Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Hakan Nesser - Nieszczelna sieć

Nauczyciel gimnazjum, o swojskim (chociaż nie jest Polakiem) imieniu Janek, budzi się po libacji z dziurą w pamięci, na którą nie pomaga odkrycie, że jego niedawno poślubiona żona, Eva, leży utopiona w wannie. Jak przystało na grzecznego obywatela, informuje policję, a potem zaczyna sprzątać, usuwając potencjalne dowody. Ląduje oczywiście w celi, jest kompletnie niewiarygodny z zapewnieniami, że nie zabił żony, śledztwo posuwa się więc niemrawo, bo w zasadzie tylko komisarz, prowadzący sprawę, ma wątpliwości, które dopiero wybuchają z pełną siłą, kiedy przebywający w szpitalu psychiatrycznym Janek zostaje zabity. Tuż przed śmiercią przypomniał sobie, kim był zabójca, próbował nawet skontaktować się z policją, ale trafił na absolutnie głupiego policjanta, który informacji od niego nie przekazał dalej. Zdążył jednak wysłać list do mordercy, dzięki czemu w pokrętny sposób policja odkrywa, kto zabił ich oboje.

Komisarz Van Veeteren teoretycznie miał być niesympatyczny, ale w zasadzie jest nie jest, jest tylko nudnym szczególarzem bez życia osobistego. Kiedyś miał, ale aktualnie go unika - z żoną się rozstał, córka ma swoje życie, syn siedzi w więzieniu za przemyt narkotyków, więc niespecjalnie czuje potrzebę kontaktu, a do tego umiera stary pies jego córki. Nawet sprawa, którą rozwiązuje, jakoś specjalnie na niego nie działa, upiera się, żeby szukać rozwiązania tylko dlatego, że ma przeczucie, że coś jest nie tak.

Inne tego autora

#28

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 7, 2017

Link permanentny - Tagi: panowie, 2017, kryminal - Kategoria: Czytam - Komentarzy: 2


Osobliwy dom pani Peregrine

Jake, zwykły, nijaki amerykański nastolatek, odnajduje swojego dziadka, weterana 2. wojny światowej, umierającego, z wykłutymi oczami. Jako jedyny widzi potwora, który zabił jego dziadka. Po dziwnym pożegnaniu i urodzinowym prezencie zostawionym zawczasu przez dziadka, wspierany przez psychologa, jedzie poradzić sobie z traumą do Walii, na małą wyspę, na której jego dziadek spędził dzieciństwo, przerwane wojną. Na miejscu okazuje się, że wszystkie historie, opowiadane przez dziadka: o dzieciach obdarzonych nadludzkimi mocami, tajemniczym sierocińcu na wyspie, pięknej opiekunce - pani Peregrine, która umie zamienić się w ptaka, są prawdziwe - można przejść do pętli czasowej i znaleźć się w roku 1943, gdzie mieszkają i ciągle przeżywają ten sam wrześniowy dzień. Jak się łatwo domyślić, w ślad za Jake'em podąża zły potwór, a nawet cała zgraja potworów, które żywią się oczami uzdolnionych dzieci i chcą dopaść ukryty w pętli czasowej sierociniec.

Fantastyczna graficznie opowieść, co nie dziwi, bo reżyserował Tim Burton. Scenografia taka, że od ręki rzuciłam się do szukania, gdzie kręcono zdjęcia zameczku (Torenhof, Belgia, zapisujemy na listę miejsc do odwiedzenia), a aktorzy z wyższej półki (Eva Green, Judi Dench czy Samuel L. Jackson). Podczas oglądania znalazłam parę dziur w fabule (np. czemu wszyscy się zbroili do walki z potworami, jak wystarczyło użyć demonicznych bliźniąt, a o kilku innych zapomniałam, bo w międzyczasie byłam na wakacjach), co jednak zupełnie nie przeszkadza w oglądaniu.

Bardzo poważnie się zastanawiałam, czy nie pokazać filmu młodzieży, bo śliczny graficznie i intryga niespecjalnie wyrafinowana, ale jednak przez scenę wyjmowania oczu zdecydowanie wolę poczekać kilka lat. Może nie jest "Labirynt Fauna", ale i tak dość okropny widok.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 4, 2017

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Carlos Ruiz Zafón - Cień wiatru

Podchodziłam do tej książki jak pies do jeża, bo nastrojowa okładka, wysokie miejsce na liście bestsellerów mało szanowanych instytucji i latynoskie nazwisko autora sugerowało realizm magiczny. Otóż nic bardziej mylnego, albowiem to uczciwy kawałek świetnej, pełnej napięcia prawie do poziomu thrillera, doskonale napisanej awanturniczej prozy. A dodatkowo główną bohaterką jest książka, dookoła której kręci się cała, rozgrywająca na przestrzeni kilkudziesięciu lat, intryga.

1945, Barcelona. Daniel, 10-letni półsierota, zostaje zaprowadzony przez ojca-ksiegarza na Cmentarz Zapomnianych Książek, do tajnej biblioteki, w której przechowywane, choć bardziej chyba chronione, są książki, które z różnych przyczyn nie są już dostępne. Daniel wybiera na chybił-trafił jedną z książek - "Cień wiatru" Juliana Caraxa - i już od pierwszej strony wpada w zachwyt. Chce przeczytać wszystkie inne książki tego autora, ale okazuje się, że są niedostępne, a losy samego autora owiane tajemnicami i niedopowiedzeniami. Carax, urodzony w Barcelonie, w 1919 roku przeniósł się w tajemniczych okolicznościach do Paryża (przy czym jego ojciec, oznajmiał wszem wobec, że jego syn nie żyje), gdzie publikował swoje książki najpierw po francusku, a za sprawą małego barcelońskiego wydawnictwa - po hiszpańsku. W żadnym języku nie osiągnęły one popularności za życia autora, za to po jego śmierci w 1936 roku, zaczęła krążyć dziwna legenda - ktoś odwiedzał wydawnictwa i antykwariaty, wykupował albo kradł książki Caraxa i je palił. Daniel, który nie wierzył, że nie został ani jeden egzemplarz innych książek, rozpoczął poszukiwania; najpierw książek, potem - z biegiem czasu - zaczął rozplątywać tajemnicę narosłą wokół samego Caraxa, mimo upływu kilkudziesięciu lat. Najpierw sam, potem - jak w drużynie Pierścienia - gromadząc wokół siebie przyjaciół o różnych umiejętnościach - łotrzykowatego Fermina o barwnym języku i mrocznej przeszłości, zwolennika dobrego jedzenia i łatwych kobiet, sprytnego antykwariusza Barcelo, przyjaciela jego ojca czy wreszcie inteligentną i piękną dziewczynę.

Na warstwę przygodową, dziejącą się w latach 1945-56 nałożonych jest kilka innych: kunsztownie opisana, nieomal z geograficzną precyzją, gotycko mroczna powojenna Barcelona, tak szczegółowa, że można nieledwie z książką jako mapą ruszyć w podróż; dojrzewanie Daniela, który z 10-letniego, nieco niewydarzonego chłopca, zadurzonego w starszej od siebie o 10 lat pannie, wyrasta na mądrego, wnikliwego i wrażliwego 20-latka, gotowego na rozpoczęcie dorosłego życia (również w sferze intymnej); sfera polityczna - dyktatura frankistowska, tajna policja z demonicznym inspektorem Fumero, prześladowanie homoseksualistów, upadek wielkich fortun czy wreszcie dziejąca się ponad 20 lat wcześniej zawikłana historia tragicznej miłości między młodym synem kapelusznika, Julianem i córką bogatego potentata, Penelope.

Wreszcie język. Soczysty, celny, doskonale punktujący sytuacje zgrabnie użytym w dialogach przekleństwem zdecydowanie podnosi walory książki. Trafiłam na audiobooka czytanego przez Wojciecha Żołądkowicza i jest to dodatkowo niesamowita przyjemność, chyba równie duża jak samodzielne czytanie.

PS Wiem, że czekacie na preludium z Saksonii i etiudę z Pragi, ale znowu zrobiłam za dużo zdjęć i trochę mi zajmie, zanim doprowadzę je do jako tako strawnej postaci.

Inne tego autora:

#27/#5

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 4, 2017

Link permanentny - Tagi: 2017, panowie, beletrystyka - Kategorie: Słucham (literatury), Czytam - Komentarzy: 9


O drodze do i z Pragi

[29.04.2017/3.05.2017]

Ponieważ ostatnie majówki (i grudniówki) spędziliśmy w Berlinie, dla zmiany klimatu wybrałam Pragę. Z Poznania do Pragi można na wiele sposobów, każdorazowo jednak oznacza to, że w samochodzie trzeba będzie spędzić co najmniej 5 godzin[1], nie licząc postojów i stania w potencjalnych korkach. Na specjalne życzenie kierowcy ("a weź coś znajdź na sensowny postój, najlepiej nie w Polsce i żeby dobre jedzenie, bo to akurat na obiad można") znalazłam na Liście Miejsc do Odwiedzenia[2], tuż za polską granicą Kromolę (Kromlau) i Mużaków (Bad Muskau[3]). Czemu się znalazły na liście - widok Rakotzbrücke (zwanego też Diabelskim) w Rhododendron Park w Kromlau wszystko chyba wyjaśnia. Pogoda była jeszcze taka, jak w Polsce (zamiast ciepłego kwietnia mokry i zimny październik), azalie w większości jeszcze nie ruszyły, ale dosłownie na półtorej godziny przestało padać. Poza mostem w okolicy jest mały zameczek, kolej parowa, którą można się przejechać i mnóstwo uroczych małomiasteczkowych zakątków. Dodatkowy smaczek[4] - na tablicach są dwujęzyczne napisy, po niemiecku i po łużycku.

[3.05.2017]

W drodze powrotnej miałam wprawdzie w planach raczej powrót przez Jiczyn, ale ze względu na to, że trasa okazała się zupełnie niezakorkowana i przyjazna, zatrzymaliśmy się w pobliskim Mużakowie w celu Parku Mużakowskiego, w którym są dwa zamki i kilka innych sympatycznych zabudowań plus mnóstwo zieleni. W Starym Zamku można za umiarkowaną opłatą (2e od osoby, można kartą od 10e, stąd pocztówki) wspiąć się na wieżę (dużo schodów, bez windy), nawet w pochmurny dzień warto. Oczywiście nie byłabym sobą, jakbym nie zabrała ze sobą aparatu bez karty, zdjęcia tylko telefonem.

GALERIA ZDJĘĆ.

Przydatne:

[1] Mój rekord to chyba była wyprawa autokarowa na służbową integrację, gdzie to wyjechaliśmy o 7 rano, a na Hradczany wjechaliśmy w okolicach 17. Postoje, kierowca się zgubił we Wrocławiu, remontowana obwodnica, te sprawy.

[2] LMdO w centralnej Polsce, głównie uwzględniająca województwo wielkopolskie.

[3] Spaczona angielskim jako pierwszym językiem obcym, mam nieustająco wizję, że przy mieście stoi domina z pejczykiem i karci niesforne miasto: "Bad Muskau, baaad, very bad".

[4] Brakiem smaczku za to jest kontrast graniczny. Między Łęknicą (Polska) a Mużakowem (Niemcy) jest most. Po jednej stronie czysto, domki odremontowane, kwiaty, proste chodniki. Po drugiej stronie blaszane baraki z towarem z Chin, wielkoformatowe plakaty, poza plakatami szaro, a pod nogi trzeba patrzeć, żeby się nie potknąć. Zagadka nietrudna, która strona jest "nasza". Ciągle mam #borderlag.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 3, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: niemcy, bad-muskau, kromlau, majowka2017 - Komentarzy: 5


Praga - Petřin

Na ponad 300-metrowe wzgórze Petřin można dostać się na kilka sposobów. Myśmy podeszli piechotą, od strony Bramy Powroźniczeklasztoru Strachovskiego[1], bo mieliśmy blisko (hotel na Małej Stranie, mimo konieczności chodzenia albo pod górę, albo z górki, ma pewne zalety - jest w niewielkiej odległości od prawie wszystkiego po tej stronie Wełtawy), ale równie dobrze można wjechać tam kolejką linowo-terenową[2] z ulicy Ujazd przy moście Legii (U Lanove Drahy), należącą do normalnej komunikacji miejskiej (więc w ramach posiadanego biletu na metro czy autobus). Żebyśmy nie byli stratni, to sobie kolejką dla odmiany zjechaliśmy[3].

Wzgórze Petrzyn to uroczy park z fantastycznym widokiem[4] na całą Pragę, tym fantastyczniejszym, że można wspiąć się na 60-metrową wieżę, młodszą "siostrę" wieży Eiffla. Na szczęście "wspiąć" oznacza tutaj opcję "winda" za nieduże pieniądze, bo schodów w górę jest 209 (w dół zapewne też, ale ponieważ schodziliśmy, to Majut naliczył prawie 270 jakimś cudem). Na górze wieje, wieża się nieco chwieje, ale dla miłośników panoram duża przyjemność. Oprócz wieży widokowej jest też Labirynt Luster, ale wycieczka domagała się lodów i ta opcja wygrała.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Którego to klasztoru nie obejrzałam, bo przechodziliśmy koło nieco co dzień i odkładaliśmy, bo przecież zdążymy. A ostatniego dnia już nam się nie chciało.

[2] Jak wygląda kolejka, można zobaczyć np. tutaj, bo patrz niżej.

[3] Ponieważ samochód mieliśmy zaparkowany przy Strahovie, w planach wycieczkę terenową do Kutnej Hory, o czym niebawem, plan był taki, że zjedziemy kolejką, bo rozrywka, po czym - w celu powrotu na parking - wjedziemy ponownie (a ja porobię zdjęcia, których nie robiłam jadąc w dół, bo mi japońscy turyści zasłonili widok, serio-serio). Tyle że na dole okazało się, iż stoi kolejka na co najmniej pół godziny czekania - jeżdżą raptem dwa wagoniki co 10 minut, jeden w górę, drugi w dół, więc alternatywnie wróciliśmy tramwajem, zataczając urocze kółeczko po Małej Stranie. Nauczka - warto się wpychać przed japońskich turystów.

[4] I placami zabaw, zapiszcie to.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 2, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, praga, majowka2017 - Skomentuj


Kutna Hora

Po absurdalnie zatłoczonej Pradze, prawie pusta Kutna Hora była miłym wytchnieniem. Kaplica przycmentarna, bogato ozdobiona pozostałościami po XIV-wiecznej epidemii i wojnach krzyżowych, nie rozczarowuje. Majut usiłował policzyć czaszki, zdecydowanie nie ulegając poczuciu potencjalnej niestosowności, makabry czy obrzydliwości. Wiem, że podobna "ekscentrycznie" ozdobiona kaplica jest w Kudowie, ale mam poczucie, że to takie bardzo czeskie miejsce.

Warto zaopatrzyć się w mapkę lokalnych zabytków, bo kaplica i cmentarz są w sporej odległości od reszty starówki, a szkoda ominąć. Wprawdzie spóźniliśmy się do kościoła Św. Barbary, czego żałuję, bo witraże z zewnątrz wyglądały obłędnie, ale i od zewnątrz architektura zachwyca (żebrowate zdobienia nazywane są między innymi "grzbietem brontozaura"). Z kościelnego wzgórza jest bardzo przyjemny widok na panoramę miasta oraz na otaczające wzgórze winnice.

Restauracja: U Ruze, Zamecka 52 (tuż obok Ossuarium).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 2, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, kutna-hora, majowka2017 - Skomentuj


W górę i w dół albo o zwiedzaniu na piechotę

W licznych komentarzach padają często pytania o to, w jaki sposób wybieram rzeczy do obejrzenia (oczywiście kłamię, nie ma prawie żadnych komentarzy, #foch). W Pradze, jak wspominałam dwie notki temu, to nietrudne, bo co krok to coś fajnego. Mieszkaliśmy na Małej Stranie, gdzie nie dość, że albo z górki, albo pod górkę, to nie można parkować samochodu, więc nawet wyprawa do samochodu prowadziła przez kilka zabytków. Poniżej moja przybliżona trasa po głównych zabytkach Pragi (oczywiście z pewnymi mentalnymi skrótami - na Vaclavskem Namesti i przy Ratuszu staromiejskim z Orlojem byliśmy dzień wcześniej, w ogrodzie przy Pałacu Czernińskim dzień później, zaś do Lorety w końcu nie weszliśmy).

Pałac Czerniński i ogród przy pałacu, przy Loretanskem Namesti/Hradcanskem Namesti. Wejście do ogrodu bezpłatne, miejsce ciche i wyjątkowo jak na Pragę niezatłoczone. Tuż obok Loreta - zespół zabudowań sakralnych, miejsce pielgrzymek i zwykle punkt startowy wycieczek po Hradczanach. Ciężko się było wstrzelić w godzinach otwarcia, żeby nie było tłumu, więc się nie wstrzeliliśmy. Niedaleko jest też klasztor Klasztor na Strahovie (Strahovské nádvoří 1/132) - historia o tym, czemu nie udało nam się wejść do środka, jest typowa: wycieczka zafiksowała się na śniadaniu, a w okolicy wszystkie punkty były, oględnie mówiąc, niewystarczające, więc jak już dotarliśmy do śniadania przy wtórze jęków niektórych uczestników, nie wiedzieć czemu szczególnie tych, którzy zwykle żyją powietrzem i są absolutnie niegłodni, to się nikomu nie chciało wracać pod górę (bo klasztor na górce), żeby zobaczyć obłędnie piękne sale i bibliotekę (powiedzcie, czemuż ach czemuż ulegam?).

Następnym punktem miała być rzeźba Davida Černego Trabant/Quo vadis - można ją znaleźć na dziedzińcu ambasady niemieckiej (Vlašská 347/19), która to ambasada 1 maja była zamknięta. Życie. Na szczęście święto pracy nie obowiązywało ani na Velkopřevorském náměstí, gdzie od lat jest najpiękniej kolorowo i tłumnie, a za każdym razem inaczej.

Podobnie na Kampie - tłumy ludzi wśród pachnących bzów i kwitnących kasztanów, co niestety oznaczało, że trzeba było cudu, żeby zobaczyć "Crawling babies" Černego (U Sovových mlýnů 2) bez wspinających się na nie nastolatków, często w dość niewyrafinowanych pozycjach (bo serio, symulowana kopulacja z metalowymi niemowlętami nadnaturalnych rozmiarów, za to bez twarzy, to +10 punktów do lansu?).

Dalej typowo turystycznie - przez maksymalnie zatłoczony most Karola, przez podobnie zatłoczony, zwłaszcza o pelnej godzinie Ratusz staromiejski z Orlojem aż do reprezentacyjnych Vaclavskech Namesti doszliśmy do Dzielnicy Żydowskiej.

Z Dvořákovo nábřeží (przy wylocie ulicy Parizskej) popłynęliśmy w godzinny rejs po Wełtawie - najprostszy, malutkim stateczkiem; można wybrać rejsy dłuższe, z muzyką, przewodnikiem i kilkudaniowym obiadem. Statki zatrzymują się na Kampie, więc można zrobić pół rejsu albo skrócić sobie drogę, omijając mosty.

Na Małą Stranę wróciliśmy metrem na specjalne życzenie niżej podpisanej (oraz dlatego, że wszystkim doskwierały bolące stopy). Leniwie, pokonując niezliczone schody, z przystankiem na lody na Nerudovej, tęsknie patrząc za płot na Ogrody Wallensteina i w górę na zignorowane tym razem Hraczany, dobiliśmy do apartamentu.

Jeśli jeszcze nie macie dość, spora GALERIA ZDJĘĆ.

Garść adresów:

  • Il Balcone - kawiarnia, śniadania. ul. Karmelitska 27, Praga 1.
  • Nostress Cafe - kawiarnia. ul. V Kolkovne 9, Praga 1.
  • Rugantino - włoska pizza. ul. 4 Dusni, Praga 1.
  • Mayur - indyjska. ul. Stepanska 63, Praga 1.
  • Koh-i-noor Stationary - sklep firmowy, mnóstwo rodzajów kredek, pasteli i różnych materiałów do rysowania, asekuracyjnie wyszliśmy z żarówiastymi pastelami i glinką do lepienia; Nerudova 250/13, Praga 1.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 1, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, praga, majowka2017 - Komentarzy: 4


Praga - Josefov

Jakbym miała wybrać subiektywny must have dla Pragi, to właśnie byłaby to dzielnica żydowska z zespołem sześciu synagog w odległości spacerowej i najstarszym żydowskim cmentarzem. Nie obejrzałam całości w ramach tzw. kompromisu wycieczkowego, bo - umówmy się - tylko ja doznaję długotrwałej egzaltacji w obiektach architektury, a reszta wycieczki wolałabym przejść do kolejnych punktów jak kawa, lody i wycieczka statkiem (do tego dojdziemy w następnych odcinkach).

Cmentarz, po czesku gardłowo zwany hřbitovem, to cichy[2], klimatyczny zakątek, dyskretnie odgrodzony murami od reszty świata. Ciasno ułożone, czasem nawet w kilkunasty warstwach, nagrobki są czasem oznakowane, niestety TŻ-owi nie udało się zlokalizować tego podobno należącego do rabbiego Jehudy Löwe ben Becalela, mitycznego twórcy praskiego golema (i strażnika skarbu z "Pana Samochodzika i tajemnicy tajemnic").

Reszta zdjęć pochodzi z synagogi Pinkasa, gdzie na ścianach wypisano 77 297 imion czeskich i morawskich Żydów, którzy zginęli w Holocauście; Hiszpańskiej, niesamowicie zdobionej w stylu mauretańskim i Klausowej, ze stiukowym sklepieniem.

Wstęp jest płatny - najtańsza opcja obejmuje w ramach jednego biletu zwiedzanie cmentarza i synagog; bilet rodzinny 2+2 to 750 koron (ok. 120 zł). Panowie dodatkowo powinni za 5 koron (niecałą złotówkę) kupić jednorazową jarmułkę[1].

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] A panie mogą pożyczyć spinki do włosów, żeby toto się na głowie trzymało, bo wiatr zwiewa.

[2] Okazuje się, że miałam szczęście, bo na cmentarzu było prawie pusto - poza nami było w porywach kilkanaście cichych osób. Dwa autokary głośnej młodzieży w ramach wycieczki zorganizowanej potrafią to zmienić w kilka chwil.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 1, 2017

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: cmentarz, czechy, praga, majowka2017 - Skomentuj


Praga: Zamek Troja & Ogród zoologiczny

Plany, jak zwykle, miałam ambitne: Zoo, przystanek w zamku Troja, potem Ogród Botaniczny oraz spacer po Winnicy Św. Klary. A potem jak zwykle - zaczęliśmy od zamku, gdzie wycieczka się jednak domagała zwierzątek, po czym tak w 1/3 Zoo okazało się, że minęły 3 godziny, bo wprawdzie wybiegi są spore, ale sprytnie pomyślane, można oglądać z wielu stron, a kilometry lecą. Dodatkowo, jak to w Pradze, rzecz się dzieje na stoku góry, więc jest albo pod górę albo z górki; w zasadzie na każdym poziomie jest fantastyczny widok na panoramę Pragi. Przemyślnie jest kilka ułatwień - "pociąg" przewożący z miejsca na miejsce (płatny dodatkowo, 30 koron) oraz wyciąg krzesełkowy, którym można podjechać dwie terasy z górę (25 koron), jak ktoś powściągnie strach przed wysokością (na przykład ja, bo reszta chciała wjechać, zjechać i wjechać jeszcze raz).

Ulubione miejsce: pawilon nocny, ze stadem galago skaczących w półmroku i latającymi wolno nietoperzami owocowymi. Wyszliśmy przez sklep z pamiątkami.

Dla tych, co czytali uważnie - nie wróciliśmy już do zamku, bo sztuka miała niższy priorytet niż głód (człowiek w porze obiadowej jest mocno drażliwy, a Zoo ma wprawdzie sporo punktów gastronomii, ale niespecjalnie polecam), ani nie doszliśmy do Ogrodu Botanicznego, czego - oczywiście poniewczasie - bardzo żałuję.

(jak się jedzie, to jest znacznie straszniej niż na zdjęciu)

GALERIA ZDJĘĆ.

Przydatne linki:

  • Zoo Praha - niestety, nie ma wersji polskiej. Wstęp - 200/150 koron (30/23 zł), są różne bilety łączone i rodzinne. Warto mieć gotówkę, najlepiej w monetach, bo w środku dodatkowo jest na co wydawać.
  • Zamek Troja - zamek, galeria sztuki.
  • Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 30, 2017

    Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: czechy, zoo, praga, ogrod-zoologiczny, majowka2017 - Skomentuj


    Kate Morton - Milczący zamek

    1992. Na strychu jednego z londyńskich domów zostaje odnaleziona torba z listami sprzed 50 lat. Jeden z listów adresowany jest do matki Edie, redaktorki pracującej w małym wydawnictwie. Reakcja matki jest zastanawiająca, ale ponieważ obie panie niespecjalnie się sobie zwierzają, córka rozpoczyna śledztwo na własną rękę. Odkrywa, że jej matka w czasie wojny była ewakuowana z bombardowanego Londynu do zamku Milderhurst, siedziby rodowej znanego wtedy ekscentrycznego pisarza, Raymonda Blythe'a, gdzie zaprzyjaźniła się z mieszkającą tam, starszą od niej, Juniper. Co ciekawe, niedługo po tym, jak - wbrew swojej woli - wróciła do rodzinnego domu, kontakt się urwał. Edie trafia więc do zamku i poznaje jego mieszkanki, o dziwo żyjące jeszcze mimo zaawansowanego wieku - trzy siostry: delikatną Saffy, silną, władczą Percy i ewidentnie zaburzoną Juniper, dla której świat się zatrzymał w 1941 roku. Wiele wątków i tajemnic z przeszłości zamku i jego mieszkanek wyjaśnia się, splatając się z życiem Edie i jej matki.

    Mam wrażenie, że historia rodzinna, dwa wątki, rozdzielone czasem i gdzieś tam w przeszłości wojna (tutaj - jak w "Strażniku" - druga) to stała zasada konstrukcyjna powieści autorki. Nie jest to złe rozwiązanie, zwłaszcza że historie są za każdym razem inne i dość niesztampowe. Nie jest to literatura specjalnie wyrafinowana, ale wciągająca i zwyczajnie urokliwa.

    Inne tej autorki tutaj.

    #26

    Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 25, 2017

    Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: 2017, beletrystyka, panie - Komentarzy: 2