Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

Oh Hell

Niemiecka mini-seria o Helenie, neuroatypowej 25-latce. Helena kończy studia prawnicze, ma fajnych chłopaków, jeździ w egzotyczne miejsca; jej ojciec jest zachwycony karierą córki, a przyjaciółka Maike - piękna influencerka - czasem jej zazdrości. Problem w tym, że to wszystko kłamstwo. Helena kłamie tak łatwo jak oddycha. Ze studiów zrezygnowała lata temu, dyplom wydrukowała z internetu, traci kolejne prace, jej partnerzy najczęściej nie wiedzą o tym, że są z nią w związku, jest skrajnie nieodpowiedzialna i zupełnie pozbawiona jakichkolwiek skrupułów, że to, co robi, jest złe. W pewnym momencie wygląda na to, że jej życie zaczyna się prostować - poznaje Oscara, nauczyciela gry na wiolonczeli, który wygląda na zachwyconego jej nieprzewidywalnością i spontanicznością. Przyjaźni się z kilkuletnią Madeleine, podobnie jak ona spontaniczną i radośnie łamiącą normy społeczne, trafia na pracę, w której jej niesamowita pamięć i zdolność kojarzenia jest niezbędna, wreszcie jej matka, z którą nie utrzymywała kontaktów przez lata, chce być blisko. Współczesność przeplatana jest obrazami z dzieciństwa Heleny, która próbuje ratować związek swoich rodziców, ale zamiast tego doprowadza do jego rozpadu.

Mam pewien zgryz z bohaterką. Bo z jednej strony to świetnie, że pokazywana jest osoba neuroatypowa i problemy, z jakimi się zderza w środowisku “normalsów” (a zwłaszcza kontrast z pozowanym życiem Maike na Instagramie), z drugiej Helena jest silnie zaburzona, a kwestia potencjalnej terapii i leczenia jest wyśmiewana (Helena przegaduje specjalistę, który próbuje jej pomóc, haha, wypluwamy tabletki), zaś jej akcje są zwyczajnie szkodliwe lub nawet przestępcze (zaniedbanie w opiece nad dziećmi, ukrycie przed ojcem jego wyników badań lekarskich, pożar lasu, włamania, oszustwa). Nawet “interwencja”, mająca na celu dobro Heleny, wśród jej znajomych i przyjaciół pokazana jest w krzywym zwierciadle. Wiem, komedia, ale jednak było mi podczas oglądania bardziej nieprzyjemnie niż wesoło. Klimat ma nieco podobny do “Fleabag”, ale brakuje tej sympatii, z jaką nieprzemyślane decyzji bohaterki były pokazane. Za to przepiękne niemieckie miasto w tle, enigmatycznie opisane jako “Berlin”, niestety nie odkryłam, jakie konkretnie okolice.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 6, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


The Last of Us

Zacznijmy od tego, że nie Grałam w Grę, oceniam więc tylko serial jako oddzielny twór. Grać nie będę, ale mam za to w domu fana gry, który po obejrzeniu był, oględnie mówiąc, nieco rozczarowany.

2003. W Indonezji lekarze odkrywają, że grzyb pasożytniczy zbóż zmutował i zaczyna rozwijać się w mózgu człowieka, przez co człowiek atakuje innych i zaraża ich grzybnią przez ugryzienie. Zmutowani ludzie stają się superszybkimi, żądnymi podbojów zombiakami w ciągu dwóch dni, infekcja szybko rozprzestrzenia się na cały świat. Braciom Joelowi i Tommy’emu, udaje się uciec przez zarażeniem, ale wojsko zabija córkę Joela. Mija 20 lat. Niedobitki ludzkości chronią się w enklawach zarządzanych przez Fedrę, wojskową organizację, trzymającą zapasy, leki i ludzi twardą ręką. Z Fedrą walczy podziemie - Świetliki. Zgorzkniały Joel niechętnie podejmuje się misji przetransportowania Ellie, nastolatki odpornej na mutację, na drugi koniec Stanów do głównej kwatery Świetlików, gdzie lekarze może będą w stanie stworzyć szczepionkę lub lekarstwo na zakażenie i uratować ludzkość. Po drodze mężczyzna i nastolatka spotykają różnych ludzi, zabijają zakażonych i kłusowników, podejmują trudne decyzje, wzajemnie ratują sobie życie i - mimo niechęci Joela - nawiązują więź. Sezon pierwszy kończy się - tak jak gra - krótko po wydarzeniach w szpitalu.

To nie jest film postapokaliptyczny, bo apokalipsa trwa nadal - ludzie są okopani w miastach i odizolowani od zagrzybionych zombie, a wszystkich przybyszów skrzętnie oglądają, a niewygodnych eliminują. Z logicznego punktu widzenia, dałoby się raz a dobrze wytępić grzyby, bo żywiciele umierają i stają się suchą tkanką (tak, w grze było inaczej, były zarodniki, tutaj jednak nie widzę powodu, żeby spalić do gołej ziemi i odbudować cywilizację), ale skoro się tak nie dzieje, to jest to pretekst do pokazania kilku wycinków świata - prepersów, których marzenie się spełniło (cudowny Nick Offerman), pokojowej wspólnoty, ruchu oporu z dualizmem moralnym czy psychopatycznych kanibali. Mniej mnie interesowało naparzanie się z zombiakami, ani finalna, w serialu dość słabo umotywowana, decyzja Joela, bardziej te momenty emocjonalne i dwuznaczne, jak odcinek z Billem i Frankiem czy Harrym i Samem. Świetna scenografia, scena z żyrafą powala urodą, doskonałe efekty specjalne, ale jako całość - do jednorazowego obejrzenia, nie będzie to raczej serial kultowy.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 4, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Straż cywilna (División Palermo)

Felipe rozstał się z narzeczoną, własny ojciec w ramach redukcji wywalił go z rodzinnej firmy, a do tego skradziono mu torbę z pieniędzmi. Kiedy próbuje zgłosić kradzież w Straży Miejskiej, niechcący trafia na rekrutację do oddziału specjalnego, składającego się z osób z różnymi niepełnosprawnościami. Ponieważ podoba mu się poruszająca się na wózku Sofia, stwierdza, że w zasadzie czemu nie. Nie dziwi więc, że oddział składający się z dowódcy bez ręki, transkobiety oraz osób niewidomych, zaawansowanych wiekowo, otyłych, niskorosłych, neuroatypowych czy pochodzących z mniejszości etnicznych, bez żadnego przeszkolenia, niespecjalnie sobie radzi na ulicach, zwłaszcza że wyśmiewany jest przez lepiej wyszkoloną i uzbrojoną policję. Felipe z kolegą przypadkiem aresztują dilera, a potem trafiają do magazynu, gdzie gang trzyma zapasy narkotyków, w efekcie czego kolega ląduje w śpiączce w szpitalu, a Felipe - ignorowany przez policję - rozpoczyna samodzielne śledztwo.

Nie jest to może najlepszy serial, ale dość zabawny, mimo że przewidywalny. Jest sporo zabawy typową konwencją - powołana li tylko wizerunkowo grupa nieudaczników okazuje się być sprawnym i dobrze zorganizowanym, wspierającym się oddziałem, który doprowadza do aresztowania przestępców i wykrycia korupcji. Do tego rzecz nie jest amerykańska, tylko argentyńska, więc dodatkowo jest sporo lokalnych smaczków i całość jest dość świeża scenariuszowo w odróżnieniu do budowanych na wykresach oglądalności serialach amerykańskich. Jeden zakończony sezon z nieobowiązkową opcją na kolejny.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 1, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Carnival Row

”Carnival Row” dzieje się w takiej niby naszej steampunkowej przeszłości, ale różni się kilkoma szczegółami - oprócz ludzi jest więcej świadomych ras: uskrzydlone wróżki (fae), centauropodobne fauny (puck), trollopodobne trowy, wilkołaki i inne. Jak się łatwo domyślić, “czyści” ludzie mają w pogardzie inne rasy, po tym, jak podbijają ich państwa, albo ich tępią, albo zatrudniają jako służbę czy rozrywkę (czy to coś przypomina?). Historia zaczyna się 7 lat po tym, jak kraina wróżek, Tirnanoc, została zaatakowana przez siły Paktu i przegrała, a ocalałe wróżki stopniowo były przemycane do ludzkiego miasta Burgue; tak też trafiła tam partyzantka Vignette Stonemoss. Na miejscu odkrywa, że jej ówczesny ludzki ukochany, Rycroft Philostrate (trochę sic!, ale wszyscy nazywają go Philo), który w ramach walki z Paktem próbował bronić Tirnanoc, wcale nie zginął, tylko ma się dobrze, pracując w lokalnej policji. Po początkowej głośnej irytacji, Vignette zaczyna pomagać Philo najpierw w sprawie śledztwa w sprawie zabójstwa wróżki, które ewoluuje w stronę walki z potworem powołanym do życia przez czarną magię, a w drugim sezonie w polityce, bo poza konfliktem rasowym, wpędzeniem wszystkich nieludzi do getta (ponownie, coś Wam to przypomina?), trwa brutalna walka o władzę i w samym Burgues, jak i na świecie, gdzie feudalistyczno-nacjonalistyczny Pakt walczy z Nowym Świtem, odłamem komunistycznym (po raz trzeci, gdzieś już to spotkaliście?).

Zgadzam się ze wszystkimi zarzutami - bajkowym zakończeniem po dość mrocznej treści, pozostawieniem niektórych wątków wiszących w powietrzu[1], usprawiedliwianiem mordowania swoich współziomków jako sposobu na przeżycie, rozwiązywanie wątków w sposób, ekhm, nagły czy metodą deus ex machina, wrzuceniu zbyt wielu składników do za małego garnka, bo serial został zamknięty już po dwóch sezonach - ale jak to jest ładnie i na bogato zrealizowane. Perełka estetyczna, Orlando Bloom i Cara Delevingne jako protagoniści, ale i bogaty drugi plan ciekawych i niejednoznacznych postaci; scenariusz to twórcze przekształcenie najczarniejszych kart z naszej historii - nazizmu, kolonializmu, ludobójstwa, komunizmu. Serial nagrywany był w Pradze, w Izerach i paru innych pięknych miejscach. Tak sobie wyobrażałam ekranizację Świata Dysku.

[1] Chociażby ta biedna Jenila na strychu, ona ciągle tam siedzi od połowy drugiego sezonu!

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 27, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Doll & Em

Emily (E. Mortimer), Angielka z pochodzenia, zrobiła karierę w Hollywood. Kiedy dzwoni do niej jej przyjaciółka z dzieciństwa, Dolly (D. Wells), którą właśnie zostawił partner, nie waha się i zaprasza ją do siebie, a ponieważ Doll jest bez grosza, proponuje jej posadę swojej asystentki. Egocentryczna Doll nie jest bynajmniej dobrą asystentką, robi wokół siebie zamieszanie na planie, często stawiając Emily w złym świetle. Panie kłócą się, godzą, wreszcie wpadają na pomysł, żeby napisać sztukę o swojej przyjaźni (tak, to serial oparty o rzeczywistą przyjaźń aktorek, które w tym serialu chcą razem napisać sztukę… widzicie to?). Nie chcą grać same siebie (ponownie, widzicie to?), zatrudniają więc Olivię (Wilde) i Evan (E. Rachel Wood), współpraca jednak nie układa się idealnie, do tego po przypadkowym flircie Doll zachodzi w ciążę z Ewanem McGregorem, a małżeństwo Emily zaczyna się sypać.

To bardzo nierówny serial, z założenia komediowy, ale z mojej perspektywy ocierał się raczej o krindż i second hand embarrassment niż budził szczery śmiech. Zabawne jednak było przemieszanie aktorów grających siebie i kogoś zupełnie innego (Baryshnikov, Wilde, McGregor, Wood i inni), ze śmiechu spłakałam się, widząc spotkanie z Harveyem Weinsteinem (nieco się świat zmienił od 2015), ewidentna szydera z tzw. wielkiego amerykańskiego kina również była zabawna. Podsumowując - warto dla pośmiania się ze świata przemysłu filmowego, niekoniecznie jako komedia o przyjaźni.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 18, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


O tym, że można do kina

Na “Kota w butach: Ostatnie życzenie” poszłam do kina, bo młodzież się domagała rozrywki. Bardzo przyjemny sidequel cyklu o Shreku z kotem w głównej roli. Puszek niespecjalnie dobrze umie liczyć, dziwi się więc, kiedy okazuje się, że właśnie zużywa swoje dziewiąte, ostatnie życie. Malowniczo się załamuje, trafia do przytułku dla starych kotów, skąd wyciąga go jednak myśl o magicznej gwieździe, która spełnia życzenia. Może mu licznik żyć zresetuje i będzie mógł był wesołym zawadiaką przez kolejne wcielenia. Do magicznego skarbu jest oczywiście więcej chętnych, Kot również buduje sobie, nieco niechętnie, drużynę składającą się z narzeczonej opuszczonej przed ołtarzem i szczeniaka-Pollyanny. Trochę magii, sporo naparzania się i układów choreograficznych, humor, bardzo dobra muzyka i mnóstwo mrugnięć do widza starszego.

”Visitors”, już z zacisza własnego fotela, to krótki serial o tym, co się może stać, gdy na Ziemi wylądują kosmici i nie będzie to prominentne miasto w USA, taki komediowy cross-over między Tales from the Loop i Miasteczkiem Twin Peaks. Richard, dawniej właściciel salonu gier video, decyduje się zostać policjantem, jak jego dziadek, aktualnie pacjent demencyjny. Pierwszego dnia służby zaczynają się dziać dziwne rzeczy - na niebie coś wybucha, a w miasteczku pojawiają się wzajemnie zwalczający się kosmici, agenci federalni oraz dawno zaginiony dziadek jednej z policjantek. Liczę na sezon drugi, bo zakończenie jest uroczo dwuznaczne i sugeruje zabawę w wiele rzeczywistości.

”Intergallactic” to dla odmiany brytyjska przygodówka w klimacie Expanse i Firefly: w XXII wieku, po drastycznych zmianach klimatycznych, na zubożałej we wszystkie źródła energii Ziemi ustanowił się Commonworld. Policjantka, córka kanclerki, zostaje oskarżona o poważne przestępstwo i zanim ustosunkowana matka zdąży zareagować, leci wraz z innymi przestępczyniami do kolonii karnej. Oczywiście szybko wychodzi, że to ustawka - więźniarki przejmują statek, na pokładzie jest też naukowczyni, oficjalnie wróg publiczny Commonworldu, a tak naprawdę jedyna osoba, która umie znaleźć nowe paliwo, niezbędne do przetrwania cywilizacji. Równie szybko okazuje się, że Commonworld wcale nie jest systemem idealnym, a raczej reżimem, więc sabotująca ucieczkę więźniarek policjantka staje przed również osobistym dylematem, czy wspierać rzeczywistość, w której się wychowała, czy stanąć po stronie rebelii. Dużo strzelanek, trup pada gęsto, girl power, cyniczny pilot do wynajęcia i różne ciekawe światy, jakie pasażerki statku zwiedzają w drodze do docelowej “Arkadii”. Niestety, nie docierają tam, bo serial został scancelowany po pierwszym sezonie. A szkoda.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 3, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4