Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Północ-południe

[31.01.2023]

Madera jest mała, ma 57 km długości i 22 km szerokości; owszem, to nie jest tak, że z jednego końca na drugi przejeżdża się odpowiednio w pół godziny i kwadrans, bo górki i postrzępione wybrzeże, ale odległości są żadne. Dlatego zwykle trasę (w moim przypadku z Sao Martinho, o którym niebawem) zwykle planowałam metodą małych skoków, żeby podczas jednego wyjazdu zobaczyć więcej. Oczywiście plany sobie, życie sobie, ale moim zdaniem to optymalna metoda na miejsce z setką fantastycznych widoków. Ribeira Brava na południu i Porto Moniz na północy mogą stać się punktami na różnych trasach, przykładowo:

Cabo Girão - Ribeira Brava - przełęcz Encumeada - Porto Moniz - płaskowyż Paúl da Serra - Bica da Cana - Câmara de Lobos

albo, alternatywnie,

Ribeira Brava - Cascata dos Anjos - Praia da Calheta - Farol da Ponta do Pargo - Teleférico das Achadas da Cruz - Porto Moniz (Natural Swimming Pools i Aquário da Madeira) - Fanal.

Na każdej z tras da się zatrzymać przy mniejszych atrakcjach - punktach widokowych czy w miasteczkach albo zrobić sobie pętlę spacerową po lewadzie.

Do Ribeira Brava można pojechać obejrzeć Stadion Narodowy Madery (nie no, oczywiście że nie pojechałam, do muzeum CR też nie). Urokiem miasteczka są łączące się strumienie wody, spływające z lewad i wpadające do oceanu. Zatrzymałam się przy zabytkowym kościele (płatne parkingi!) Igreja de São Bento z XV wieku, ale po szybkim rzucie oka raczej skupiliśmy się na uroczej promenadzie przy plaży i samej plaży. Plaża wprawdzie kamienista, ale miejscami są łachy czarnego piasku, woda idealnie czysta, aczkolwiek w styczniu jednak lekutko zimna, Bałtyk w czerwcu. Na plaży, gdzie z córką szukałyśmy szkiełek i muszelek, spotkałyśmy uroczego owczarka niemieckiego z rodziną, który nie mógł się zdecydować, czy chce się zakumplować z nami, czy jednak woda! fale! patyki! Finalnie wygrała natura.

Kawa i ciacho - słodkie pastel de nata - w Dom Luís restaurante (R. Gago Coutinho e Sacadura Cabral) tuż przy plaży. Niestety, zaczynało padać, na czas kawy schroniliśmy się pod parasolami, ale w drodze do samochodu lało już solidnie, na szczęście to taki wiosenny, ciepły deszczyk, zanim dojechaliśmy do kolejnego miejsca, zdążyliśmy wyschnąć.

W drodze W drodze

Po drodze do Porto Moniz jest wiele punktów widokowych, jak się trafi taka pogoda, że słońce i deszcz, to na przykład w Miradouro da Santinha można złapać tęczę nad panoramą miasteczka.

W drodze, ponownie

W Porto Moniz główną atrakcją są morskie baseny, zasilane wodą morską, malowniczo przelewającą się przez skałki. W styczniowe, deszczowe popołudnie do pływania niekoniecznie, ale w słoneczny, ciepły dzień to zdecydowanie coś, co warto, bo malowniczość jest w pakiecie przy każdej pogodzie. W miasteczku znajduje się również oceanarium, niestety czynne do 18, więc kiedy po obiedzie z widokiem w Orce (Rotunda das Piscinas nº 3), wytoczyłam się w wieczór, już nie było sensu wbijać na ostatnią chwilę.

Lokalna specjalność - Bolo do caco, płaski chlebek często z czosnkiem

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 5, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: madera, portugalia, porto-moniz, ribeira-brava - Skomentuj


O tym, że można do kina

Na “Kota w butach: Ostatnie życzenie” poszłam do kina, bo młodzież się domagała rozrywki. Bardzo przyjemny sidequel cyklu o Shreku z kotem w głównej roli. Puszek niespecjalnie dobrze umie liczyć, dziwi się więc, kiedy okazuje się, że właśnie zużywa swoje dziewiąte, ostatnie życie. Malowniczo się załamuje, trafia do przytułku dla starych kotów, skąd wyciąga go jednak myśl o magicznej gwieździe, która spełnia życzenia. Może mu licznik żyć zresetuje i będzie mógł był wesołym zawadiaką przez kolejne wcielenia. Do magicznego skarbu jest oczywiście więcej chętnych, Kot również buduje sobie, nieco niechętnie, drużynę składającą się z narzeczonej opuszczonej przed ołtarzem i szczeniaka-Pollyanny. Trochę magii, sporo naparzania się i układów choreograficznych, humor, bardzo dobra muzyka i mnóstwo mrugnięć do widza starszego.

”Visitors”, już z zacisza własnego fotela, to krótki serial o tym, co się może stać, gdy na Ziemi wylądują kosmici i nie będzie to prominentne miasto w USA, taki komediowy cross-over między Tales from the Loop i Miasteczkiem Twin Peaks. Richard, dawniej właściciel salonu gier video, decyduje się zostać policjantem, jak jego dziadek, aktualnie pacjent demencyjny. Pierwszego dnia służby zaczynają się dziać dziwne rzeczy - na niebie coś wybucha, a w miasteczku pojawiają się wzajemnie zwalczający się kosmici, agenci federalni oraz dawno zaginiony dziadek jednej z policjantek. Liczę na sezon drugi, bo zakończenie jest uroczo dwuznaczne i sugeruje zabawę w wiele rzeczywistości.

”Intergallactic” to dla odmiany brytyjska przygodówka w klimacie Expanse i Firefly: w XXII wieku, po drastycznych zmianach klimatycznych, na zubożałej we wszystkie źródła energii Ziemi ustanowił się Commonworld. Policjantka, córka kanclerki, zostaje oskarżona o poważne przestępstwo i zanim ustosunkowana matka zdąży zareagować, leci wraz z innymi przestępczyniami do kolonii karnej. Oczywiście szybko wychodzi, że to ustawka - więźniarki przejmują statek, na pokładzie jest też naukowczyni, oficjalnie wróg publiczny Commonworldu, a tak naprawdę jedyna osoba, która umie znaleźć nowe paliwo, niezbędne do przetrwania cywilizacji. Równie szybko okazuje się, że Commonworld wcale nie jest systemem idealnym, a raczej reżimem, więc sabotująca ucieczkę więźniarek policjantka staje przed również osobistym dylematem, czy wspierać rzeczywistość, w której się wychowała, czy stanąć po stronie rebelii. Dużo strzelanek, trup pada gęsto, girl power, cyniczny pilot do wynajęcia i różne ciekawe światy, jakie pasażerki statku zwiedzają w drodze do docelowej “Arkadii”. Niestety, nie docierają tam, bo serial został scancelowany po pierwszym sezonie. A szkoda.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 3, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Colin Dexter - Śmierć w Jerycho

Niestety o jakości tej książki wszystko mówi to, że niespełna dwa tygodnie po przeczytaniu nie pamiętam, o czym była. Nic, zero, żadnej fabuły. A jest to książka z listy 100 najlepszych powieści kryminalnych, więc. Przekartkowałam ponownie, mam nauczkę, żeby jednak nie mieć takich zaległości ze wszystkim, jak mam w tej chwili (serio, 9 notek oprócz tej czeka w zaświatach, aaado pisania o moim życiu pilnie zatrudnię).

Detektyw Morse, podstarzały i nieatrakcyjny, spotyka na przyjęciu Annę, całkiem uroczą. Mimo że rozmowa rozwija się w przyjemną stronę, nie spotykają się aż do momentu, kiedy Morse, który nieco nadużył przy obiedzie piwa i poczuł zew romantyzmu, pojawia się w domu kobiety, gdzie zastaje ją powieszoną. Śledztwo kieruje się w stronę samobójstwa, ale inspektor jednak ma wątpliwości i zaczyna pieczołowicie rozpracowywać sąsiadów Anny i rodzinę jej pracodawcy, z którym utrzymywała nie tylko służbowe, ale i pozamałżeńskie stosunki. W trakcie pojawiają się aluzyjne motta rozdziałów, kierujące uwagę w stronę mitu o Edypie.

Morse jada frytki z kiełbasą i jajkiem.

Inne tego autora.

#20

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 2, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, cwa, kryminal, panowie - Komentarzy: 4


Matki równoległe

Janis, fotografka, przy okazji sesji poznaje Arturo, znanego archeologa. Opowiada mu o przemilczanym kawałku historii swojej rodziny - pradziadku i jego sąsiadach zamordowanych przez reżim frankistowski. Arturo się tematem zaczyna interesować i jakoś tak mimochodem wychodzi, że idzie z Janis do łóżka, a w efekcie Janis zachodzi w ciążę. Sytuacja się komplikuje, bo jakkolwiek Arturo by chętnie, to jednak ma żonę z chorobą nowotworową i jej nie zostawi w tej sytuacji (wiem, wiem, ci uczciwi mężczyźni). Janis rodzi córkę Cecilię, Arturo się poczuwa, ale jednak jest zdziwiony, bo dziecko z wyglądu jest nieco egzotyczne. Test DNA wyjaśnia - mała nie jest córką Janis. I tu wróćmy do szpitala - Janis na porodówce zaprzyjaźniła się z Aną, 17-latką - jak się okazało - zaszantażowaną do pożycia przez kolegów. Przez jakiś czas utrzymywały kontakt, ale Janis po wątpliwościach, czy mała Cecilia jest jej, zniknęła z radaru. Gdy przypadkiem spotyka Anę, dowiaduje się, że jej córka - a prawdopodobnie podmieniona córka Janis - umarła na SIDS. Kolejny test DNA w tajemnicy przed Aną, a kiedy już Janis ma pewność, że Cecilia jest córką Any, proponuje jej pracę opiekunki. Obie kobiety zbliżają się do siebie, ale na obrazek wraca Arturo, który jest gotowy rozpocząć prace wykopaliskowe, co z jednej strony Janis cieszy, z drugiej - zaognia stosunki między kobietami, co prowadzi do wyznania prawdy. Finał jest nieco zbyt gładki, ale bardzo w klimacie wcześniejszych filmów Almodovara. Tu również przepiękne wnętrza, a Penelopa C. jak zawsze emocjalna (załamuje ręce po hiszpańsku).

Na deser jest jeszcze króciak - “Ludzki głos”, jednostronna rozmowa telefoniczna Tildy Swinton z byłym ukochanym o tym, jak radzi sobie po ich, powiedzmy że zgodnym, rozstaniu. Tak sobie radzi, jak w innych filmach - lekarstwami, ogniem, alkoholem, wściekłością, siekierą, ale oczywiście wszystko jest w porządku, wyszłam ze znajomymi, spędziłam miły dzień, nie poznałeś po moim głosie, że przecież kłamię i nie umiem bez ciebie żyć?

Inne filmy Almodovara.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 27, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O tym, że woda jest mokra

[3.02.2023]

Jak pewnie kojarzycie, mało czasu rezerwuję na typowo zorganizowane rozrywki, zakładając, że jeśli jestem w stanie znaleźć i dojechać na miejsce sama, to czemu nie. Ale pływanie po szerokim przestworze to coś above my paygrade, więc bladym świtem o 10:30 znalazłam się w marinie w Funchal przy katamaranie o dźwięcznej nazwie Atlantic Pearl, skąd ruszyłam najpierw w stronę Caniço, bo podobno bywają tam delfiny i inna żywina, a potem pod Cabo Girão i wzdłuż wybrzeża z powrotem do Funchal. I żeby nie trzymać Was w niepewności, były delfiny oraz rejs absolutnie wart jest wydanych euro; przez chwilę rozważałam, czy nie wybrać spokojnej żeglugi repliką Santa Marii, ale nie żałuję niczego, chociaż czegoś się nauczyłam, ale o tym za chwilę. Delfiny, które wtem pojawiły się w stadzie koło 10 sztuk, ignorowały towarzyszące im jednostki pływające, skakały sobie niezobowiązująco, po czym odpłynęły. Pytanie, gdzie zdjęcia. Otóż przemiłe te stworzenia są również szybkie i bynajmniej nie chcą pozować, a w jakiejkolwiek zaczajce nie pomaga, że katamaran podskakuje oraz płynąć pod falę generuje okazjonalne rozpryski wody. Ale widziałam, mam świadków! Wracając do nauki - otóż na szybko pływającą jednostkę i spory wiatr niekoniecznie dobrze jest zakładać krótką szeroką sukienkę, albowiem pozostali pasażerowie w gratisie dostają widok niewymownych. Warto mieć bluzę i coś na głowę, bo wiatr może nie jest zimny, ale intensywny, a jednocześnie w ogóle nie odczuwa się ostrego słońca. W każdym razie byłam mokra, ale szybko wyschłam i b. zadowolona, podobnie młodzież. Mogę częściej.

Wieczorem, jako że to był ostatni dzień przed lotem powrotnym, podjechałam na zachód słońca na Cabo Girão Skywalk - platformę widokową, na którą nie udało mi się dojechać 5 lat temu. Może coś się zmieniło w międzyczasie, ale można tam zajechać od strony zachodniej całkiem łagodnym podjazdem. Wbrew temu, co twierdził znajomy, widok jest absolutnie wart wejścia, a szklana podłoga - mimo że prawie 600 metrów nad poziomem morza - nie taka aż straszna. Z rozpędu podjechałam jeszcze pod kaplicę Nossa Senhora de Fátima oraz, rzutem na taśmę, na ciasto i kawę do Cabo Girão Cafe (Estr. Padre António Silvino de Andrade), bo o 19 zamykali. Tak czy tak, mnóstwo światełek, idealny ostatni wieczór.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lutego 26, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cabo-girao, funchal, madera, portugalia - Skomentuj


Patryk Pufelski - Pawilon małych ssaków

Patrykowi jest zimno, bo wszystkim jest zimno, ale tylko on idzie karmić pingwiny w zoo. Bo Patryk pracuje w zoo, fascynują go zwierzęta, miał między innymi jeża i fretkę. Jego przyjaciółką jest babcia, niestety z początkami choroby Alzheimera. Jest z pochodzenia Żydem, zanurzonym w kulturze żydowskiej, chociaż niepraktykującym. Jest też gejem. I z tej nietypowej literacko perspektywy opisuje kilka lat swojego życia (2013-2022) w formie wpisów do pamiętnika/bloga. To nie jest książka per se, ale właśnie zapis kilku lat życia, bez suspensu, linii fabularnej czy spektakularnego finału. To miła do czytania, ciekawa, dobrze napisana, nieironiczna i niezłośliwa, miejscami zabawna relacja z rzeczy codziennych i zwykłych.

#19

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 25, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, panowie, biografia - Skomentuj


Between Two Ferns: The Movie

Zach Galifianakis prowadzi swój niszowy talk show, w którym z absolutnym brakiem taktu, ogaru i czasem zdrowego rozsądku rozmawia z pierwszoligowymi celebrytami. Jego program kupuje Will Ferrell, żeby przez swoją wiralowość nabijał mu odsłony. Niestety, rzeczy idą źle podczas wywiadu z Matthew McConaughey, studio i Matthew ulegają zniszczeniu, aktora udaje się odratować, programu już nie. Galifianakisowi udaje się użebrać, że za własne pieniądze pojedzie przez Stany i wróci z przebojowymi odcinkami; zabiera nieco eklektyczną ekipę i bez żadnego planu rusza w świat. Robi wywiady z Lettermanem, Paulem Ruddem, Chrissy Teigen, Jonem Hammem, Benedictem Cumberbatchem i innymi, niestety pieniądze topnieją i wygląda na to, że ekipa nie da rady nagrać wystarczająco materiału.

Nie wiem, co tu podziwiałam bardziej - kamienne twarze aktorów grających siebie, odpowiadających na przedurne pytania prowadzącego (por. Philomena Cunk) czy Galifianakisa; myślę, że wszyscy się świetnie bawili w trakcie. Chyba że im nie zapłacono, to wtedy nie. Zawsze doskonale się łapię na tego typu zabiegi, kiedy błyskawicznie wpadam w dowolnie fikcyjną konwencję i jestem na czas oglądania skłonna uwierzyć, że aktorzy są właśnie tacy, jakich grają. Dodatkowo, całość jest groteskowo zabawna i należycie ironiczna. Miejscami.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 24, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O wybrzeżach

[30.01.2023]

Pytacie czasem, jak planuję moje małe wyprawy. Przede wszystkim muszę zwalczyć chęć wstawania bladym świtkiem (wschody słońca!), planowania przygód na cały dzień na korzyść posiedzenia w wodzie, czego domaga się zstępna, przeskakiwania z miejsca na miejsce, bo tyle dobrego się marnuje (a na Maderze szczególnie) aż do zachodu słońca. Czasem niewiele zostaje z wielkiej przygody, czasem pogoda jest taka sobie, ważne, żeby w trakcie był obiad w jakiejś sympatycznym, losowo wybranym miejscu. Kontynuując więc trasę dookoła zachodniego wybrzeża, zatrzymaliśmy się na obiad w okolicy São Vincente, w panoramicznej restauracji Quebramar, w której byliśmy jedynymi gośćmi. Trochę mżyło, nie odstraszyło mnie to jednak od wejścia na małą górkę, wszak urocza ławeczka. Ławeczka była mokra, jak również mokry był mech na zboczu małej górki, na szczęście nie obiłam się jakoś specjalnie mocno, za to się nieco ubłociłam. Jako że planowaliśmy jeszcze przejażdżkę przez las Fanal, przeszliśmy się tylko brzegiem morza i brzegiem serii jaskiń. Z parkingu widok na malutką, zamkniętą Capelinha de São Vicente i przepiękną dolinę z miasteczkiem.

Planowałam dojechać do Miradouro Ribeira da Janela, gdzie na kamienistej plaży ostańce, ale zatrzymaliśmy się najpierw przy uroczym kościółku Matki Boskiej Wcielenia (Igreja Nossa Senhora da Encarnação) z przylegającym cmentarzem, a potem przy Miradouro da Eira da Achada, skąd widok na nieskończony przestwór oceanu (i nikt się nie przewrócił), pogoda się mocniej osunęła w stronę deszczu i zaczęło się ściemniać, więc do plaży nie dotarłam. Następnym razem!

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 23, 2023

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: madera, portugalia, sao-vicente, ribeira-da-janela - Skomentuj


Julian Barnes - Pedant w kuchni

Jaka to pyszna książka o gotowaniu, mimo że nie zawiera żadnego przepisu. Barnes opowiada o swoim postrzeganiu gotowania z perspektywy pedanta, który musi dokładnie zrozumieć, jak coś zrobić, żeby to zrobić. Co to oznacza “wziąć średnią cebulę” (jaką metodą uśrednić i z jakiego zbioru), “smażyć na maśle do zrumienienia” (ile masła, jakiego, jak określić stopień zrumienienia), co sprawia, że jedna książka kucharska jest dobra, a inna niekoniecznie. Jakie założenia niejawnie robimy, kiedy wypróbowujemy nowy przepis - np. że autor spędził w kuchni dużo czasu, powtarzając wielokrotnie te same kroki i wybierając te, które przyniosły najlepszy efekt, rzeczywiście mierząc czas czy szukając optymalnych proporcji składników - zamiast przyjąć, że przepis został wykonany raz, efekt był zadowalający, wystarczy tego. Skąd wiemy, że coś nam będzie smakować, patrząc na listę składników? Czemu powinniśmy chwalić się porażkami? Czemu się w kuchni kłamie, przemilcza i zachęca do ugotowania czegoś, wiedząc, że to próba z góry skazana na porażkę? Pada kilka znanych kulinarnie nazwisk, w tym wspomniana jest ciekawa postać Edwarda Pożerskiego, mistrza zastępowania brakujących składników innymi.

#18

Napisane przez Zuzanka w dniu środa lutego 22, 2023

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2023, beletrystyka, felietony, panowie - Skomentuj


Ból i blask

Salvador Mallo (Antonio B.), niegdyś sławny, od kilku lat nie jest w stanie pracować z powodu bólu pleców i operacji kręgosłupa, migren, teraz dochodzi mu uporczywe krztuszenie się. Nie umie też pozbierać się po śmierci ukochanej matki. Rozpoczyna projekty, ale ich nie kończy, pisze scenariusze, ale do szuflady. Z okazji zremasterowania jednego z jego najbardziej znanych filmów zgadza się spotkać z grającym w nim aktorem, Alberto, niegdyś jego przyjacielem, z którym zerwał kontakt z powodu nadużywania przez aktora heroiny. Alberto dalej nadużywa, ale tym razem Salvo, zmęczony bólem, również sięga po narkotyk. Historię samotności, radzenia sobie z bólem fizycznym i psychicznym i starzeniem się przeplatają wspomnienia dzieciństwa w biedzie, ciężko pracującej, zasadniczej matki, która chciała wykierować syna na księdza, pierwszych doświadczeń homoerotycznych, sławy z młodości. Namówiony przez Alberto, zgadza się wystawić jedną ze swoich sztuk, napisaną w latach 80. po rozpadzie związku z innym heroinistą, Federico. Wtem na premierze pojawia się właśnie Federico, który od lat mieszkał poza Hiszpanią, mimo posiadania rodziny - żony i dzieci - jest gotowy podjąć życie z Salvo tam, gdzie skończyli przed laty. To daje reżyserowi siłę do tego, żeby po raz kolejny podjąć próbę wyjścia z narkotyczno-bólowego impasu.

Kilkakrotnie podczas oglądania zadawałam sobie pytanie, po co oglądam coś, co jest mi zupełnie obce; ależ oczywiście że dla wnętrz, te okna, te kolory, to światło, szukając Smegów znalazłam prześliczny czajnik, na szczęście za mały, poza tym mam już czajnik, dziękuję. Absurdalnie, im dalej w film, tym bardziej wciągał mnie mimo wszystko pogodny obraz starzenia się, zapadania w sobie z wiekiem, zauważenia tego momentu, że człowiek już się przestał dobrze zapowiadać. Nie wiem, na ile tutaj jest to opowieść autobiograficzna, niektóre wątki - silnego związku syn-matka, fascynacji męskim ciałem, opisu procesu twórczego, edukacji u księży - pojawiały się już u Almodovara wcześniej. Tu wszystkie wątki się ładnie domykają, z dramatu osoby samotnej, której w życiu już nic dobrego nie czeka, zrobiła się pełna nadziei historia, że warto ciągle próbować.

Inne filmy Almodovara.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 21, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj