Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Broad City

Gdyby scenarzyści “Two Broke Girls” zeszli z wysokiego konia oglądalności, politycznej poprawności i śmiechów z puszki, mogłoby powstać właśnie “Broad City”. Albo i nie, bo urodą serialu jest nieprzewidywalność i świeżość, a to nie pochodzi z analizy trendów, a z życia. Abbi Jacobson i Ilana Glazer przez kilka lat publikowały krótkie historyjki o dwóch nowojorskich millenials(k)ach na Youtube, co zaowocowało 5 sezonami absolutnie zabawnego, choć często dość ryzykowego serialu; nawet mi trochę zajęło, żeby oswoić się do końca z niektórymi rozwiązaniami fabularnymi.

Dwie przyjaciółki - Abbi i Ilana (zbieżność imion i aktorek nieprzypadkowa) - mieszkają w Nowym Jorku, serial pokazuje wyrywkowo przypadkowe dni z ich życia, kiedy któraś z nich (zwykle Ilana) ma świetny plan, ale wszystko wychodzi jak zwykle. Abbi aspiruje do bycia ilustratorką, ale żeby mieć na mieszkanie i chleb (oraz alkohol i miękkie narkotyki), pracuje jako sprzątaczka w prestiżowej siłowni (gdzie wolałaby być trenerką i trenować Shanię Twain). Wynajmuje pokój ze współlokatorką Melody, której przez cały serial nie ma, zamiast tego na sępa pomieszkuje Bevers, chłopak Melody. Ilana jest, oględnie mówiąc, hedonistką i junkie, pracuje w agencjo mediowej, ale dzięki temu, że sterroryzowała szefa i współpracowników, nie ma zbytniego obłożenia pracą. Abbi jest osobą raczej spokojną i pracowitą, ale przy Ilanie - feministycznej królowej przyjemności[1] - budzi się w niej imprezowe zwierzę. Żadna z nich nie uczestniczy w wyścigu szczurów, obie są przekonane, że - owszem - fajnie mieć pieniądze, ale znacznie fajniej mieć możliwość spędzania czasu z przyjaciółką i zapalenia z nią jointa.

Nie jest to absolutnie serial gładki i elegancki, więc jeśli jesteście wrażliwi na punkcie fizjologii, ostrożnie sugeruję poszukać czegoś innego; jeśli z kolei pragniecie obejrzeć serial, w którym mowa jest o miesiączce, skrobaniu pięt, chorobach skórnych czy defekacji, to jest to TEN serial. Jest za to w nim fantastycznie sportretowany Nowy Jork - miasto freaków, żyjące, szalone (sceny z metra!), z wyraźnym podziałem między elitami a plebsem. Millenialsi nie mają etosu pracy, za to mają Skype’a i znajomego dealera, a jeśli potrzebują pieniędzy, mogą wyprowadzać psy, sprzątać w bieliźnie albo pracować w biurze poselskim Hilary Clinton (chociaż to ślepy zaułek, bo biuro to wolontariat). Niektóre odcinki bawiły mnie do łez, przy niektórych odczuwałam coś, co nazywa się second hand embarrassment, ale żaden z nich nie był nudny czy powtarzalny (black-out Abby, podczas którego stawała się Val, ratowanie kanapy ze śmieciarki, elektroniczny odwyk i jego konsekwencje, odbieranie paczki z przedmieść, designerskie dildo sąsiada Abby, związek Ilany z stabilnym dentystą Lincolnem).

[1] W jednym z odcinków wyjaśnia się tajemnica braku orgazmu z powodu prezydentury Trumpa.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 21, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Dobry omen

Z ekranizacjami mam taki problem, że albo są dość dowolne i zmieniające tempo książki/komiksu ("Preacher", "Amerykańscy bogowie"), ale dzięki temu dobudowują coś do świata znanego z literatury, albo są wierne. I jakkolwiek mój wewnętrzny fan cieszy się, że "Dobry omen" został nakręcony wiernie (a to, co mi nieco zgrzytało, to były dodatkowe sceny spoza fabuły[1]), tak jednak wierne ekranizacje są nieco nudne. Nie przeszkadza narratorka (Frances McDormand, anonsowana jako Głos Boga, co nadaje nieco smaczku całości zwłaszcza w kwestii rozumienia boskiego planu przez Azirafala i Crowleya), dostarczając nieco pratchettowskiej warstwy literackiej. Świetnie dobrani aktorzy, moim faworytem jest Tennant (Crowley). Efekty specjalne są bardzo przyzwoite, choć nieco teatralne, co absolutnie nie psuje oglądania. Można bez czytania książki (a o książce tutaj).

[1] Widziałam, że inni chwalili wprowadzenie historii przyjaźni Azirafala i Crowleya, ciągnącej się przez wieki, ale dla mnie był to zapychacz połowy odcinka. Ze zbyt mocną sceną ukrzyżowania Jezusa.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 15, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


The Affair

Świetny[1] serial wczoraj[2] oglądałam, momenty były[3].

Noah, nauczyciel, ojciec czwórki dzieci, wierny małżonek z dużym stażem i aspirujący pisarz, przyjeżdża na wakacje do Montauk na Long Island, do domu teściów. Tu jeszcze dobitniej do niego dociera, kiedy patrzy na teścia - bogatego pisarza bestsellerów - i słucha jego kąśliwych uwag, że jest słabo zarabiającym nieudacznikiem, jedna wydana książka wiosny nie czyni, bo drugiej nie napisze, że jego życie nie jest takie, jakim by je chciał widzieć. Pierwszego dnia poznaje Alison, kelnerkę w rodzinnej restauracji, która go fascynuje, więc na początku przypadkiem, potem już celowo zaczynają ze sobą spędzać czas, mimo że Alison również jest mężatką. Dwa pierwsze sezony pokazują romans Noah i Alison, jego wpływ na obie rodziny, a dodatkowo przeplatane są na początku enigmatycznymi przesłuchaniami w sprawie czyjejś śmierci. Sezon trzeci, który dzieje się trzy lata po zakończeniu procesu i po wyroku, wyhamowuje akcję, skupiając się w zasadzie głównie na Noah. Sezon czwarty, moim zdaniem najlepszy, to niespodziewana wyprawa Noah i Cole’a, pierwszego męża Alison, którzy szukają zaginionej tej ostatniej. Sezon piąty w planach[5].

I tu wchodzi to, co jest dla mnie najciekawsze w tym serialu - każdy odcinek pokazany jest z dwóch perspektyw: Noah i Alison (potem dochodzą inni bohaterowie), które czasem różnią się drobnymi szczegółami, ale przez to wydarzenia mają zupełnie inną wymowę. Czasem to drobiazgi - inny dialog, inne ubranie, kto inny robi pierwszy krok, czasem wydarzenia są zupełnie inne. Na początku łapałam się na tym, że przyjmowałam perspektywę pierwszego narratora jako prawdziwą, dziwiąc się, że druga osoba sytuację pamiętała zupełnie inaczej (czyli niezgodnie z prawdą). Doskonała robota reżyserska i aktorska, oraz - jak na serial amerykański - dość nieprzewidywalna fabuła.

[1] Bez obaw można obejrzeć dwa pierwsze sezony, ominąć sezon trzeci, albowiem ani nic nie wnosi, ani nie jest połączony w jakikolwiek sposób z innymi[4] i szybko wskoczyć w sezon czwarty[5].

[2] Wiadomo, że nie wczoraj, bo cztery - nie za długie, ale cztery - sezony.

[3] Owszem, jest sporo scen erotycznych, trochę damskiej nagości, ale po jednym-dwóch odcinkach robi się to nużące.

[4] Dla tych, co nie chcą oglądać, streszczę: Abnu jlpubqmv m jvęmvravn fxemljqmbal cemrm qrzbavpmartb fgenżavxn v hmnyrżavbal bq Ivpbqvah, n pujvyę cóźavrw xgbś pupr tb mnovć. Cemrpvan zh gęgavpę fmlwaą, ngnxhwr fnzbpuóq, śyrqmv v tebmv. Glyr żr avr, ob Abnu zn CGFQ v mjvql, jvęp an xbavrp frmbah vqmvr an eruno v whż wrfg qboemr, avxg avr cnzvęgn b jlqnemravnpu m grtb frmbah.

[5] Niestety będzie sezon piąty, który ma się dziać za 30 lat (sic!) i będzie zawierał Annę Paquin (Sookie z True Blood). Dlaczego?! Obejrzę, bo mam syndrom sztokholmski, ale niechętnie.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 2, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Dead to Me / After Life

Dead to Me

Jen (Christina Applegate) jest w żałobie - ktoś potrącił jej męża i uciekł z miejsca wypadku. Policja rozkłada ręce - brak świadków, brak śladów. Strata ma ogromny wpływ na jej życie - jest jedyną żywicielką rodziny, ma na głowie odpowiedzialność za dwóch synów, nie jest w stanie efektywnie pracować, nie sypia dobrze bez używek, a gniew, który czuje, niszczy ją wewnętrznie. Na spotkaniu grupy terapeutycznej, którą kontestuje, ale niechętnie chodzi, bo i tak nie wie, co ze sobą zrobić, poznaje Judy (Linda Cardellini, ta z "Freaks and Geeks"), która - jak początkowo twierdzi - straciła narzeczonego; panie błyskawicznie się dogadują, nadają na tych samych falach i są dla siebie wsparciem. Jen odkrywa bardzo szybko, że chłopak Judy żyje, ale mimo oszustwa, które okazuje się ukrywać inne tragedie, panie pozostają w przyjaźni. Mimo że widz na koniec pierwszego odcinka dowiaduje się oczywistego rozwiązania fabularnego - to Judy potrąciła męża Jen i uciekła. W trakcie pierwszego sezonu wychodzi wiele do tej pory skrywanych tajemnic.

Opinie na temat serialu są dość skrajne: jedna grupa narzeka, jak w ogóle można w sposób komediowy wyśmiewać ludzką tragedię i pokazywać w pozytywnym świetle przestępczynię oraz czemu u licha trzeba ciągnąć to cały sezon, skoro wszystko wiadomo po pierwszym odcinku. Druga grupa, do której się wpisuję, raczej zauważa inteligentny humor, pozwalający widzieć nawet w dramacie to, co zabawne i sprytną konstrukcję scenariusza, dzięki czemu absurdalnie kibicujemy zarówno Jen (która chce ukarać sprawcę zbrodni i znaleźć kruchy spokój ducha), jak i Judy (pokaleczonej optymistce, która znalazła się w złym czasie i złym miejscu). To jest serial amerykański, ale egalitarnie drwi z kultu terapii, lifestyle’owego coachingu i prób zamiatania pod dywan problemów.

After Life

Dla odmiany, "After Life" to brytyjskie podejście do analizy żałoby. Tony (Ricky Gervais) jest wdowcem, jego ukochana żona odeszła po długiej chorobie nowotworowej. Każdy dzień Tony’ego wygląda tak samo - budzi się, przypomina sobie, że jego żony już nie ma, wyprowadza psa, idzie na cmentarz, na terapię i do domu opieki, odwiedzić swojego ojca z demencją, wreszcie pojawia się w pracy. Jest dziennikarzem w darmowej gazecie, co kompletnie nie daje mu poczucia sensu (reportaż o plamie na ścianie czy dziecku wyglądającym jak Hitler), tym bardziej, że czuje, iż otaczają go sami nieudacznicy. Zasklepia się w bólu, ale - ponieważ ojciec oraz pies - nie decyduje się na samobójstwo, choć jego życie bez żony nie ma już sensu; wybiera rezygnację z jakiejkolwiek ogłady i uprzejmości, a zgryźliwa szczerość będzie jego supermocą. Problem w tym, że ludzie dookoła niego chcą mu pomóc - wysyłają go na randkę, sprzątają, angażują się w jego życie, co przypomina mu czas sprzed śmierci żony, tym bardziej, że żona pozostawiła mu serię filmów, którymi próbuje pomóc Tony’emu w codzienności - zmywaj naczynia, wychodź na powietrze, dbaj o psa, bądź miły dla ludzi, którym na tobie zależy.

Mnóstwo mądrych, refleksyjnych dialogów, świetne postaci drugoplanowe - mądra i ciepła seksworkerka Daphne, absolutnie modelowy terapeuta-palant, przerażająco smutny narkoman Julian czy wreszcie Anne, starsza dama spotykana przez Tony’ego na cmentarzu, gdzie rozmawia ze zmarłym mężem, do tego piękne brytyjskie nadmorskie miasteczko - wszystko jest pysznie zniuansowane.

W obu przypadkach planowane są kolejne sezony, co mnie cieszy.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota maja 25, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Smak stokrotek (O sabor das margaridas)

Rosa, funkcjonariuszka Straży Obywatelskiej z krótkim stażem, przybywa do małego miasteczka[0] w sprawie zaginięcia Marty, pracowniczki stacji benzynowej, która w trakcie śledztwa okazuje się mieć drugie źródło utrzymania - prostytuuje się, a filmami nagranymi podczas schadzek szantażuje klientów. Lokalna policja traktuje sprawę dość powierzchownie - komendant właśnie odchodzi na emeryturę, a jego następca zajmuje się głównie śledzeniem pomyłek Rosy, wsparcia ze stolicy nie ma[1], bo akurat odwiedza ją papież. Szybko okazuje się, że Rosa przyjechała do miasteczka z własnym śledztwem, podczas którego odkrywa zwłoki 11 zamordowanych kobiet.

Zachęcona dwoma dobrymi hiszpańskimi serialami i obiecującym opisem, dałam się złapać na najgorszy (jak do tej pory) serial na Netflixie. Intryga polega na tym, że Rosa nikomu nie mówi o istotnych odkryciach, bo po co. Oprócz wątku głównego pojawia się mnóstwo innych, obyczajowych, z których tylko niektóre w ogóle kleją się ze śledztwem - handlująca jajkami Maruxia, właścicielka hotelu okradająca lokatorów, rudy nastolatek fotografujący co ładniejsze panny “dla kuzyna, co ma agencję”[3], nauczyciel-pedofil, który nagle - w trakcie śledztwa, podczas którego wykazano mu związek z zaginioną Martą - wpada na pomysł podania środka usypiającego nieletniej córce policjanta, żeby ją podotykać. Są i sataniści, kradnący z kościoła świece i montujący instalacje z czaszką kozła. Wszystkie tropy śledztwa prowadzą do klubu dla panów, którego obecność w małym miasteczku zupełnie nie dziwi ani nie niepokoi. Rosa rozpoczyna dochodzenie w przebraniu, co polega na tym, że na zmianę chodzi do klubu przesłuchiwać właściciela, a potem w peruce i skórzanych portkach udaje homoseksualną klientkę (nikt jej nie rozpoznaje, nawet jak wychodzi przypadkiem bez peruki). Dowody (na przykład wybity ząb w idealnie posprzątanym wnętrzu) leżą tygodniami[4], dopóki policja się o nie nie potknie. Ale najbardziej chyba osłabiający jest powracający motyw zięcia komendanta, który zamiast pracować ogląda porno, a wieczorami symulując aktywność zawodową, spotyka się z damą negocjowalnego afektu, którą przebiera w czerwone ciuszki i okazjonalnie smyra nożem. Słabszy nawet od wyjaśnienia tajemnicy śledztwa Rosy.

[0] Miasteczko jest małe. Tak na kilkanaście tysięcy mieszkańców. Dlatego Rosa kilka dni przetrzymuje znalezionego psa, należącego do małej dziewczynki (wnuczki komendanta), ponieważ “nie ma czasu go odwieźć”, podobnie jak ojciec i matka dziewczynki nie fatygują się do Rosy mimo rozmów telefonicznych.

[1] Tyle że nie. Poza trójką detektywów ze Straży za kadrem kręci się całe mnóstwo bezimiennych techników, oddziałów szturmowych i analityków. Oczywiście kompletnie się w śledztwie nie liczą poza dawkowanymi informacjami typu “przysłali analizę”[2].

[2] Rzecz się dzieje w 2018, więc oczywistą oczywistością jest wysyłanie wszystkiego w paczkach w formie drukowanej, nie za pomocą e-maili czy służbowego systemu obiegu dokumentów.

[3] Jaki to był zły wątek! Córka komisarza zgadza się na sesję, podczas sesji rudy zachęca ją do rozebrania się, próbuje całować, ale ponieważ nie jest chętna, udostępnia jej gołe zdjęcia w Internecie. Dziewczynie wyjaśnia, że ktoś mu ukradł twardy dysk, dziewczyna mu wierzy. Kiedy ojciec-policjant znajduje dysk w domu delikwenta, ten mówi, że widocznie się zapodział. Konsekwencją ujawnienia zdjęć jest pojawienie się dwóch wyrostków, którzy wciągają córkę policjanta do samochodu, żeby ją wykorzystać erotycznie.

[4] Nie wspominając o dowodzie z prywatnego śledztwa Rosy, który dwa lata leżał w rowie i czekał.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek maja 24, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Miracle Workers

Niebo. Jedno z wielu. Ogromna korporacyjna machina, zatrudniająca mnóstwo ludzi, dbających o robaki, pogodę czy wreszcie spełnianie modlitw. Najgorszy oczywiście jest departament HR, próbujący (niechętnie) radzić sobie z przerostem biurokracji i frustracją pracowników. Wszystko jakoś się kręci do momentu, kiedy Bóg wpada w depresję i decyduje, że Ziemia, którą zarządza, jest absolutnie nieudana i decyduje się ją zniszczyć. Dwoje aniołów uzyskuje obietnicę, że jeśli uda im się doprowadzić do spełnienia niemożliwego życzenia (para młodych ludzi, lubiących się z daleka, zejdzie się ze sobą), Ziemia zostanie uratowana.

Daniel Radcliffe w roli zmiętego anioła-nieudacznika jest świetny, natomiast prawdziwym mistrzem jest Steve Buscemi w roli rozczochranego, siwowłosego Boga-analfabety, skupionego na wynalazku obrotowej restauracji samoobsługowej. Całość jest zabawna oraz oczywiście obraża uczucia religijne, mimo że matka Boga nie ma tęczowej aureoli.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek maja 9, 2019

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj