Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Ogrodnicy

Skusiłam się, zanęcona udziałem Olivii Colman i nazwiskiem Willa Sharpe'a w czołówce. I powiem Wam, że to jest dziwny serial, coś pomiędzy teatrem telewizji a filmami Charliego Kaufmana. Oparty na faktach - małżeństwo na skutek zbiegu okoliczności przyznaje się do morderstwa rodziców żony i ukrycia ich zwłok w ogródku kilkanaście lat wcześniej. Ale sama intryga nie jest na tyle istotna, co analiza tego, co ich (albo jedno z nich) do zbrodni skłoniło, czy była to zbrodnia w afekcie, czy zaplanowana, jak wyglądało ich życie przed i po. Nie wiem, na ile serial wiernie oddaje fakty, bo że realia, to zdecydowanie nie, ale osoba Susan, córki zamordowanych, jest co najmniej zastanawiająca. Kobieta po poważnej traumie, żyjąca w krainie wiecznej ułudy, oszukująca również męża, żeby nieco umilić mu niezbyt udane życie, nie wydaje się kryminalistką, raczej kimś, kto wymaga opieki, również psychiatrycznej. Mąż, ewidentnie w spektrum autyzmu, wydaje się postępować wedle własnych zasad, ale jest dość bezradny w zetknięciu z życiem codziennym.

Jak wspomniałam, to dziwny serial, zostawił mnie z mocno mieszanymi uczuciami. Zmęczył formą - składającymi się dekoracjami, umownością scen, mocno filtrowanym obrazem, onirycznością i przejaskrawieniem. Miałam poczucie, że umyka mi przez to treść.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 22, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Never Have I Ever

Devi Vishwakumar miała traumatyczną pierwszą klasę - podczas szkolnego koncertu umarł jej ojciec, a niedługo potem 15-latka straciła władzę w nogach na kilka miesięcy, przez co stała się znana w szkole, ale nie w ten dobry sposób, tylko jako “ta biedna dziewczyna”, “nieruchalna”, “kujon na wózku”. Po odzyskaniu zdrowia fizycznego, Devi zdecydowała, że chce swoje życie zmienić, stać się popularną dziewczyną, a uzyska to dzięki związkowi z najładniejszym chłopakiem w szkole, Paxtonem. Wraz z równie niepopularnymi przyjaciółkami - egzaltowaną Eleanor i nieco androgyniczną Fabiolą - podejmują różne, czasem bardzo karkołomne przedsięwzięcia, żeby dotrzeć do celu. Devi, jak się łatwo domyślić po personaliach, nie jest wiotką blondyną w typie czirliderki, tylko amerykańską Hinduską[1], ale jednak to nie etniczny wygląd jest jej problem, a temperament i nieprzewidywalność. Potrafi rzucać rzeczami, zawodzić przyjaciół i rodzinę, skręcić awanturę z niczego, zaproponować pożycie intymne obiektowi pożądania (a potem uciec), rywalizuje ze wszystkimi, zwłaszcza bogatym kujonem Benem, do tego bez wahania kłamie i oszukuje. I tak jak udało się jej podnieść z choroby psychosomatycznej, tak jej psychika jest w dalszym ciągu rozsypana po śmierci ojca. W tym celu chodzi do psycholożki, która usiłuje pomóc okiełznać chaos w głowie nastolatki.

Serial jest ewidentnie skierowany do młodzieży, ale bawi mnie nader. Kwintesencja wszystkich miłosnych dramatów w liceum, konflikt z nadopiekuńczą matką (i babką), ale też samotność osoby innej niż reszta - te motywy są bardzo oklepane, ale podane w świeży, zabawny, ale nie slapstikowy sposób. Zdecydowanie bardziej do mnie przemówił niż podobny tematycznie ”Sex Education”; tu też pojawiają się wątki określenia własnej orientacji, problemów zdrowotnych czy odrzucenia. Jedyny chyba problem miałam z aktorem grającym Paxtona, który nie dość, że jest młodszą wersją Jamesa Franco, jest prawie 30-latkiem grającym 17-latka.

[1] Przy czym, oczywiście to subiektywne, aktorka jest przepiękna - ma śliczną twarz, obłędne włosy, z czasem jej figura rozwija się w tę stronę, że na jej widok biskup wybiłby głową dziurę w witrażu, że sparafrazuję Chandlera. Nie wiem, naprawdę, skąd pomysł, że Devi jest “nieruchalna”.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 15, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Sandman

Z jednej strony mój stosunek do Gaimana jest, oględnie mówiąc, skomplikowany. Czytam, często z przyjemnością, bo umie chłopak pisać, jest niespodziewanie, eklektycznie, nikt tak nie umie w łączenie rzeczy, których wcześniej inni ze sobą nie łączyli. Jednocześnie po lekturze nie zostaje mi zwykle albo nic, albo takie smętne “meh”, żadnych emocji. Z drugiej strony równie skomplikowany stosunek mam do samego “Sandmana”: od lat wszystkie chyba wydane w Polsce tomy oczekują na półce, bo przeczytałam jeden czy dwa, potem - zmęczona oczekiwaniem na wydanie kolejnych - odłożyłam sprawę, jak wyszedł kolejny, zapomniałam, co czytałam, w efekcie nigdy nie przeczytałam w całości. Teraz, skoro serial, mam przynajmniej pretekst, żeby wreszcie kultowy komiks nadrobić, a żeby się nie przepracować, to wybrałam sobie opcję czytania w tempie oglądania, dla mnie i mojej coraz krótszej pamięci optymalną.

Najpierw komiks - dla porządku zanotuję, że przeczytałam 4 i ½ tomu - “Sen Sprawiedliwych”, “Nadzieję w piekle”, dwa tomy “Domu Lalki” i pół “Krainy snów”[1]. Wspomniałam, że kultowy? Więc niestety, jak to u Gaimana, wyszłam z lektury raczej z poczuciem, że o co ten cały hałas. To jest przyzwoita, ciekawa historia, należycie wielowątkowa, problem w tym, że… miałka. Zabawa mitami, element nadnaturalny zestawiony z ludzkim życiem, nikt się niczemu nie dziwi, niby te dwa światy są ze sobą połączone, ale nikt nie wnika, czemu coś się stało. Dodatkowo niektóre wątki w komiksie mocno się zestarzały, są niektóre dialogi, od których wiało krindżem. Możliwe, że zweryfikuję moją opinię po przeczytaniu kolejnych tomów, ale to trochę potrwa.

Dlatego nie ukrywam, że jestem zachwycona, jak kreatywnie serial podszedł do otrzymanego materiału. Wygładził krindż, dopisał fabułę tam, gdzie jej zabrakło, czasem zwyczajnie nieestetyczne rysunki zastąpił świetnymi aktorami. Niestety, najsłabsza jest postać głównego protagonisty - Króla Snu, Morfeusza - jeśli go nie ma, są emocje, wzrasta moje zainteresowanie tym, co się dzieje, kiedy wchodzi Morfeusz, zaczynam tracić zainteresowanie. I tak, za najlepszy epizod uznaję ostatni, składający się z przepięknie animowanego, przejmującego “Snu tysiąca kotów” i mrocznej “Kalliope”. Fabuła pierwszego sezonu to trzy powiązane ze sobą historie - przypadkowe uwięzienie Morfeusza przez ezoteryka Burgessa i w efekcie uśpienie na 70/100 lat grupy ludzi, w tym Unity Kincaid; poszukiwanie przez Króla Snu skradzionych mu artefaktów; wreszcie, próba przywrócenia świetności Królestwa i walka z Wirem Snów, a przy okazji przywrócenie do świata snu zbiegłych pod nieobecność władcy marzeń i koszmarów sennych.

PS Oczywiście nie przeszkadza mi, że postacie białe w komiksie grają czarni aktorzy czy że zamiast Johna Constantine’a jest Johanna, a Gwiazda Zaranna czy Lucienne grane są przez kobiety. Niestety, moja przyjaciółka H. zepsuła mnie bezpowrotnie, mówiąc, że rolę Pożądania (Desire) gra Agata Kornhauser-Duda i niestety to mi przysłaniało wszystko podczas oglądania, więc nie umiem docenić uroku tej osoby, której nie umiem prawidłowo zdeklinować (Mason Alexander Park).

[1] Czemu pół, zapytacie. Albowiem, zanim wyjdzie kolejny sezon, zapomnę, co przeczytałam i będę czytać ponownie, a trochę szkoda mi czasu.

#99

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota września 10, 2022

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Oglądam, Seriale - Tagi: 2022, komiks, panowie - Komentarzy: 2


Somebody Somewhere

Małe miasteczko w Kansas. Sam, która chciała zostać piosenkarką, wraca do domu, żeby opiekować się swoją umierającą siostrą Holly. Po jej śmierci sypia na kanapie w rodzinnym domu, wyszydzana przez bardziej ogarniętą życiowo siostrę i pogardzana przez matkę-alkoholiczkę. Jedyną wspierającą osobą jest ojciec, również nieco odklejony od głównego nurtu życia. W nierokującej, nudnej pracy Sam poznaje Joela, znajomego z liceum, który wprowadza ją do lokalnego świata queer, gdzie - jak się okazuje - Sam odnajduje swoje miejsce. Metafora “Czarnoksiężnika z Krainy Oz” staje się dość oczywista, kiedy pojawia się tornado i mały piesek. Jest trochę piosenek, ale nie nachalnie, trochę zabawnie, trochę smutno, taki sympatyczny snuj o tym, że czasem trwa, zanim się znajdzie swoje miejsce w życiu. Niekoniecznie, ale można, jeśli akurat nie ma nic innego.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 20, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


The Tourist

Gdzieś czytałam teorię, że siła aktorstwa Jamiego Dormana drzemie w brodzie. Nie ma brody - jest drewno w “Fifty shades”, jest broda - są perełki typu “The Fall” czy właśnie “The Tourist”.

Australia. Mężczyzna ulega wypadkowi, wygląda na to, że ktoś chciał go zabić, niestety nie jest w stanie powiedzieć, kto i dlaczego, ponieważ ma amnezję; nie pamięta też, kim jest i czym się w życiu zajmował. Jego sprawą zajmuje się Helen, policjantka drogowa, która szkoli się na detektywa. Jej zainteresowanie zaczyna wykraczać poza profesjonalizm, co wytyka jej toksyczny narzeczony, mimo to Helen decyduje się pomóc mężczyźnie podążać śladami nielicznych poszlak, jakie ma - karteczki z nazwą restauracji i datą spotkania. Ze szpitala wychodzą chwilę wcześniej, zanim pojawia się mężczyzna w kapeluszu, który - jak widać na flashbackach - chciał mężczyznę z amnezją zabić. W restauracji pracuje barmanka Luci, między nią i mężczyzną coś iskrzy od pierwszego wejrzenia. Do skomplikowanego układu dochodzi mężczyzna w beczce, zakopany gdzieś w interiorze. Poszkodowany bohater musi szybko odkryć, kim jest, bo mężczyzna w kapeluszu idzie jego śladem.

Krótki, 6-odcinkowy serial, chociaż podobno ma być drugi sezon, bardzo dynamiczny i wciągający. Jest kilka niedociągnięć fabularnych (chociażby to, że nikt nie sprawdza odcisków palców NN, mimo że oczywiste jest, że to przyjezdny i biuro paszportowe powinno jakiś wynik wypluć), kwestie finansowe są potraktowane nieco po macoszemu (Helen pożycza mężczyźnie pieniądze na podróż i nocleg, ale wtem za tę kwotę da się przejechać pół Australii), jest trochę scen typu “zabili go, ale uciekł” i nieco scen typu “gore”, gdzie krew tryska jak w tanim horrorze. Finał jest zapowiadany w zasadzie od początku, bo wszyscy ostrzegają mężczyznę z amnezją, że może wcale nie chce się dowiedzieć, kim jest.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 4, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 1


Hacks

Młoda, obiecująca scenarzystka Ava przestała być właśnie obiecująca, bo opublikowała kontrowersyjny tweet i nikt nie chce z nią pracować. Jej agent, nieco sfrustrowany, kieruje ją do Las Vegas, gdzie ma drugą, równie kłopotliwą klientkę - Deborah, starzejącą się gwiazdę stand-upu. Między paniami od początku nie ma chemii, Ava gardzi humorem, jaki prezentuje Deborah, Deborah z kolei uważa Avę za niedoświadczone dziecko, nie akceptuje żadnego z jej pomysłów czy tekstów. Wiadomo, to serial komediowy, więc panie zaczynają w pewnym momencie wzajemnie siebie akceptować i powoli rozumieć. Ava jest typową roszczeniową millenialką, która nie umie zadbać o siebie i swoje potrzeby, nie umie w związki, nadużywa social mediów, narkotyków i alkoholu, a jej kontakty z rodziną są oględnie mówiąc trudne i to nie tylko z winy Avy. Deborah z kolei neguje fakt, że się starzeje, a im dalej w las, tym bardziej widać, że zrobiła swoją karierę kosztem rodziny, związku, przyjaźni i siebie.

Oczywiście przede wszystkim serial to szydera z szeroko pojętego amerykańskiego show businessu, z agencjami zainteresowanymi, żeby klient przynosił pieniądz, a jak nie przynosi, to cóż – parlando. Poza tym pracoholizm kontra niska etyka pracy, romanse w pracy i poza, fenomen Las Vegas, dorosłe dzieci toksycznych rodziców, nepotyzm, nieheteronormatywność - bardzo przyjemny zestaw na lekką, komediową historię z rysem tragicznym.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 29, 2022

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj