Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Alexander McCall Smith - 44 Scotland Street / Pogawędki przy kawie

Miło zaskoczyło mnie, jak bardzo wciągająca może być powieść w odcinkach. W edynburskiej kamienicy przy Scotland Street pod numerem 44 mieszka kilka osób - narcystyczny rzeczoznawca nieruchomości Bruce, nieśmiała prawie studentka po przejściach Pat, 60-letnia Domenica - egzotyczna pani naukowiec z bogatą przeszłością i 5-letni Bertie z nadgorliwą matką i wycofanym ojcem. Każda z osób ma rodzinę, przyjaciół, pracę, bywa tu i ówdzie (np. na snobistycznym party dla naturystów), nagle okazuje się, że materiału na ciekawą historię, przeplataną rozmowami, spotkaniami, podróżami i przygodami jest aż nadto. I nie wiem, co mnie ujęło bardziej - piękny, klimatyczny Edynburg, do którego chcę jechać teraz zaraz czy ciepło bijące z kart powieści. Bardzo, bardzo sympatyczna, taka do popołudniowej herbaty.

Inne tego autora tutaj.

#43-#44

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 10, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, beletrystyka, panowie - Komentarzy: 2


Kung fu skillz I has it

Zuza wysyła zlecenie na skopiowanie struktury tablicy X i Y w schemacie A oraz danych w niej zawartych poprzez zintegrowany system zleceń technicznych.

System kolejkuje zlecenie i nadaje numer.

Pracownik 1. Linii Wsparcia doprecyzowuje, czy mimo że Zuza napisała, że chce tablicę ze schematu A, to przypadkiem nie chce tablicy ze schematu B.

Zuza nie chce.

(Cisza przez kilka dni).

Zuza uprzejmie pyta, czy może by jednak.

Pracownik 1. Linii Wsparcia: "Dopytywałem właściwie dlatego że jak słusznie sądziłem zostało źle przypisane. Zapytaj kogoś z zuis1".

Zuza zawiesza się, ale szybko odzyskuje nadwątlone siły: "WTF is zuis1? Mam kogoś dotykać mailem bądź telefonem czy czekać na info z systemu?".

Pracownik 1. Linii Wsparcia: "zuis1 jest odpowiedzialny za realizacje wszystkiego zwiazanego z infra".

Zuza udaje, że wcale nie przychodzi jej do głowy dowcip o udzielaniu całkowicie prawdziwych a jednocześnie bezużytecznych odpowiedzi i docieka: Fajnie, codziennie się człowiek czegoś uczy. Ale wracając do struktury – czy mityczny zuis1 otrzymał mojego ticketa i dostarczy mi to, o co prosiłam, czy mam wykonać jakieś magiczne ruchy i dać na mszę?".

Pracownik 1. Linii Wsparcia: "Przekazałem ticketa do nich w tej chwili nawet nie bardzo wiem gdzie się zalogować żeby to sprawdzić. Jeśli chodzi o mszę to kapłanami są DBA [DataBaseAdministrators]".

Zuza napiera bezpośrednio na kapłanów DBA i proponuje łapówkę: "Ratunku.
Zrobić ticketa w systemie – checked.
Odbyć przedziwne korespondencje – checked.
Dostać dumpa struktury i zawartości dwóch niedużych tablic – not checked.
W czwartek mogę Wam kupić colę".

DBA1: (przesyła strukturę tablicy) "Chcecie też zrzut wszystkich rekordów?"

Zuza, niecodziennie zachwycona: "Jeśli można, to chętnie – najlepiej do pliku.".

DBA1 WTEM mnoży przeszkodę: "Czy można to musi potwierdzić przełożony (nawet mój), bo tak sobie danych nie mogę udostępnić. Ogólnie taki export zrobić to nie problem."

Zuza pieczołowicie sprawdza w intranecie, kto jest przełożonym DBA1 i eskaluje: "Dear Sir or Madam, sprawa jest taka (...) Co mam zrobić w celu uzyskania potwierdzenia dla DBA1, że może udostępnić mi zawartość tych dwóch tabel w postaci pliku ze zrzutem zawartości bazy danych? Dodam, że dane w tablicach nie są poufne, nie zawierają danych osobowych, a wartości w nich przechowywane dane udostępniane wszystkim na stronie takiej a takiej".

DBA Przełożony radzi się Szefa Infrastruktury: "Za radą Sz I wysłałem to do Administratora Bezpieczeństwa Informacji do akceptacji. Daj znać jakby się przeciągało." oraz przesyła Zuzie Cc: maila do ABI.

ABI: "Z tego co się orientuję, to nie ma tam danych osobowych. To chyba nie do końca mój obszar kompetencji".

DBA Przełożony do DBA1 z kopią do Zuzy: "W takim razie potwierdzam, że możesz udostępnić te dane".

DBA 1, na komunikatorze: "Jakbyś napisała do mnie, to bym Ci to posłał od ręki", po czym wysyła mailem.

System zamyka zgłoszenie, odtrąbiając sukces.

Ewoki tańczą.

Jeszcze raz dobro zwyciężyło.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 9, 2012

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 2 - Poziom: 3


Summer breeze makes me feel fine

Nie mów mi, proszę, że już jesień się zbliża.

Tego roku nie kończy się żadna epoka, to czas rozpoczynania. Dopiero zaczął się lipiec, jarzębina jeszcze ledwo pomarańczowa.

Pozwól mi cieszyć się latem.

Cały rok czekałam.

Chcę słońca, mimo że spod filtra 50+ i tak dopada mnie fotodermatoza. Chcę długich dni i wieczorów pachnących obietnicą jutra. Chcę sandałów, sukienek bez rękawów (wspominałam już o fotodermatozie?) i zapachu lip. Chcę przygody; na wybór weekendowych rozrywek, na leniwe słoneczne poranki, liczenie wiatraków po drodze, błyskawice nieodległej burzy wieczorem. Chcę łudzić się, że jeszcze mam w tym roku wakacje do zaplanowania.

Lipiec.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 8, 2012

Link permanentny - Kategoria: Fotografia+ - Komentarzy: 2


William Gibson - Trylogia mostu

Wracam do trylogii po raz kolejny i za każdym razem odkrywam coś więcej. Nie zgadzam się z tym, że nie ma treści - wyjątkowo każdy z tomów pokazuje element historii, podróż po jakiś artefakt. Podstawowym błędem, jaki można popełnić, to przeczytanie tylko jednej książki albo czytanie w dużych odstępach. Acz owszem - wracam po klimat, po doskonale opisany świat, który mógł powstać na zrębach naszego, gdyby przyszła epidemia, rozłam Stanów Zjednoczonych i zawalenie części Japonii. Gdyby nastąpił rozwój łatwej nanotechnologii, narzędzi kontroli i przeniesienia części życia w Sieć, a przy tym zostałby dalej kult pieniądza i władzy. Świat, w którym wszystkim rządzą wielkie konsorcja korporacji, a przeciwwagą dla nich jest Warowne Miasto, gromadzące hakerów. I owszem, można śmiać się z naiwności wizji, że wszechmocna grupa anonimowych specjalistów od komputerów wyszła od prostego programu antyspamowego, który stał się światem wirtualnym, ale mechanizmy tego, co dzisiaj uważam za świat wirtualny, są uchwycone bezwzględnie.

Prywatnie kocham zwłaszcza Światło i Wszystkie jutra za San Francisco - Bay Bridge, łączący SF z Oakland, który przestał być mostem, a stał się Mostem - enklawą, w której żyje specyficzne społeczeństwo wyrzutków i uchodźców; za Transamerica Pyramid, która dalej jest najwyższym budynkiem w mieście, za zapach miasta, miasta, które pachnie jedzeniem.

Światło wirtualne to historia przypadku. Kurierka rowerowa, Chevette, impulsywnie kradnie dziwnie wyglądające okulary bucowi na przyjęciu, na które przypadkiem trafia podczas pracy. Nagle zaczyna ją ścigać policja z rosyjskim akcentem, pechowy eks-policjant, a aktualnie ochroniarz, Berry Rydell i płatny morderca. Na most trafia też Japończyk Yamazaki, socjolog badający fenomen społeczności mieszkającej tamże i wplątuje się w całą historię.

Tytułowa Idoru to Rei Toei, całkowicie wirtualna, samoucząca się japońska celebrytka. 14-letnia Chia leci do Tokio, żeby dowiedzieć się, czy to prawda, że uwielbiany przez nią chińsko-irlandzki piosenkarz Rez, chce ożenić się z idoru. Colin Laney zostaje wynajęty przez menadżera zespołu jako specjalista od wyszukiwania punktów węzłowych (rozpoznawania wzorców) w na pozór zwykłych danych marketingowych, dzięki czemu umie - choć sam nie wie, jak - określić, do czego zmierza przyszłość. Tu artefaktem jest asembler nanocząstek, pozwalający na budowę dowolnej rzeczy z pierwiastków. N., jest dużo Tokio, pożyczyć Ci?

Wszystkie jutra to finał, w którym spotykają się dotychczasowi bohaterowie - tajemniczy milioner Cody Harwood, analityk Colin Laney, kurierka Chevette, ochroniarz/detektyw Rydell, idoru Rei Toei i socjolog Yamazaki. Płonie most, autystyczny dzieciak wyszukuje zabytkowe i cenne zegarki w źródłach danych, do których nie powinien mieć dostępu, a Laney coraz wyraźniej widzi, że niedługo zakończy się świat w takiej postaci, w jakiej do tej pory istniał.

Niestety, warto czytać przede wszystkim po angielsku, bo tłumaczenie jest ohydnie zepsute przez Zbigniewa A. Królickiego. Ja rozumiem, że można było pod koniec lat 90. ubiegłego wieku nie wiedzieć, że Folsom jest ulicą w San Francisco i potraktować ją jako środek lokomocji ("jedź folsomem"), że "Tylko mi dmuchaj" jest słabym tłumaczeniem "Just Blow Me", że MUD to Domena Wielu Użytkowników, ale tłumaczowi myli się czasem płeć bohaterów, zdania są niezrozumiałe i dopiero sprawdzenie w oryginale pokazuje, że miały sens. Chętnie wymienię wydanie Zyska na nowe, prawidłowe i zgrabne tłumaczenie, bo Gibson na to zasługuje.

Inne tego autora tutaj.

#40-#42

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 6, 2012

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Fotografia+ - Tagi: 2012, panowie, sf-f - Komentarzy: 2


It's a dirty job but someone's got to do it

Fakt #1: Ludzie na koncertach się tłoczą. Nie lubię. Czekam, aż ktoś wymyśli opcję oglądania koncertu na żywo z przestrzenią dookoła. Żeby każdy miał.

Fakt #2: Ludzie na koncertach palą. Różne rzeczy. Niestety.

Fakt #3: Nie można wnosić aparatów fotograficznych większych niż idiotenkamera. Nic to, że flesze mają i komórki, którymi wszyscy pstrykają. A ja nie mogę przynieść grzecznej, niebłyskającej lustrzanki, bo nie.

Na szczęście fakt #4: Koncert był niesamowity. Zabrakło tylko tytułowego utworu, a szkoda, bo to moje motto na wiele okazji. W głowie miałam te wszystkie okazje, kiedy Faith No More grał mi do różnych życiowych sytuacji. Kiedy słuchałam po raz któryś tam pożyczonej od Pauliny kasety z koncertem Live at the Brixton Academy, siedząc na akademikowym łóżku, byłam tylko ja i Mike Patton, który przez kilkadziesiąt lat nabrał bukietu, jak wino. Zabawny, żywiołowy, próbujący mówić po polsku i po tylu latach umiejący włożyć w maksymalnie ograne utwory pasję. Boli mnie kark, TŻ boli gardło. Było warto.

Can you feel it, see it, hear it today?
If you can't, then it doesn't matter anyway
You will never understand it cuz it happens too fast
And it feels so good, it's like walking on glass
It's so cool, it's so hip, it's alright
It's so groovy, it's outta sight
You can touch it, smell it, taste it so sweet
But it makes no difference cuz it knocks you off your feet
You want it all but you can't have it

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 5, 2012

Link permanentny - Kategoria: Moje miasto - Komentarzy: 8


Trochę czekam

Czekam, aż wróci ten moment, że będę umiała przetworzyć to, co widzę, w tekst. Chcę się czytać. A nie mam.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 3, 2012

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 3


Natalia Rolleczek - Urocze wakacje

Książka na pierwszy rzut oka miała być prostą historią o socjalistycznym wyjeździe do Bułgarii pod namiot, a okazała się trójwarstwową kompozycją o tym, co było, jest i będzie. Tala, autorka i Bogumił, naukowiec zabierają synów, 18-letniego Huberta i 11-letniego Kubę, za granicę. Pozyskiwanie dewiz metodą sprzedawania deficytowych za granicą kosmetyków marki Pollena czy nadmiarów odzieży, kolejka do kiosku z żywnością, celnicy na każdej granicy - to jest teraz, bagaż, który rodzina przewozi na wakacje. To, co dzieje się w drodze, przeplata się z tym, co zostało zapisane i będzie na zawsze - refleksjami Natalii o przeczytanych książkach (życie teraz a życie w "Pamiętniku z Powstania Warszawskiego" Mirona Białoszewskiego, Drohobycz wojenny i współczesny, widziany przez pryzmat "Sklepów cynamonowych" Schulza). Na to trzecią warstwą nakładają się wspomnienia z dzieciństwa - ciężki pobyt w sierocińcu i tragiczne ubóstwo w okresie międzywojnia, okupacja, śmierć siostry w obozie koncentracyjnym.

Lubię Rolleczek za bogaty język, celne metafory i porównania, umiejętność mówienia o rzeczach trudnych przez pryzmat doświadczenia, o traumie i koszmarach, które przychodzą co noc. I za to, że próbuje - przynajmniej w książce - nie przenosić swoich doświadczeń na synów.

Inne tej autorki:

#39

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 2, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, beletrystyka, panie - Komentarzy: 6



Entomologio, w czasie kiedy będę podróżował, możesz mi poczytać

Zaczęłam oszczędzać. Wybitnie w tym pomaga mi Stary Browar. I tak - najpierw zaoszczędziłam ponad 2000 zł, ponieważ nie kupiłam bransoletki z białego złota w Frey Willie (i czy jest jakiś sposób zarobienia na komplet tejże biżuterii, żeby nie mieć wyrzutów sumienia, że wydaję na coś, od czego bynajmniej nie staję się lepszym człowiekiem?). Potem zaoszczędziłam 50 zł na bluzce w Mohito, którą niestety kupiłam (ale to ciuszek z gatunku, co to się w nim wygląda jak milion dolarów, więc). O oszczędnościach w Endo nawet nie wspomnę, były niebagatelne.

Ale ja nie o tym. Poszliśmy dziś szukać w parku przy Starym Browarze owadów. I były, nieco oblężone, ale nadal dość niesamowite. Taki przedsmak tego, co będzie, jak przylecą z kosmosu i najpierw będą tylko tak po przyjacielsku przechadzać się po parkach i ogródkach. Więc czujcie się ostrzeżeni. Najpierw Stary Browar, potem świat. Majut, wyjątkowo w białym romantycznym giezełku rozmiar 98, przyjął postawę zapobiegawczą i pacnął każdego owada w element.

Owady można oglądać do końca sierpnia. A w informacji dają dla nieletnich broszurkę z naklejkami owadów. Co mnie cieszy - wreszcie park zaczął żyć. Na trawie ludzie, dzieci, leżaki; tak powinno być w sobotnie popołudnie w mieście.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 30, 2012

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: stary-browar - Komentarzy: 1


Gertruda R. Sławek - Portret bez twarzy

Autorka dwojga imion (i z inicjałem[1]) pokazuje przedziwny świat, w którym robiąca karierę naukową dziewczyna zostaje z nudów szpiegiem. Rzecz się dzieje w Poznaniu. Julia mieszka z matką przy Cytadeli, pracuje na Bernardyńskiej w instytucie o dźwięcznej nazwie "Unicod", spaceruje Stalingradzką, a na randki umawia się na Starym Rynku. Bawi ją zliczanie składów pociągów, które obserwuje przez lornetkę, dowożenie służbowych informacji do punktu kontaktowego, ba, nawet nie przeszkadza jej, że ma nagle wyjechać na urlop i poderwać garbatego inżyniera. Wzrusza ramionami, kiedy trzeba się z inżynierem przespać. A werbuje go do współpracy w tak niebłyskotliwy sposób, że ręce opadają. Dopiero to, że poznaje przystojnego młodego lekarza sprawia, że WTEM dociera do niej, że postępuje źle i że lepiej być szczęśliwą i zakochaną małżonką z karierą naukową. Oczywiście, jak to w szpiegowskich historiach bywa, jest już za późno.

Epizodycznie pojawia się dość smaczny opis ekskluzywnej restauracji w Sobolewie pod Czarnkowem - "Pod królewskim bażantem", gdzie spotyka się lokalna prywatna inicjatywa, prawnicy i badylarze.

I w drugim wątku - narracji ze strony organów ścigania - snuje się kapitan milicji, Karol Drewnowski. Mieszka z młodszą siostrą, którą się opiekuje po śmieci rodziców. Siostra się uczy w liceum i zajmuje się domem, a on ukrywa przed nią narzeczoną. Trochę słabo to świadczy o umiejętnościach kamuflażowych w polskiej milicji, bo nawet nastoletnia panna jest w stanie przejrzeć sprytne plany organów ścigania.

[1] A tak naprawdę to pseudonim duetu dwóch panów - Jerzego Bojarskiego i Romana Jarosińskiego.

#38

Napisane przez Zuzanka w dniu środa czerwca 27, 2012

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2012, kryminal, panie, prl - Skomentuj