzątam, jak wrócę do domu. Na razie mam lenia ;-)

Ławica i lot Poznań - Monachium - GALERIA ZDJĘĆ. Mały samolot, może ktoś pozna po śmigle, jaki. Niestety głównie było zachmurzenie, więc niewiele poza białymi chmurkami było widać. Już nad Niemcami ciut się poprawiło, więc było widać takie maciupkie domki, pola i highwaye. Zdjęć kobylastego lotniska w Monachium nie mam, takoż z lotu Airbusem, bo w zasadzie co za fun robić fotki w samolocie, jak się nie ma dostępu do okna. Inna rzecz, że żal, bo zachód słońca był prześliczny.

Hotel Holiday Inn Express. Pewnie straszne beleco, ale mnie się podoba. Mydełka uzupełniają jak w dowcipie o Włochu, co to miał własne, ale i tak mu przynieśli. Tutaj rozpakowaliśmy jedno i następnego dnia - bach, rozpakowane zostawili, ale dołożyli świeżutkie. Tsd, widać, skąd Amerykanie mają takie ładne zęby - do pokoju przysługują dwie pasty do zębów, guma dentystyczna do żucia (po smaku sądząc, pewnie z fluorem) i inne cuda.

San Mateo - GALERIA ZDJĘĆ; przedmieścia SF, tutaj jest Wikia HQ, w pasażu handlowym. Śliczne uliczki, zagłębie knajpowe, Citibank, który twierdzi, że mogę gotówkę bez prowizji i pokazuje mi zarówno przelicznik wypłaty, jak i stan konta w PLN! Wot United World. Tak, właśnie jest wiosna i wszystko kwitnie.

W Wikiowym ofisie strasznie bawią mnie stickety w różnych miejscach. "Sauna" na pomieszczeniu, w którym jest klimatyzator i rzeczywiście jest upiornie gorąco, "Recycle - cans, bottles, paper" nad trzema koszami w różnych kolorach czy najsympatyczniejsza pod pokrętłem klimy, mówiąca "Don't".


Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 6, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: san-mateo, usa, niemcy, san-francisco - Komentarzy: 7