Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Seriale

Dogs of Berlin

Kurt Grimmer, oficer berlińskiego Wydziału Zabójstw, to taki odwrotny Midas - czego się dotknie, to się w odchody zmienia. Uwolnił się z neonazistowskiego bractwa, ma żonę, trójkę dzieci i dom na przedmieściach, ale zamieszanie przy zwłokach młodego Turka zastaje go u kochanki w podłej dzielnicy Marzahn. Kiedy odkrywa, że zamordowany to Orkan Erdem, gwiazda drużyny piłki nożnej, przejmuje sprawę od niedoświadczonych młodziaków z radiowozu, ale nie dlatego, żeby przeprowadzić śledztwo dobrze, tylko żeby zdążyć z zakładami na jutrzejszy mecz Niemcy-Turcja. Bo nie wspomniałam, że ma ogromne zadłużenie z powodu namiętności do hazardu. Ofiara zbrodni na razie nie jest znana publicznie, co teoretycznie daje przewagę policji i pozwala uniknąć niepokojów społecznych; dodatkowo do śledztwa zostaje włączony Erol Birkan, funkcjonariusz pochodzenia tureckiego, co ma zablokować zarzuty o rasizm. Grimmer od razu nawiązuje nić porozumienia z Birkanem, tyle że nie, ponieważ publicznie wyszydza jego pochodzenie i orientację seksualną - Erol jest homoseksualistą, a następnie organizuje spuszczenie mu powitalnego łomotu.

Śledztwo w sprawie morderstwa szybko dotyka dwóch grup przestepczych znanych policji - podejrzewają o zabicie piłkarza libański gang Tarik-Amira, zajmujący się kolportowaniem narkotyków i ustawianiem zakładów oraz chorwacki gang Kovaca ze specjalizacją w nielegalnym hazardzie. Grimmer jest zadłużony u Kovaca, zaś Birkan wychowywał się w dzielnicy opanowanej przez Tarik-Amira, przez co chęć usunięcia gangu to sprawa osobista. I tak naprawdę sprawa morderstwa schodzi na drugi plan mimo nacisków ze strony zwierzchników, bo rozpętała się podskórna wojna między policją i gangami (nie zapominajmy o bractwie neonazistów z Marzahn, do którego należą brat i matka Grimmera).

Owszem, zgodzę się z opiniami, że jest to serial nierówny - dużo jest wycięte z kartonu: przejaskrawieni, nieobliczalni Libańczycy; skorumpowany związek piłkarski; złowrodzy aż do śmieszności neonaziści z wąsem i w bawarskich szortach, ale na samym końcu to świetny (choć fikcyjny!) serial o płonącym konfliktem Berlinie z podziałem rasowym w dzielnicach, biedą, rasizmem i źle działającą policją. Co ciekawe, nie jest to Berlin znany z pocztówek - rzecz nie dzieje się na Alexanderplatz czy przy Unter den Linden, tylko wśród blokowisk wschodniego Berlina (a ja na listę must-have w Berlinie dopisuję wizytę przy serialowej siedzibie jednostki specjalnej policji).

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 22, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Better Things

Sam Fox jest aktorką i samotną matką, zarabia na dom i byłego męża (który miał lepszego adwokata i to on dostaje alimenty zamiast łożyć na córki) i wychowuje swoje trzy córki w Los Angeles. Wchodzi właśnie w wiek średni, co oznacza, że przestaje być widzialna dla przemysłu rozrywkowego, kto chciałby oglądać kobietę w okolicy menopauzy. Do nieustającego martwienia się o byt dochodzi kwestia opieki nad matką - narcystyczną Phil, skrajnie nieodpowiedzialną hoarderką. Dookoła kręcą się przyjaciele i znajomi. Serial nie ma w zasadzie jakiejś konkretnej akcji, to taki uroczy snuj o kobiecej perspektywie na wiele rzeczy: feminizm, menopauzę i kryzys wieku średniego u kobiet (na który nie pomaga kupno nowego samochodu i 30 lat młodszy partner), przepracowanie rozwodu, relacji damsko-męskich czy wreszcie burzliwego wchodzenia dzieci w okres dojrzewania. To też opowieść o codzienności - gotowaniu, walce z zatykającym się sedesem, odbieraniu dzieci z zajęć, radzeniu sobie z coraz bardziej niesprawną fizycznie seniorką czy wreszcie ze swoimi problemami zdrowotnymi

Sam (grana przez fantastyczną Pamelę Adlon[1]), elokwentna i ironiczna, nie jest kopią męskich bohaterów (a takie zarzuty padały między innymi dlatego, że serial produkował i w dwóch pierwszych sezonach pisał scenariusz Louis CK). Mimo wielu lat w showbiznesie - grze w filmach, podkładaniu głosów, w teatrze - ciągle musi udowadniać, że jeszcze się nadaje (i czasem przegrywa sromotnie, kiedy bardziej znane nazwisko pojawia się na afiszu albo musi uczestniczyć w castingu do dubbingu postaci, którą grała przez 10 lat i… zostaje zastąpiona przez technikę cyfrową). Uczy swoje córki szacunku dla siebie samych, bo chociaż w ten sposób może naprawić zaniedbania z czasów swojego dorastania z, oględnie mówiąc, skupioną na sobie matką. A łatwo nie jest, bo każda z córek jest inna; najstarsza Max daje matce w kość swoim dorastaniem, młodsza Frankie, androgyniczna artystka, chce się uwolnić z domowej nadopiekuńczości, wreszcie najmłodsza Duke jest jednocześnie najbardziej urocza, ale też najbardziej potrzebuje wsparcia. W tle pojawia się duch zmarłego ojca Sam, bon vivanta, który ją zawsze wspierał, dopóki był; dialogi Sam z ojcem są urocze. W ogóle uwielbiam serial za dialogi - ostre, mądre, gdzie bez konwenansów mówi się o miesiączce, śmierci, depresji, strachu i samotności.

Bardzo się cieszę na kolejny - piąty - sezon.

[1] Jak już wspominałam na FB, totalnie mogłaby mnie grać w serialu o moim wspaniałym życiu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek maja 19, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Breeders

Paul (Martin Freeman) i Ally (Daisy Haggard, możecie ją kojarzyć z “Episodes”, szefowa działu komedii, która nigdy się nie śmiała; tu się śmieje) wychowują dwójkę dzieci - 3-latkę i 7-latka. I w zasadzie to właśnie serial o tym, jak być rodzicem. Czasem przejaskrawiony, czasem bardzo prawdziwy (“jak chcesz go udusić, to weź kołderkę w tygryski, jest cięższa”), zabawny i posępny jednocześnie. Jak walczyć z absurdalnymi dla dorosłego strachami dziecka, jak położyć dzieci spać, kiedy nie chcą (i żeby żona nie wezwała policji), jak (nie) radzić sobie z balansowaniem między karierą a rodziną, jak być dorosłym dzieckiem nieodpowiedzialnego/narcystycznego rodzica, wreszcie co zrobić, kiedy świat się wali z powodu choroby dziecka. Trochę o rolach w związku - kto sobie radzi, kto nie, kto jest lepszym organizatorem i dlaczego, czy wreszcie czemu się wrzeszczy na dzieci, które się kocha najbardziej na świecie.

Odpowiadając na powtarzające się pytanie - tak, polecam, zwłaszcza rodzicom. Nie rodzicom też, jeśli lubią komedie brytyjskie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 9, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Westworld

Westworld jest reklamowany jako park rozrywki inny niż wszystkie - odwiedzający może znaleźć się na Dzikim Zachodzie, z idealnie zachowanymi ludzkimi zachowaniami z epoki, zaprogramowanymi w nieodróżnialnych od ludzi androidach, zwanych hostami. Może wybrać wyprawy, w jakich uczestniczy: ratowanie damy w niebezpieczeństwie, poszukiwanie niebezpiecznych przestępców (“Wanted Dead or Alive” jak najbardziej obowiązuje), poszukiwanie złota czy wizyta w klimatycznym domu uciech. Rozrywka jest całkowicie zależna od woli odwiedzającego - jest panem otaczającego go świata, może niszczyć, zabijać, gwałcić, wedle uznania, jest też przy tym bezpieczny, poza siniakami nikt nie może odwiedzającego skrzywdzić; nie ponosi żadnych konsekwencji, bo hosty po “śmierci” (czy raczej uszkodzeniu) są resetowane i, w razie potrzeby, naprawiane, więc kolejny dzień rozpoczyna dla nich kolejną pętlę fabularną. Oczywiście do czasu, kiedy niektóre z androidów zaczynają - w wyniku błędu w programie albo może świadomej akcji programisty - pamiętać. Od obserwowania linii fabularnych hostów, zmienianych przez odwiedzających park jeszcze bardziej fascynujące jest obserwowanie działania ogromnej korporacji, zajmującej się programowaniem androidów: walka o władzę, zaspokojenie sponsorów, usuwanie błędów jak najniższym kosztem[1], dopinanie budżetów i słupki popularności.

Tyle że to serial zupełnie o czym innym, bo o rozwoju świadomości u sztucznej inteligencji. Dodatkowo fabuła świetnie zmieszana jest za pomocą zabawy z liniami czasowymi, oglądający trochę ma poczucie bycia hostem z brakiem jasności, co to jest “teraz”. Doskonale się bawiłam, odkrywając kolejne warstwy i pułapki zastawione na widza, któremu należycie można zamieszać w głowie. Każdy sezon (na razie obejrzałam pierwsze dwa, czekam, aż trzeci pojawi się w całości) odsłania kolejne kawałki układanki, zmieniając zupełnie wymowę poprzednich wydarzeń. Androidy okazują się być bardziej ludzkie od swoich twórców, pojawia się oczywiście motyw świetnie rozegrany w “Battlestar Gallactica”, czyli istnieją hosty, które uważają się za ludzi. Jest mnóstwo krwi i brutalności, ale jednocześnie bywa zabawnie, bo - jak wszędzie - ludzie, korona stworzenia, są jednak dość prymitywni i łatwo nimi manipulować (moja ulubiona para komediowa - technicy Felix i Silvester, cyniczna PM-ka Elsie czy oczywiście egotyczny i kapryśny jak nastolatka twórca linii fabularnych Lee).

Uprzedzając pytania: tak, polecam. Ogromnie mi się podobało, czekam na ciąg dalszy, przez trzy tygodnie aktywnie dyskutowałam z telewizorem, próbując łapać twórców na nielogicznościach i dziurach fabularnych (serio, codzienne łatanie popsutych przez odwiedzających hostów to jednak jest słaby model biznesowy, podobnie jak wprowadzony zupełnie bez sensu w sezonie drugim “czytnik” w kapeluszu).

[1] Zachwycałam się już na FB procesami wytwarzania oprogramowania w Westworld/Delos: ukrywanie błędów przed zwierzchnikami, minimalny koszt naprawy (po co wycofywać 200 wadliwych “podzespołów”, skoro odwiedzający zauważą błędy może u kilku z nich), testowanie na produkcji czy brak kontroli wersji mimo ogromnego centralnego systemu inwigilacji. Oczywiście to wszystko ma sens, patrząc na rozwój fabuły. Oraz “Kontrola Jakości” (QA) z bronią maszynową, za każdym razem łezka mi cieknie.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 23, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Avenue 5

Avenue 5 to ekskluzywny wycieczkowy statek kosmiczny korporacji Hermana Judda, na którym można spędzić niezapomniane 8 tygodni, płynąc przez kosmos - oderwać się od szarej rzeczywistości, odpocząć, skorzystać z licznych rozrywek na pokładzie, zjeść w jednej z wielu doskonałych restauracji, a po powrocie opowieść znajomym. Problem w tym, że to wszystko reklamowa fasada - wystarczy drobny incydent, żeby zmienić trajektorię statku, który na Ziemię powróci teraz za 3 lata, co - poza koniecznością opanowania rozhisteryzowanego tłumu - oznacza sporo wyzwań logistycznych, chociażby zapanowania nad tym, że kończą się przyprawy. I nie wystarczy tlenu, zwłaszcza że Judd beztrosko zabrał dodatkowe 500 osób na pokład ponad bezpieczny limit. Teoretycznie powinny być na to scenariusze, a wytrenowana załoga (sami przystojni młodzi ludzie płci obojga) powinni sobie z tym poradzić, zwłaszcza z charyzmatycznym i doświadczonym kapitanem Clarkiem (Hugh Laurie). Tyle że załoga mostka i kapitan okazują się być ładnie wyglądającymi aktorami, planu B nikt nie zabrał, a jedyny człowiek, który był w stanie zadokować statek po powrocie, orbituje martwy wokół statku.

I byłby to doskonały premise dla świetnego serialu, tyle że niestety scenariusz szybko zbłądził w stronę groteski, dodatkowo przerywaną fekalnymi incydentami. Żarty są powtarzane, sporo humoru zasadza się na wyśmiewaniu ludzi (wygadana pasażerka o imieniu Karen (sic!), przejmująca od zdecydowanie nie nadającego się rzecznika posadę, para, której wyjazd miał uratować związek, kłócąca się na każdym kroku, milioner-idiota), dodatkowo treści jest dość niewiele. Da się obejrzeć, czasem nawet z uśmiechem pod wąsem, czasem nieco z zażenowaniem, ale nie jest to serial obowiązkowy. Jak chcecie o statku w kosmosie, to wróćcie do “Czerwonego Karła”.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 4, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


Years and Years

Brytyjska dystopia, pokazująca najbliższą historię Wielkiej Brytanii (a w perspektywie i całego świata); w centrum jest różnorodna rodzina Lyonsów. Taka familijna opowieść o miłości, zazdrości, zdradzie, rodzinnych waśniach i stopniowym upadku demokracji oraz wszechogarniającym kryzysie i restrykcjach, które (na początku) w dobrej wierze odcinają kolejne oczywiste elementy życia. Najstarszy brat, Stephen jest finansistą, jego żona Celeste księgową, mają dwie córki, z których jedna niezbyt dobrze czuje się w swoim ciele i marzy o tym, że na stałe stać się cyfrowa. Digitalizacja usług zabiera im najpierw pracę, potem oszczędności całego życia. Młodszy Daniel jest gejem, żyje ze swoim partnerem Ralphem[1], zawodowo zajmuje się kwaterunkiem zastępczym, przez co ma sporo do czynienia z uchodźcami; tak poznaje Wiktora, ukraińskiego geja-dysydenta, na którego donieśli do władz rodzice. Rosie, najmłodsza, jeździ na wózku i ma dwóch synów, których wychowuje bez ojców; nie brakuje jej radości życiowej i przedsiębiorczości, nawet kiedy jej stanowisko kierowniczki szkolnej kantyny zostaje zredukowane przez wprowadzenie samopodgrzewających się posiłków. Starsza siostra, Edith, jest aktywistką społeczną, pojawia się w relacjach z różnych miejsc globu, między innymi anonsuje zebranej na urodzinach babci, zrzędliwej acz opiekuńczej nestorki Muriel, że Stany Zjednoczone właśnie wypuściły bombę atomową na chińską sztuczną wyspę, przez co cały świat wszedł w stan wojny atomowej.

Sześć odcinków, każdy rozpoczyna kolejny rok - 2025-2029, kiedy nudny świat, gdzie polityka była czymś, co się przełącza w telewizji na inny kanał, wtem zniknął, a polityka stała się ze względu na swój destrukcyjny wpływ podstawą życia. Vivienne Rook (doskonała Emma Thompson) - połączenie Trumpa, Berlusconiego i różnych politycznych wesołków bez poczucia obciachu i kompetencji - stopniowo dochodzi do władzy, bo mówi to, co inni myślą (na przykład, że pieprzy politykę zagraniczną, a interesuje ją, żeby miała wywiezione śmieci). Zakłada Partię Czterech Gwiazdek (od gwiazdek, którymi w mediach zastąpiono jej ulubione słowo „fuck”). I własną telewizję, aby mieć nieograniczony dostęp do wyborców. Na oczach widzów śpiewa, pociesza płaczącą matkę żołnierza, który zginął w Iraku, oskarża oponentów i prowadzi kampanię. Bo może. I uwodzi tym wyborców, którzy nie widzą, jak bardzo pogarsza się ich codzienne życie, nastawiani przeciw uchodźcom, bo wszak to ich wina, że grodzone są osiedla, znikają etaty, a w sklepach nie ma jedzenia.

Serial sprzed roku, ale doskonale wpisuje się mi się w minorowy nastrój katastrofy, która przyszła i nie wiem, kiedy odejdzie. Katastrofy, która bardziej niż nas, w ciepłych domach i marudzących na brak drożdży w sklepach, dotyka tych, którzy stracili wszystko - pracę, dach nad głową, kraj, rodzinę.

[1] Ralph jest nauczycielem, otwartym na różne teorie - płaską Ziemię czy nieistniejące wirusy jako wymysł firm farmaceutycznych. Dusza człowiek.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 2, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1