Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2017

O tym, czy da się samochodem po centrum Pragi

Ulubiony sposobem TŻ-a na zwiedzanie jest użycie samochodu: dojechać do punktu A - popaczać - dojechać do punktu B - popaczać i tak do końca trasy, a wieczorem wrócić do domu, do własnego łóżka, z czym się zgadzam w pełnej rozciągłości, bo własne łóżko #najlepiej. W Pradze to bardzo ciężko zastosować, bo w zasadzie wszystko jest koło siebie i nie opłaca się zapuszczać silnika, nie wspominając o znalezieniu miejsca do parkowania. Dlatego lepiej piechotą oraz komunikacją miejską. Ale o tym w następnym (ostatnim!) odcinku z obrazkami z Pragi, dziś o wycieczce lokalnej do Leszna na lody, gdzie najzupełniej da się samochodem, a potem wrócić.

Punkt A - Trzebaw. Chciałam zobaczyć XIX-wieczny dwór, przed którym zbiegają się trzy zabytkowe aleje kasztanowców, posadzone w I poł. XIX w., jedne z najstarszych w Wielkopolsce. Dwór niestety jest ogrodzony walącym się murem, ale nie zdecydowałam się na pójście w szkodę, żeby nie dawać dziecku precedensu[1]. Aleja kasztanowa za to urokliwa nader, aczkolwiek trudno fotografowalna (wiem, złemu tancerzowi itd.).

Punkt B - Jarogniewice. Tutaj chciałam zabytkowy zespół pałacowo-folwarczny z końca XVIII i XIX wieku, z klasycystycznym pałacem i parkiem z XVIII wieku, ale obiekt - wprawdzie widoczny i zadbany - okazał się Ośrodkiem Pomocy Społecznej i jednak w niedzielne popołudnie głupio dzwonić do drzwi i napierać na zwiedzanie.

Punkt C - Leszno. Lody w polecanych Delicjach (Stary Rynek 32) nie rozczarowały, podobnie zawieszone nad dochodzącą do rynku uliczką parasolki. Jeśli uważacie, że Leszno to tylko przelotówka na Wrocław, zmieńcie zdanie. Niespodziewane odkrycie - podwórze dookoła kościoła parafialnego pw. Świętego Krzyża (plac Jana Metziga 21B).

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] I tak już, #złąmatką będąc, pokazałam, jak wejść na cudzą klatkę schodową.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 28, 2017

Link permanentny - Tagi: trzebaw, 2017, polska, leszno, jarogniewice - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend - Skomentuj


Wieniedikt Jerofiejew - Moskwa-Pietuszki

Wieniczka jedzie z walizeczką z Moskwy do Pietuszek, do ukochanej z długim warkoczem i 3-letniego synka, który ostatnio chorował. W walizeczce wiezie cukierki "Bławatek" dla damy i orzechy dla synka. Problem w tym, że mimo wczesnej pory męczy go kac, z baru na dworcu Kurskim go wyrzucili (i do tego nie mieli kseresu), a że podróż przed nim długa, zaopatruje się więc za ostatnie pieniądze w szeroki asortyment alkoholi. Żeby przetrwać, bo w Pietuszkach upojony będzie szczęściem i miłością. Kolejne stacje rozdzielają monolog Wieni - historię o aniołach i diabłach w jego głowie, wyjaśnienie palącej kwestii harmonogramów, które spowodowały wyrzucenie go z pracy, dialogi ze spotkanymi współpodróżnymi i na bieżąco aktualizowany stan wypitki.

Słucha się (w wykonaniu Romana Wilhelmie) i czyta (bo miałam wrażenie, że audiobook jednak miał jakieś skróty albo parokrotnie się zamyśliłam i przeleciało mi mimo uszu) jak fantastyczną powieść sensacyjną. Na dworzec Kurski w lewo, prosto czy w prawo? Dojedzie? Nie dojedzie? Będzie czekała na peronie o 11? Będzie w Pietuszkach jaśmin i zapach kwiatów?

#35/#7

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 28, 2017

Link permanentny - Tagi: panowie, rosja, 2017, beletrystyka - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Komentarzy: 2


Eric Malpass - Fortynbras uciekł / Od siódmej rano

Lata 60., angielska prowincja. Wprawdzie głównym bohaterem jest 8/9-letni Gaylord[1], który z właściwą temu wiekowi ciekawością studiuje zachowanie dorosłych w różnych sytuacjach, ale historie Malpassa są zdecydowanie dla starszych. "Od siódmej rano" to opowieść o kilku miesiącach z życia Pentecostów - seniora Johna, emerytowanego adwokata, który udaje martwe zwierzę, kiedy o tytułowej siódmej rano jest budzący przez spontanicznego i głośnego wnuka Gaylorda, jego synu, pisarzu Jocelynie, wraz z małżonką May wychowujących prostolinijnego, acz wnikliwie obserwującego świat syna. Akcja osnuta jest głównie wokół zabiegów starszej siostry Jocelyna, Rose, która usilnie chce się wydać za mąż za kolegę z pracy, gburowatego i ewidentnie nią niezainteresowanego Robertsona, w czym przeszkadza cała rodzina, a zwłaszcza młodsza i ładniejsza siostra Becky. Na drugim planie Gaylord w wyniku zabawy z Willem, chłopcem z sąsiedztwa (z niepełnosprawnością intelektualną) wplątuje się w dziwną sytuację, która może się dla niego zakończyć śmiercią[2].

W "Fortynbras uciekł" clou zamieszania nie wprowadza bynajmniej tytułowa mysz Fortynbras (która ucieka), ale powódź, ku uciesze Gaylorda zatapiająca okolice domu Pentecostów. Wbrew woli, ale z szeroko pojętej grzeczności i przyzwoitości goszczą sąsiadkę, pretensjonalną panią Darling, której dom zalało, a niedługo później również jej pomoc domową, rezolutną panią Twigg[3] i Rufusa, siostrzeńca pani Darling, podróżnika z Afryki. Dziadek Pentecost błyskawicznie się w pani Darling zakochuje, co nie budzi uciechy w Jocelynie i May (a tym bardziej w Gaylordzie, bo pani Darling wszystkich beszta i ma tzw. trudny charakter), zaś Rufus zakochuje się w pani Twigg, co z kolei nie budzi entuzjazmu pani Darling (a tym bardziej Gaylorda, który sam chciałby się z panią Twigg ożenić, kiedy dorośnie). Dużo ironicznych dialogów, trochę humoru sytuacyjnego, brytyjska powściągliwość i opadajace wody powodzi; to lżejsza historia niż "Od siódmej rano".

Chronologia mi niestety nie pasuje. W napisanym później "Fortynbrasie", chronologicznie wcześniejszym, rodzina Pentecostów składa się z dziadka, Jocelyna z May i 9-letniego Gaylorda, ciotecznej babki, dwóch sióstr Jocelyna - Grace i Rose (a w finale umiera cioteczna babka, obie siostry wychodzą za mąż, a May rodzi córeczkę). Z kolei we wcześniej napisanej "Od siódmej rano" Gaylord ma 8 lat, a po ciotecznej babce i dwóch wtedy niezamężnych siostrach Jocelyna nikt nie wspomina, mimo że na logikę powinny razem z nimi mieszkać.

[1] Jestem prosta, ale za każdym razem, kiedy pada jego imię, nie mogę wstrzymać chichotu.

[2] To jest ten kawałek, który się odbiera zupełnie inaczej, kiedy się jest rodzicem.

[3] Porządna, starsza już wdowa. Po trzydziestce.

Inne tego autora:

#33-34/#6

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 24, 2017

Link permanentny - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 4


Marcin Wicha - Rzeczy, których nie wyrzuciłem

Poprzedni tomik autora otwierała historia o poszukiwaniu dobrze zaprojektowanej urny na prochy zmarłego ojca; ta książka to hołd złożony matce po jej śmierci. Trudno tę prozę zakwalifikować - czy jest to biografia, przeplatana opisem rzeczy pozostałych po człowieku wychowanym w PRL-u, żyjącym w cieniu Holokaustu, czy opowieść o umieraniu i o tym, jak nagle zmienia się desygnat wszystkich rzeczy, kiedy ich właściciel odejdzie. Przeczytałam ją już dwa razy, omijając wzrokiem uwierającą okładkę (tak, tak właśnie wygląda, zdjęcie jest dobrze przycięte). Trudno nie czytać osobiście, mimo że matka autora była dla mnie obca; Wicha poruszył we mnie struny mojej własnej biografii, wspomnień i odejść moich bliskich. Rozglądam się dookoła, na rzeczy, które przez kilkadziesiąt lat świadomie i nieświadomie zgromadziłam i mimo że nie planuję własnego pogrzebu, myślę, co z nimi, gdyby coś.

Inne tego autora.

#32

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 20, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panowie, beletrystyka - Skomentuj


Petr Stancik - Młyn do mumii

K. mi pożyczyła, żebym miała co czytać w Pradze. I owszem, jedynym jasnym punktem tej książki była lokalizacja - rzecz się dzieje (głównie) w stolicy Czech, a zaczyna od historii służki, co ma dwóch kochanków - z kominiarczykiem grzmoci się na strychu, a z żołnierzem - przy wzgórzu Petřín (o czym niebawem), w okolicach Ujazdu. Poza tym jest to jeden z tych niezwykłych przypadków, kiedy marketingowa notka na okładce jest rzetelna i dobrze obrazuje treść książki. Otóż jest to thriller pornograficzno[1]-gastryczny[2] (dodatkowo udaje też kryminał[3] i powieść historyczną[4], ale nie jest niestety ani jednym, ani drugim). Komisarz policji Durman, podczas uroczystego uruchomienia odnowionego zegara Orloj na praskim ratuszu, dosłownie wchodzi w rozkładające się[5] zwłoki listonosza. Kolejne morderstwa, dokonywane przez chorego psychicznie złoczyńcę, bogato przeplatane wędrówkami kulinarno-erotycznymi komisarza i jego tajemniczego współpracownika Egona Altera po Pradze i okolicach, są tylko pretekstem, żeby ponurzać czytelnika w obrzydliwościach dawnych czasów. Nad wszystkim unosi się widmo złowieszczej organizacji, Ordo Novi Ordinis, będącej połączeniem Iluminatów, masonów i żydowskiego spisku bankierów.

Wielokrotnie miałam momenty zawahania, czy nie dać sobie spokoju z czytaniem, ale stwierdziłam, że wytrzymam do końca, żebyście Wy nie musieli. Nie dziękujcie.

[1] Próbowałam zliczyć, ile razy komisarz w trakcie śledztwa zażywa rozkoszy alkowy, ale się poddałam, ponieważ dżentelmen odwiedza burdele i w Pradze, gdzie zajeżdża po kilka pracownic naraz, i w Paryżu, gdzie poznaje rozkosze oralne[6], egalitarnie, pardon my French, dyma przypadkowo spotkane damy, karczmarki i służki, nie wspominając o nastoletnich (12-16 lat) wnuczkach króla cyganów. A, ma też oficjalną narzeczoną, z którą wymienia rozkoszne pocałunki. Opisy zmasakrowanego po orgiach przyrodzenia pojawiają się na tyle często, że nie wierzę, że nic mu nie odpadło.

[2] Oprócz spółkowania, Durman (i inni bohaterowie) nieustająco jedzą, chociaż to złe określenie, bo oni nie jedzą, tylko żrą potrawy tak absurdalne, że śmieszne - gęsia szyja napychana słowikami, wołowa głowa wożona na rozpalonym piecyku, piekąca się od środka i tym podobne. Wymiotowanie w trakcie libacji, żeby zrobić miejsce na nowe potrawy i alkohole ociera się już o groteskę.

[3] Niby jest śledztwo, niby są gromadzone jakieś poszlaki, ale logiki ani sensu nie ma żadnego. Zbrodniarz na końcu zostaje zignorowany, mimo że dochodzi nawet jak u Christie do zgromadzenia wszystkich potencjalnych złoczyńców w jednym pokoju, a detektyw ma już wszystkim opowiedzieć, jak odkrył prawdę i wskazać winnego, tyle że nie. O udziale Egona Altera w śledztwie nawet nie wspomnę, bo to dość oczywiste.

[4] Rzecz się dzieje w XIX wieku, w tle akcji pojawia się wojna między Austrią i Niemcami, Czechy ciągle marzą o byciu imperium od morza do morza, a czescy wynalazcy są lepsi od Leonarda da Vinci.

[5] Logiki i wiarygodności nie ma żadnej, świeżo ukryte pod brukiem zwłoki nawet ciepłą zimą nie eksplodują gazami gnilnymi na tyle, żeby po dniu lub dwóch katapultować kostki brukowe w powietrze.

[6] Najpierw doprowadzając do wyrzucenia na bruk dzielnej damy negocjowalnego afektu, która doznała zwichnięcia szczęki, dzięki czemu nie musiał płacić za usługę(!), a następnie dzielnie przenosząc zwyczaj na grunt Czech, dzięki czemu podczas wolny wygłodniałe prostytutki mogą uzyskać porcję kalorii, napadając na bogu-ducha-winnych panów i wysysając ich do ostatniej kropli. Nie zmyślam.

#31

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 20, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, panowie, kryminal - Komentarzy: 1


Kate Morton - Dom w Riverton

Grace, prawie 100-letnia rezydentka domu opieki, nagrywa na kasety swoje wspomnienia dla wnuczka, przebywającego gdzieś w świecie, wychodzącego z żałoby po śmierci żony. Impulsem do nagrywania jest wizyta amerykańskiej reżyser (jak się w finale okazuje, blisko związanej z przeszłością staruszki), która kręci film o tragedii, która wydarzyła się w 1924 roku w Riverton, w posiadłości, w której 10 lat wcześniej młoda Grace rozpoczęła służbę. Dwuwątkowa opowieść przeplata współczesność (starość bohaterki, wizytę głupiutkiej odtwórczyni jednej z głównych ról, festyn i zwiedzanie posiadłości) ze snującą się historią opisującą koleje życia młodych Hartfordów: ambitnej Hannah, żądnej sławy Emmeline, naiwnego i pełnego ideałów Davida i przyjaciela tego ostatniego, Robby'ego. Grace opisuje wszystko z perspektywy sutereny, okiem służby, która - niewidzialna i milcząca - jest czynnikiem odpowiedzialnym za utrzymanie całego dworu. Już na początku wiadomo, że historia młodych kończy się tragedią, ale dopiero na samym końcu wiadomo, jak do tego doszło.

Chyba najsłabsza z dotychczasowych. Nie ma jakiejś specjalnej zaskoczki, chyba że zaskoczyć czytelnika ma to, że mn gentrqvę bqcbjvrqmvnyan wrfg fnzn aneengbexn, xgóen avr hzvnłn jłnśpvjvr bqpmlgnć yvfgh fjbwrw cnav v qbcebjnqmvłn anwcvrej qb mnovpvn Ebool'rtb, n cbgrz - cbśerqavb - qb śzvrepv boh fvófge. Spodoba się na pewno lubiącym klimat międzywojennej Anglii i intryg w wyższych sferach.

Inne tej autorki tutaj.

#30

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 15, 2017

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panowie - Skomentuj