Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu


Jak ustawiałam przesłonę, to mi kot zwiał z płotu

Granica między "pięknie ciepły dzień dzisiaj" a "za chwilę umrę z gorąca" przebiega dokładnie na linii drzwi autobusu komunikacji miejskiej. 50 minut w towarzystwie wątpliwego waloru rozgrzanych współpodróżnych ("Nie neguję, że Polacy są narodem wybranym, mnie tylko wkurza, że się nie myją", rzekł Smarzowski), osłodzonego faktem siedzenia naprzeciw pięknej niebieskookiej dziewczyny z brązowymi lokami, w koszuli w czarno-białą kratkę. I nie wiem, jakie złe mnie podkusiło, żeby wysiąść dwa przystanki wcześniej i kupić gołąbki w ulubionej budzie na Podolanach, albowiem z Gothan Project w słuchawkach udało mi się nieco zmasakrować palce butami oraz bogato ozdobić gołąbkowym sosem pomidorowym całą zawartość torby. Najgorsze, że gołąbki przez to podeschły. Zdjęć torby nie będzie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 27, 2011

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Skomentuj


Magnolie w Kórniku

W zasadzie to chciałam napisać, że w słoneczny dzień, kiedy się ma krótką spódnicę, a na uszach słuchawki z Faith No More, to się idzie przez świat jak dumny kot z zadartym ogonem[1], ale nic specjalnego z tego nie wynika, więc zamiast tego pokażę kawałek kórnickiego arboretum.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] O, taki o, jak u ^wonderwoman.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 26, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: polska, kornik, ogrod-botaniczny - Komentarzy: 6


#ludziektórzy

... pół dnia trzęsą nogą, uruchamiając całe biurko i wydając monotonny i rytmiczny skrzyp.

... potwierdzają przed weekendem spotkanie na dziś z pełną świadomością, że od dziś są na dwutygodniowym urlopie, o czym się dowiadujesz z intranetu, bo nie skądinąd.

... zatrudniają się, zaczynają pracę w projekcie, pobierają papierek o zatrudnieniu niezbędny do kredytu, biorą kredyt i rzucają wymówieniem.

... prowadzą przez pół dnia smętne dyskusje o tym, że płeć predestynuje do takich a nie innych zachowań, bo są "naturalistami".

Korpo, tydzień czwarty.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 26, 2011

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 8 - Poziom: 3


Les Halles w Dijon

Do pełnego zabytków Dijon w środkowej Francji przybywają tłumnie turyści nie tylko po to, żeby podziwiać słynne kolorowe dachy z terakoty czy Pałac Książąt Burgundzkich, ale głównie po to, żeby zjeść coś z bogatej gamy lokalnych smakołyków. W samym centrum co krok stoją stragany, sklepiki i kramy z najbardziej znaną musztardą z Dijon - gładką, żółtą i aromatyczną, z mniej znanymi musztardami owocowymi, z dijońskim smakołykiem - pain d'épices - miękkim, aromatycznym piernikiem, gęsto nadziewanym bakaliami albo przekładanym pyszną marmoladą, z miodami lawendowymi i tymiankowymi, z pasztetami i terrynami w wielu smakach czy chlubą regionu - likierem Crème de cassis, wytwarzanym z występującej lokalnie odmiany czarnej porzeczki.

Zaraz przy placu Notre Dame znajduje się mekka dla wszystkich lubiących gotować amatorsko i profesjonalnie. Gustave Eiffel, budowniczy najbardziej znanej paryskiej atrakcji, urodzony zresztą w Dijon, pod koniec XIX w. obdarzył swoje rodzinne miasto biało-złoto-turkusową ażurową halą, oszkloną i ozdobioną turkusowymi koronkowymi metalowymi arabeskami, w której we wtorkowe, piątkowe i sobotnie poranki odbywa się targowisko z tym, z czego słynna jest cała okoliczna Burgundia - świeżymi rybami i owocami morza, warzywami i owocami, serami, wędlinami, musztardami, piernikami i pasztetami. Na miejscu można też dobrze i niespecjalnie drogo zjeść. Niestety, trzeba się spieszyć - jeśli trafi się do hali po 14, można zobaczyć już tylko puste stragany i smutne służby porządkowe, usuwające resztki sprzedawanych chwilę temu delikatesów. Hala mieści się między ulicami Musette, Quentin, Bannelier i Odebert.

[Tekst "Smakołyki z Dijon" do Magazynu Business&Beauty, lipiec 2011].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 25, 2011

Link permanentny - Kategorie: Przeczytali mnie, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dijon, francja - Skomentuj - Poziom: 3


Wyjście przez sklep z pamiątkami

Po każdej wizycie w galerii, zoo czy muzeum sprytni przedsiębiorcy przepuszczają rozgrzanego oglądaniem widza przez sklepik, w którym można kupić koszulkę z Mona Lisą, pluszowego lwa czy reprodukcję Ostatniej Wieczerzy.

"Wyjście" to beletryzowany dokument o street arcie, czyli dla jednych o wandalach, którzy paskudzą miejskie mury jakimiś bazgrołami, a dla drugich o nowej gałęzi nieokiełznanej sztuki miejskiej, za którą są skłonni wydawać grube pliki solidnej gotówki, mimo że w zamian dostaną odbitkę albo kawałek ściany. To historia Thierry'ego Guetty, kompulsywnego kamerzysty-amatora z Los Angeles, filmującego grafficiarzy podczas nocnych eskapad artystycznych, który pod wpływem ich towarzystwa, a zwłaszcza ikony światowego graffiti -- Banksy'ego, zaczyna sam tworzyć sztukę jako Mr Brainwash i - ku zdziwieniu wszystkich, w tym samego Banksy'ego, zaczyna dostawać za to niezłe pieniądze.

Uprzedzając pytania, dokument nie jest bardzo dokumentalny - a przez to nie nudny - z kilku powodów. Po pierwsze podobno stoi za nim Banksy, mimo że tak naprawdę nikt nie potwierdził, że zamaskowany człowiek o zmienionym głosie to rzeczywiście sam artysta. Po drugie, oglądając ten "dokument" miałam cały czas poczucie, że to kolejny - tym razem filmowy - projekt Banksy'ego, będący zaawansowaną kpiną z krytyka, widza i kupującego, którzy rzucają się na kawałek zadrukowanego papieru, płótna czy muru jak łakomczuch na świeże bułeczki. Po trzecie, spędziłam kilka godzin, weryfikując w internecie to, o czym mówił film, i - poza tym, że spędziłam ciekawie wieczór - dalej nie jestem przekonana o prawdziwości tego, co obejrzałam. Ale kupiłam DVD, wychodząc z pokazu przez sklepik.

[Tekst "Kino z artystą" do Magazynu Business&Beauty, lipiec 2011].

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 25, 2011

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Przeczytali mnie - Komentarzy: 5 - Poziom: 3



Retrace the steps

Nic nowego to, że lubię wracać. Za każdym razem jest inaczej. Rok temu Maj przeszedł przez Stare Zoo w moich ramionach i w miękkiej chuście z jedwabiem, zasilony chrupkiem kukurydzianym i wodą mineralną. Dziś przebiegł zoo kilka razy wzdłuż i wszerz małymi stopkami, dokonał niejakich zniszczeń w klombiku barwinków, pozbawił kontaktu z gruntem kilka mniszków lekarskich, a w piaskownicy od ręki pozyskał parę artefaktów i wysypał na siebie wiaderko piasku, tak że dzień można było odfajkować jako zupełnie przyzwoity.

Uprzedzając komentarze, tak - mam poczucie, że żyję tym, jak świat postrzega moja córka; nagle mniej ważne robi się to, jak ładnie Stare Zoo wpisane jest w kontekst architektury Jeżyc, że kwiecie kwitnie, zza płotu słychać leniwy ruch sobotniego popołudnia, bo głównie pokazuję koty włamujące się na wybieg dla chińskich minisarenek, jeżdżę na bagażniku czerwonego samochodu na karuzeli, huśtam na huśtawce i pomagam zjechać na zjeżdżalni, a potem chodzę w kółko ciągle po tym samym trawniku, sprawdzając, czy młodzież mi się nie wygrzmoci z kolejnej ławki, na którą z upodobaniem wchodzi. Oczywiście z tyłu głowy mam cały czas to fajne przekonanie, że już za chwilę, już za momencik będziemy szły za rękę, a ja będę odpowiadać na coraz trudniejsze pytania (chociaż zwykłe "dlaczego" potrafi nieźle człowieka doświadczyć, zaprawdę) i cieszyć się, że wreszcie mam stanowisko adekwatne do moich umiejętności.

A same zoo jeszcze odrobinę zaspane po zimie, nie ma lemurów, żółwie jeszcze się zapewne grzeją pod lampami, a krokodyl apatycznie wypiął na zwiedzających ogon. Ale i tak warto.

Zdjęcia z sierpnia 2010 i z dziś.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 23, 2011

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto, Projekt Jeżyce - Tagi: zoo, ogrod-zoologiczny - Komentarzy: 9


Fannie Flagg - Daisy Fay i cudotwórca

Lata 50. nad Zatoką Meksykańską. Daisy Fay ma 11 lat i w małym puchatym pamiętniczku opisuje swoje dzieciństwo. Tatę, który nadużywa napoi wyskokowych i kupuje pół baru w miejscowości letniskowej. Mamę, która odchodzi od taty. Przyjaciela ojca, który ochoczo popija i opyla z samolotu okoliczne pola (a czasem i domy) środkiem owadobójczym. Koleżanki ze szkoły podstawowej, te biedniejsze i bogatsze. Kolorową właścicielkę kostnicy i mityczną ciemnoskórą albinoskę. Kilkuletnią córkę właścicieli klubu nocnego, której przed snem trzeba przyklejać uszy. I tak mija kilka lat, ogląd świata z uroczego dziecinno-naiwnego staje się bardziej nastoletnio-cyniczny, ale niestety narracja Daisy Fay nie prowadzi do niczego. Jak kto lubi czytać pamiętniki z klimatem i pokręcone historie rodzinne ozdobione południowoamerykańskim kawałkiem historii, to mu się spodoba. Jak ktoś - jak ja - niespecjalnie, to będzie brnął z rosnącym znudzeniem, a na ostatniej stronie poczuje chęć dopisania "No i?".

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 23, 2011

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2011, beletrystyka, panie - Skomentuj


A day off

Uznajmy, że ten tydzień przepracuję w 100%, mimo że dziś była praca w terenie i ograniczyła się do leniwej rozmowy, jedzenia, fotografowania kwiatów i przejażdżki uazem. I chociaż nie jestem fanką wyziewów z diesela, zawisania prawie w pionie na zboczu piaszczystego roku i samochodów bez pasów, przewietrzyłam sobie głowę.

(Six Feet Under?)

Kwiatuszki tutaj.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 20, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: dąbrówka-kościelna, polska - Skomentuj - Poziom: 2