Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o 2011

Stieg Larsson - Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet

On, Mikael Blomkvist - dziennikarz gospodarczy zostaje wpuszczony na mieliznę i oskarżony o zniesławienie potentata, w efekcie skompromitowany i z wyrokiem. Ona, Lisbeth Salander - socjopatyczna hakerka-riserczerka z opiekunem prawnym i bliżej niewyjaśnioną acz trudną przeszłością, skomplikowana, moralna i ciągle krzywdzona przez okoliczności. Stykają się przy okazji pisania przez Mikaela sagi rodu Vangerów i, niejako ubocznie, przy prywatnym śledztwie w sprawie zaginięcia przed 40 laty dziedziczki rodu. I w duecie są całkiem skuteczni, mimo że przeciw nim jest cała rodzina Vangerów, zdegenerowany kurator i przestępca sprzed lat.

Świetna, dynamiczna i detaliczna narracja, zgrabnie nakreślone sylwetki bohaterów (nie ma szans pomylić kogokolwiek mimo podobieństwa nazwisk, co jest moim przekleństwem w niektórych kryminałach), skandynawskie domy i pejzaże, trochę przemocy (ale za to wyrafinowanie brutalnej) i... jakbym nie słyszała mnóstwa opinii, że lektura Larssona to Ostateczna Jakość Skandynawskiego Kryminału, że potem już żadna inna książka o depresyjnych policjantach z Północy nie będzie już taka sama, to bym była zachwycona. Ale usłyszałam i nie jestem. Bo to, owszem, bardzo dobry kryminał, ale. I tych "ale" mimo tego jest sporo.

Po pierwsze, woda. Czyta się szybko i dobrze, bo jest mało treści w treści. Po drugie, lista zakupów. Zacytowane, czasem kilkakrotnie te same, maile. Prawie że każdy ubiór jest opisany, każda droga, każdy dom, każda czynność, łącznie z chodzeniem do toalety. I jak ogólnie bym się nie czepiała, bo dodaje to zapachu i smaku (niekoniecznie toaleta, ale zawartość lodówki i owszem), tak po trzecie - niewystrzelone strzelby i to dużo. Porozpoczynane wątki, wspomnienia o rzeczach i osobach nieistotnych (siostra Lisbeth - co za potencjał), pewnie do wykorzystania w następnych tomach, ale nie. Po czwarte, Hollywood. Książka w zasadzie jest gotowa do przeniesienia na ekran. Wada, zaleta - to dyskusyjne, ale mam wrażenie, że to jedna z cech, która skazała "Millenium" na sukces, a za którą ja niespecjalnie cenię.

Obejrzałam też szwedzką ekranizację. I też zostawiła mi ambiwalentne uczucie - bo ładnie zrobiona, dobrze dobrani aktorzy, ale ze wszystkich wątków pozostawiony główny - sprawa Vangerów i szczątkowo Wennerstroma, przez co - bez znajomości książki - ginie połowa przyjemności z działań zakulisowych i samej Lisbeth, u której na tyle dużo dzieje się w głowie (i komputerze), że spłyca to całą akcję. I - po obejrzeniu trailera do wersji amerykańskiej (bo podeszłam do sprawy kompleksowo) - nie widzę sensu kręcenia remake'u. Chyba że to jedyny sposób na to, żeby zarobić w Stanach, bo czytanie napisów to praca.

Inne z cyklu:

#62 (a #63 i #64 niebawem).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 25, 2011

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Komentarzy: 11


Bogdan Daleszak - W ubraniu skocz do jeziora

Autor w zasadzie przez całą książkę rozgrywa wątek "zbuntowana młodzież vs. dorośli". Jedno śledztwo prowadzi grupa nadętych i afektowanych dziennikarzy, którzy na prośbę żony jednego z nich uruchamiają wszystkie znajomości i zarówno wśród milicji, jak i w środowisku studenckim szukają przyczyn samobójstwa dwóch młodych studentów. Chyba ideą tutaj było "bawiąc - uczyć", bo w elokwentnych dialogach pojawia się i Niemen, i Cortazar:

- (...) Trzeba go było widzieć, jak sterował naszymi nastrojami podczas pierwszego wspólnego słuchania "Klęcząc przed Tobą" Niemena. To był trans, ekstaza, nabożeństwo. Nie wiem, czy to pan zrozumie. Wszedł pan w wiek, w którym nie jada się landrynek, bo nie bardzo jest czym, a poza tym tuczą.
- Tak, ale nie grozi mi za to koklusz i nieprzytomne uwielbienie Cortazara.

Chwilę potem przywołuje Waligórskiego.

- (...) Bońko [zakapior] widocznie ma łeb jak Luśnia. Wie pan, inspektorze, ten Waligórskiego ze "Studia 202" i z "Sześćdziesiąt minut na godzinę"...
- Wiem, ale obraził pan czterech facetów.
- Skąd aż czterech i chyba nie pańskiego oprycha?
- Nie. Sienkiewicza, Waligórskiego, Luśnię i mnie. Mnie, bo wyjątkowo lubię pierwszych trzech.

W książce są dwa śledztwa. Oprócz poszukiwania przyczyn samobójstw, drugie - w sprawie dwóch zabójstw i wielu kradzieży, prowadzi milicja. I niestety okazuje się, że milicja jest nieco sprytniejsza niż panowie dziennikarze i najpierw wpuszcza żądnego sensacji pismaka w maliny, cytując mu niedawno opublikowany artykuł, a potem klei ze sobą wszystkie fakty i wyjaśnia za jednym zamachem oba śledztwa. Wyjątkowo ciekawym wątkiem jest sprytny manualnie oszust Napieracki, który błyskotliwie zwiewa kilkakrotnie milicji, umie ukraść dyskretnie portfel, sklonować klucze i podrobić zdjęcie w dowodzie osobistym. Tyle że na końcu i tak zostaje złapany.

Niestety, to nie Breslau, mimo że akcja się dzieje we Wrocławiu. Jest szczegółowa mapa ulic, są dolnośląskie restauracje, przegląd miejsc uczęszczanych przez element i prostytutki, ale nałożona na to warstwa fabularna jest słaba. Zgadzam się z recenzją innej książki tego autora [2020 - link nieaktualny] - całość słaba, są fajne fragmenty, mogę podać numery stron.

Inne tego autora:

#61

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek września 19, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie, prl, klub-srebrnego-klucza - Komentarzy: 1


Sue Grafton - F is for Fugitive

Lubię u Gratfon plastyczność świata. Kolor kalifornijskiej plaży w lutym, zapach świeżej kawy, miasteczko, które Kinsey ogląda i potrawy, które je (w tym odcinku filet mignon średnio wysmażony, pieczone ziemniaki, sałata z niebieskim serem i na deser szarlotka[1]). Floral Beach jest miasteczkiem fikcyjnym, ale czytając o tym, że mieści się na powierzchni 3 na 6 kwartałów[2], ma główną ulicę, szpital, szkołę i hotel, a wszystko przy plaży, mam poczucie, jakbym wróciła do takiego Santa Cruz. Kinsey przyjechała, bo w poprzednim odcinku przestępca wysadził w powietrze przybudówkę, którą wynajmowała od swojego gospodarza i na czas remontu chciała zmienić na jakiś czas otoczenie. Tytułowy zbieg to Bailey Fowler, który oskarżony przed 17 laty o zabicie swojej eks-dziewczyny, zwiał z więzienia i przez lata żył z dala od domu przyzwoitym życiem, po czym przez głupi przypadek zostaje złapany. Kinsey próbuje wyśledzić, czy rzeczywiście został oskarżony o zbrodnię, której nie popełnił, ale nie jest łatwo, bo nikt nie chce o tym, co się działo przed laty, rozmawiać, a sam Bailey ucieka ponownie z sali sądowej. Rodzina Fowlerów w ogóle niespecjalnie funkcjonuje, bo senior umiera na zaawansowanego raka, seniorka ma cukrzycę, nadwagę i ledwo podnosi się z łóżka, a starsza córka ma dość życia w cieniu wiecznie nieobecnego i ciągle usprawiedliwianego brata.

I, co ciekawe, Kinsey wykrywa i sprawcę zbrodni sprzed lat, i tych świeżych, bo wraz z rozpoczęciem śledztwa trup zaczyna się słać; mimo niechętnej jej policji, mimo tego, że wszyscy znający zamordowaną nastolatkę nie chcą o tym rozmawiać, bo większość panów z nią sypiała, a brak jest już dokumentów medycznych, z których można by wywnioskować, kto był ojcem jej dziecka. Oczywiście, mogłaby śledztwo przerwać, zanim oberwie rakietą tenisową, zanim będzie uciekać po krzakach przed policją i zanim morderca weźmie ją na muszkę strzelby, ale Kinsey nie z tych, co się łatwo poddają.

[1] Jest to spory postęp w stosunku do ulubionej potrawy Kinsey, czyli ćwierćfunciaka z serem z McD.

[2] Lubię amerykańskie uporządkowanie w kwartały, pełną zabudowę i numerowanie domów od pełnej setki co przecznicę.

Inne tej autorki tutaj.

#60

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 9, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panie - Skomentuj


Paul Auster - Szaleństwa na Brooklynie

Jak wcześniej u Austera mi się nie zdarzało, polubiłam bohatera od pierwszej strony. Za szczerość, lekkość, poczucie humoru, uczciwość i takie miłe wrażenie, że polubilibyśmy się, gdybyśmy się spotykali. Nathan Glass jest rozwiedzionym 60-latkiem, z rakiem płuc w remisji, emerytowanym agentem ubezpieczeniowym. Z żoną nie utrzymuje, córka się na niego obraziła, przeprowadza się więc na Brooklyn, bo tam spokojnie i spisuje śmieszne historie, które zdarzyły się i mu, i jego znajomym podczas całego życia. I nagle wpada na swojego bratanka, Toma Wooda, którego kiedyś bardzo lubił, ale urwał mu się z nim kontakt. I nagle przestaje być samotny, bo wpada w sam środek historii, która połączy kilka par, zjednoczy rodzinę, doprowadzi do jednej śmierci i sprowadzi do życia Nathana kilka barwnych osób.

Jest trochę właściwego dla Austera erudycyjnego przegadania. Tom jest niedoszłym doktorem literatury amerykańskiej, piszącym o stworzeniu współczesnej utopii - hotelu Egzystencja, w którym spełniają się marzenia. O tym sobie rozmawiają z Nathanem i antykwariuszem Harrym, po czym trafiają do pensjonatu prowadzonego w Vermont przez niejakiego pana Chowdera i odkrywają, że utopia istnieje. Brakuje mi trochę wiedzy o amerykańskich autorach, żeby docenić to, o czym rozmawiają, ale Auster umiał to podać tak, że ładnie się w dość lekką powieść o życiu wkomponowało.

Fantastyczny Brooklyn, miejsce, o którym marzę. Miejsce, w którym można - jak na wakacjach - poznawać codziennie inny zakątek, znaleźć sobie przytulne restauracyjki, antykwariaty i skwerki i patrzeć na ludzi. Leniwie, niespiesznie, aż do wyrobienia sobie w życiu codziennego rytmu. To kiedy ta emerytura i dlaczego tak późno?

Inne tego autora:

#47

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 29, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, 2011, beletrystyka - Komentarzy: 3


Krystyna Boglar - Nie głaskać kota pod włos

Niektóre książki trzeba przeczytać w dzieciństwie. Bo potem już tylko można cynicznie wypunktować rodzinę, w której pójście matki, do tej pory pełnoetatowo zajmującej się domem, na studia oznacza Ostateczny Krach Systemu Domowego. Starsza córka zostaje zagoniona do gotowania, starszy syn do sprzątania, młodsze bliźnięta znane szerzej jako Bąble zaopiekowują się same po sąsiadach. Mama studiuje pedagogikę, tata jest chory na grypę albo w delegacji. Szczęśliwie dla starszej córki są mrożonki ("Można wykorzystać mrożonki - powiedziała mama poważnie. Zupełnie nie doceniacie tego, co wam daje przetwórstwo. Mrożonki są tanie, zdrowe i co najważniejsze, kupuje się je bez kłopotu"), a dla starszego syna - ruda Agata, w której się kocha, nie śmieje się z tego, że wynosi śmieci, odkurza i froteruje podłogę. Potem jeszcze dokwaterowuje się ciotka, która głównie zajmuje się socjalizacją niejakiego Beńka, którego Bąble pozyskały jako młodzież patologiczną dla matki, żeby się wprawiała.

Non stop zacinająca się winda, którą teoretycznie dzieci nie powinny bez opieki jeździć, kilkuletni Blondyn siedzący na klatce schodowej pod drzwiami, bo babcia wyszła, 7-latki stołujące się w barze piwnym nieświeżą kaszanką. Słabe to trochę. Na szczęście mama zdaje egzamin u najostrzejszego profesora i jest szansa, że zaopiekuje się dziećmi chociaż przez wakacje.

Inne tego autora:

#46

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 28, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, dla-dzieci, panie - Komentarzy: 7


Henning Mankell - Chińczyk

Przeraźliwie słaba i męcząca książka. Po wciągającym wstępie, opisującym brutalne masowe morderstwo w jednej ze szwedzkich wsi, jest wypełniacz - pamiętniki z XIX wieku, najpierw Szweda, potem Chińczyka, których los zetknął podczas morderczej budowy kolei na Dzikim Zachodzie, a następnie mnóstwo maoistowskiej ideologii i długi rzut oka na współczesne Chiny. I żeby przedrzeć się do wyjaśnienia morderstwa, trzeba przerzucić setki stron o tym, jak ciężko było i jest być Chińczykiem, jak bardzo główna bohaterka (a zgaduję, że i sam Mankell) była jako studentka zachwycona Mao i jego Czerwoną Książeczką, jak działają mechanizmy rządzące chińskim społeczeństwem (jest nawet streszczenie pięciogodzinnego przemówienia jakiegoś chińskiego naukowca o perspektywach przed narodem). Nuda i przerwa na reklamy.

Najgorsza z tego wszystkiego jest główna bohaterka, sędzia Birgitta Roslin. Kiedy dowiaduje się, że to przybrana rodzina jej matki zginęła w masakrze, wchodzi w śledztwo nie dość, że prywatnie, to jeszcze z gracją pancernika. Wpycha się na komisariat, zabiera ukradkiem z miejsca zbrodni pamiętniki, rozpytuje i jest nieco zdziwiona, że policja traktuje jej odkrycia chłodno[1]. Metodą kolejnych niesamowitych zbiegów okoliczności znajduje w koszu pekiński adres zleceniodawcy mordu, przypomina sobie, że jej najlepsza przyjaciółka zna się na Chinach i pac, nagle leci z nią do Pekinu. Metodą czołgową pcha pod oczy zdjęcie potencjalnego mordercy, zostaje napadnięta, trafia na siostrę przestępcy - przypadkiem ważną funkcjonariuszkę w chińskim rządzie i wraca, starając się wszystko przed wszystkimi ukryć. A już rozwiązanie historii, w którym uchodzi z życiem tylko dlatego, że przypadkowy Chińczyk wygląda jak przestępca, jest prawdziwie zaskakujące.

[1] Policja też nie rokuje. Roslin podsuwa im co chwila ciekawe tropy, które pieczołowicie ignorują. Niby śledztwo prowadzą, niby zbierają plon śledztwa Roslin, ale są tak niemrawi, że nic z tego nie wynika.

Inne książki tego autora tutaj.

#45 (chyba nie zdążę wyrobić rocznej normy do końca czerwca, foch)

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 25, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, kryminal, panowie - Skomentuj