Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Flowers

Maurice Flower jest pisarzem, tworzy mroczne książki dla dzieci o rodzinie Grubbów. Shun, ilustrator z Japonii, dokłada do tego równie dziwne i niepokojące ilustracje. Deborah, żona Maurice’a, cały czas się uśmiecha, zaaferowana kontaktami z sąsiadami, obiadem, przyjęciem. Dorosłe bliźnięta, Amy i Donald, nie są wdzięcznymi rozmówcami - Amy jest zamknięta w swoim dziwnym świecie, Donald tworzy kolejne wynalazki i chętnie każdemu wyjaśnia swój geniusz. Kręci się też babcia z demencją, wprowadzając silny element irracjonalny. Zapomniałam wspomnieć, że rzecz zaczyna się od tego, że Maurice próbuje się powiesić, bo od lat cierpi na depresję.

To jest komedia, ale slapstik przeplata się z dramatem. Pierwszy sezon to próby zatuszowania depresji Maurice’a i powolne wejście Amy w fazę manii, bo dziewczyna ewidentnie cierpi na chorobę afektywną dwubiegunową. W drugim sezonie Deborah publikuje książkę o swoim życiu z osobą w depresji, Amy chce odkryć, skąd się wzięła rodzinna klątwa, a Shun - zawsze uśmiechnięty i pomocny - ujawnia swoją tragedię. To dziwna, chaotyczna, absurdalna i dziejąca się w brytyjskiej nibylandii opowieść, prześlicznie filmowana, z magicznymi pejzażami i trudnymi historiami.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 29, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Trumniarze / The Casketeers

Unikam rozrywki typu documentary czy reality show, zwłaszcza opartych na dziwnych formułach (zamknięcie, konkurs, związki, wygrywanie kontrastów społecznych). Zaryzykowałam “Trumniarzy”, bo usłyszałam u Okuniewskiej[1], że klimatycznie podobne do - również nowozelandzkiego - “Flight of the Conchords”. Otóż zupełnie nie, jedynym wspólnym mianownikiem jest lokalizacja, co nie zmienia mojego odczucia, że to najmilszy i najbardziej uroczy reportaż z pracy domu pogrzebowego Tipene w Onehunga. Francis Tipene, właściciel, jest sympatycznym, wrażliwym człowiekiem, angażującym się w życie swoich pracowników, pełnym empatii dla rodzin, którym organizuje pogrzeby, a przy tym ma swoje drobne śmiesznostki, które sprawiają, że całość nie jest posępna ani przesłodzona. Jest o diecie, życiu rodzinnym, uczeniu się zawodu, odkurzaniu liści czy okazyjnych zakupach starych samochodów (pro-tip: niekoniecznie, zwłaszcza jak żona mówi, że to żadna okazja). Sednem historii są oczywiście pogrzeby, realizowane w kulturze maoryskiej z elementami ekumenicznymi, bardzo ciekawe poznawczo. Czasem jest ksiądz, czasem pogrzeb celebruje Francis lub jedna z pracowniczek firmy, zawsze jednak to okazja, żeby powiedzieć dużo ciepłych słów o zmarłym i dać jego rodzinie oparcie.

[1] Jeśli nie słyszałyście o Okuniewskiej, to gorąco polecam podcasty[2] o związkach (“Ja i moje przyjaciółki idiotki”), które łyknęłam jak pelikan rybki. Nieco mniej podszedł mi cykl “Tu Okuniewska”, bo tu już parę rzeczy mi zgrzytało, oczywiście kwestia osobnicza i pokoleniowa.

[2] Swoją drogą, kilka lat temu polecało się blogi, teraz kanały na youtube czy podcasty. Chcecie garść moich polecanek?

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 22, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Dash & Lily

Rozwiedzeni rodzice Dasha niezależnie od siebie wyjeżdżają na święta, dzięki temu Dashowi udaje się zostać samemu w mieszkaniu ojca, tym bardziej, że znajomym kłamie, że wyjeżdża za granicę. Nie lubi świąt, a teraz może spokojnie czytać i unikać spotkań. W ulubionej księgarni znajduje czerwony notes z propozycją wyzwania, w które się nieco wbrew sobie włącza. Notes zostawiła Lily, która z kolei święta uwielbia, ale w tym roku jej rodzice wyjeżdżają na drugi miesiąc miodowy na Fidżi, a dziadek udaje się do swojej nowej flamy na Florydę. Za radą brata przygotowuje więc zadanie dla śmiałka, którego wybierze los, żeby w ten sposób odczarować złą sytuację. W kolejnych odcinkach serialu bohaterowie ocierają się o siebie, poznają dzięki wzajemnym wyzwaniom, uruchomione jest ich całe otoczenie - przyjaciel Dasha i szerokie grono znajomych Lily.

Jeśli jesteście spragnieni świątecznego serialu, bo ile można “Kevina samego w domu”, “Szklanej pułapki” i “To właśnie miłość”, to ten trafi idealnie, chociaż tzw. docelem jest młodzież, czy jak to się ładnie teraz nazywa, YA (young adults). Fabuła jest nieco naiwna, czasem zupełnie pretekstowa, bo, mam wrażenie, głównie ma pokazać bohaterów na tle jakiegoś kawałka pięknego, grudniowego Nowego Jorku; tak, to trochę wystylizowana reklamówka tego miasta - bez tłumów, z dostępem do niezwykłych miejsc, wszystko obok siebie, ideał turysty. Mimo to, serial jest ciepły, przyjemny, romantyczny po nastolatkowemu, dzwoneczki i kolędy.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek grudnia 17, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Raised by Wolves

Mam trochę zgryz, jak podejść do fabuły serialu, bo wprowadzenie do świata robione jest stopniowo i czasem w sposób dość zaskakujący. Więc jak chcecie oglądać, to może nie czytajcie dalej, jeśli boicie się utraty potencjalnych niespodzianek.

Już przez osobę producenta (i epizodycznie reżysera) - Ridley Scotta - przemycona jest informacja, że rzecz się dzieje w uniwersum Aliena. Z Ziemi, spustoszonej konfliktem między ultra-religijnymi militarystycznymi Mitraitami i pacyfistycznie nastawionymi Ateistami, na obdarzoną podobną do ziemskiej atmosferą planetę Kepler-22b, przylatuje statek z dwoma androidami - Matką i Ojcem - oraz zapłodnionymi zarodkami, z których ma powstać nowa, pokojowa ludzkość. Dzieci rosną w surowych warunkach[1], zdarzają się różne nieszczęścia, wreszcie - gdy pozostaje tylko jedno dziecko, Campion - na planetę dociera statek Mitraitów z zahibernowanymi kolonistami. Matka okazuje się być androidem bojowym, co doprowadza do masakry przyjezdnych, a niedobitki usiłują odebrać porwane przez androida dzieci i przejąć władzę nad planetą.

To jest trudna i mocno brutalna historia o wyborze, religii, samostanowieniu, misji i mesjanizmie oraz - chyba najważniejsze - o macierzyństwie. Matka ma na celu ochronę powierzonych jej dzieci, chociaż decyzje, jakie podejmuje, są czasem niezrozumiałe czy kontrowersyjne. Niby nie ma emocji, tylko oprogramowanie, ale to nie do końca się udało. Serial raczej uderza w poważne tony, mimo prób złagodzenia przez postać Ojca, androida opowiadającego słabe dowcipy; dużo krwi, płynów ustrojowych, doświadczenie gwałtu, płonący ludzie i niszczone androidy (z sugestią ich cierpienia). Zalążek informacji o historii Ziemi i konflikcie między dwoma stronnictwami zapowiada dużo interesującej fabuły[2]. Dodatkowym bohaterem jest planeta, jak się okazuje, nie do końca poznana i skrywająca liczne tajemnice. Chętnie obejrzę drugi sezon, bo wiele tajemnic nie zostało wyjaśnionych.

[1] Podobnie jak “Prometheus”, logika wisi na bardzo trzeszczącym kołku. Androidy mają dostęp do analizatora jakościowego materii, zaskakujące jest więc, że zupełnym przypadkiem whż cb śzvrepv cvępvbetn qmvrpv, bqxeljnwą, żr xnezvyv wr enqvbnxgljalz cbżljvravrz; idąc dalej, z tym poziomem techniki powinni mieć na pokładzie syntezator protein. Przed rozpoczęciem procesu sztucznej ciąży i narodzin dzieci, nie dokonują żadnej analizy bezpieczeństwa planety, ignorując prowadzące na kilometry w głąb ogromne tunele, które pozostawiają bez zabezpieczeń ani nie sprawdzając, czy nie ma na niej żadnej życia (spoiler alert: oczywiście, że jest).

[2] Ponownie logika. Ogromne przedsięwzięcie, arka kolonizacyjna na tysiące ludzi, a jako dowódcę ustanawiają psychopatycznego maniaka religijnego (wiem, wiem, pewnie on i tak był najbardziej ogarnięty z nich wszystkich). Co mogło pójść w tym planie źle?

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 11, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Matt Ruff - Lovecraft County

Jak już pewnie zauważyliście, lubię porównywać ekranizację z książką, jeśli jest tylko taka możliwość. Tu zaczęłam od serialu, przez co automatycznie to dla mnie jest punkt odniesienia (w tym dla nazwisk), chociaż oczywiście nie oznacza to, że serial zawsze jest lepszy.

Atticus Freeman, weteran wojny w Korei, wraca do rodzinnego miasta tylko po to, żeby udać się na poszukiwanie ojca, który - szukając przodków matki - zniknął jakiś czas wcześniej, a teraz wysyła dziwny list ze wskazówkami. Wraz z wujem Georgem, autorem przewodników dla Czarnych oraz przyjaciółką z dzieciństwa, przedsiębiorczą Letitią, trafiają do mrocznej posiadłości Arkham, siedziby mrocznego kultu Adamitów pod przewodnictwem Samuela Braithwaite’a. Atticus, ku swojemu zdziwieniu, okazuje się być potomkiem białego jak śnieg przywódcy, którego przodek był zaskakująco dobry dla swojej czarnej służby; niestety zamiast majątku jego dziedzictwem ma być ofiarowanie w magicznej ceremonii. To początek mrocznych przygód wesołej ekipy, która napotyka na pomykające po lesie potwory, nawiedzony dom z morderczą windą, klątwę, maszynę do przemieszczania się między światami, podmianę ciał czy wreszcie zdrowy, amerykański rasizm. Bo serial - mimo dramatycznych wydarzeń, hektolitrów krwi, brutalnych powidoków masakry w Tulsie oraz niezgodnych z książką śmierci - jest przede wszystkim zabawny i wykorzystuje twórczo popkulturę (wprowadzając chociażby wątki jak z Indiany Jonesa). Nie wiem jednak, czy pozostawienie tonu zgodnie z książką, mniej brutalnego, gdzie poza jednym adwersarzem nie ginie nikt (a w serialu cztery ważne dla fabuły osoby), nie poprawiłoby ekranizacji.

Książka Ruffa jest, niestety, dość płaska w zestawieniu z rozbuchaną fabułą serialu. Przeprowadza przez wydarzenia trochę na zasadzie gry fabularnej, obracając się wokół osoby Atticusa, z rzadka pozwalając na przygody Ruby, siostrze Letitii czy ciotce Hyppolycie, a te wątki w serialu są arcyciekawe. Przemyka się dygresyjnie przez wojnę w Korei, która - wraz z poznaną przez Atticusa Ji-Ah - odgrywa znaczącą rolę w ukształtowaniu postaci bohatera i w finale historii. Znacznie urozmaica też zróżnicowanie płciowe przez zmianę płci syna Braithwaite’a, Caleba, który staje się Christine (co pozwala na swobodniejszą zabawę konwencją przy podmianie ciał przez Ruby) oraz zastąpienie epizodycznego w powieści Horacego, syna George’a i Hyppolyty, przez córkę Dee z nieco szerszą rolą. Twórcy serialu ładnie wychodzą z tych nieścisłości, wprowadzając jako artefakt książkę napisaną przez syna Atticusa, w której zamiast Dee jest Horacy.

TL;DR - bohaterowie są czarni, a biali są źli. Mnie się podobało.

Inne tego autora tutaj.

#143

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 25, 2020

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale - Tagi: 2020, panowie, sf-f - Komentarzy: 4


Wielkie kłamstewka

Fabułę opisywałam przy okazji książki; pierwszy sezon w zasadzie odzwierciedla dokładnie wydarzenia powieści - plotkarski kociołek matczynych ambicji i konfliktów, który przerodził się w dramat. Zmienił się finał, dając początek zupełnie niepotrzebnemu sezonowi drugiemu - osoba, która spowodowała śmierć, w książce się przyznaje i wychodzi ze względu na okoliczności z minimalną karą w zawieszeniu. W serialu śledztwo ciągle trwa, podsycane przez wtem pojawiającą się matkę zamordowanej osoby, do tego życie każdej z bohaterek się malowniczo sypie - wychodzi na jaw zdrada, malwersacja męża, ciężka choroba toksycznej matki czy traumy po napaści. Cały sezon prowadzi do finału książki.

Słyszałam mnóstwo zachwytów serialem, ale mnie nie porwał. Ładne pejzaże (Kalifornia zamiast Australii), świetne aktorki i aktorzy (Witherspoon, Dern, Kidman - której udaje się jakimś cudem grać mimo kartonowej, zdeformowanej twarzy, Streep, Zoe Kravitz czy Alexander Skarsgard - nic to, że nieustająco szydziliśmy z jego bycia wampirem), fajny drugi plan i ładnie powielona dwutorowa książkowa narracja w pierwszym sezonie - to wszystko poprawne i ciekawe, zwłaszcza jak się nie czytało książki, ale zdecydowanie nie rewelacja. Oczywiście obejrzę trzeci sezon, bo ma być, ale naprawdę nie zaszkodziłoby, gdyby zostawić niedopowiedzenie z finału.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 10, 2020

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj