Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Casino Royale

Może i bym przekonała się do "nowego" Bonda (mam trochę opóźnień, bo Bond już się zdążył trochę przybrudzić w Quantum of Solace), gdyby nie to, że obejrzałam dla porównania pierwszą, niekanoniczną wersję Casino z 1967 roku. Współczesny Bond to brawurowe ucieczki, dramaty, spiski, high-tech i człowiek z drewnianą twarzą, który z równym wysiłkiem idzie z panną do łóżka, biega po rusztowaniach, strzela czy demaskuje kolejnego szpiega. Bez uśmiechu, bo przecież życie to jedno pasmo niepowodzeń. Ziew, nie ma co się gromadzić, proszę przechodzić. Do mnie zdecydowanie przemawiają burleskowe lata 60., gdzie Bondem mógł być każdy (dla zmylenia przeciwnika) - od angielskiego lorda po amerykańskiego naukowca. Jeśli ktoś kogoś goni, to rzecz dzieje się na schodach, goniących jest wielu, ktoś kogoś tłucze po głowie czymś dźwięcznym, wszyscy się przewracają, a bohatera ratuje jedna z pięknych skąpo odzianych kobiet.

Częścią wspólną obu filmów jest gra w kasynie, która ma Wszystko Rozstrzygnąć - współcześnie w Texas Holdem, w latach 60. w bakarata (kto teraz gra w bakarata?!). Poza tym widać, czemu Peter Sellers, David Niven czy Woody Allen (tak, to jest ten film, gdzie Allen gra amanta i nieźle mu to wychodzi) nie mogli zostać kanonicznymi Bondami - to zdecydowanie podwaliny pod Różową Panterę, a nie cykl o misjach ratujących świat.

I na śmierć zapomniałam - dla mnie nie ma Bonda bez Q, jego wybuchających butów, sztyletów w zegarku czy spinkach do mankietów z wodotryskiem i cyjankiem. We współczesnych Bondach jest high-tech, ale zabrakło dowcipu i absurdalnych wynalazków.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 29, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Alice

Nie przepadam za filmami Woody Allena bez Woody Allena, więc do "Alice" podchodziłam z dystansem. Okazało się, mimo obaw, że to bezpretensjonalna komedia w stylu "Klątwy jadeitowego skorpiona". Stateczna pani wielkiego domu cierpi na bóle kręgosłupa, wszyscy polecają jej wizytę u chińskiego lekarza-cudotwórcy. Lekarz zamiast leków daje jej dziwne zioła, po których zaczyna się jej podobać mężczyzna, spotkany przy okazji odbierania dziecka ze szkoły. Po innych ziołach Alice jest niewidzialna, po jeszcze innych odważna. A na końcu okazuje się, że dziwny lekarz nie leczył jej kręgosłupa, tylko naprawiał życie (o którym Alice nie wiedziała, że jest zepsute).

Niezłe allenowskie dialogi i trochę przewrotna pointa z perspektywy czasu - czy Woody Allen nie grał w tym filmie, bo czuł, że nie da rady zagrać zdradzającego żonę męża?

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 20, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Akumulator 1

To znana prawda, że telewizja wysysa z człowieka siły witalne. Od czasu wywiadu w telewizji młodemu geodecie Oldzie nie wychodzi z kobietą, traci energię życiową, po czym zostaje znaleziony nieprzytomny. W szpitalu pojawia się elokwentny bioenergoterapeuta i pomaga Oldzie odkryć, gdzie znika jego energia. Dla panów - dużo ładnych nagich Czeszek. Tak jak "Butelki zwrotne" daje dużo ciepła i lirycznej, choć mglistej Pragi. Prześliczni aktorzy drugoplanowi - zwłaszcza komisja ekspertów do spraw energii na tyle mnie zachwyciła, że nie zwróciłam zbyt szybko uwagi na brak bielizny u pani wróżki (bardzo ładne, bardzo).

Film zrealizowany w przemiłej konwencji studia Se-Ma-For z wodą z celofanu, klimatycznie jest połączeniem "Być jak John Malkovic", "Jak we śnie" i "Przypadki Harolda Creeka". Świat telewizji, zbudowany z kartonu, płynący Titanikiem w kierunku kolejnego studia, z girlsami, Indianami mówiącymi z napisami, przypomina bardzo rzeczywistość wirtualną Łukjanienki (a film pochodzi z 1994 roku). Mnie się bardzo.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 2, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Pineapple Express / Boski Chillout

To bardzo przeraźliwy film i raczej nie zasługuje na to, żeby wydać ciężko zarobione dinero na bilety do kina. Nie ukrywam, że jestem fanką komedii koledżowych, ale zdecydowanie nie jestem fanką komedii o palaczach marihuany (jeden Kevin Smith wiosny nie czyni). Żeby nie było - film jest śmieszny, zabawny, czasem z przymrużeniem oka (fajna scena w laboratorium US Army w 1937 roku), ale naprawdę nie rewelacyjny. I nudny. Nie interesowało mnie za bardzo, co jeszcze idiotycznego zrobią główni bohaterowie, którzy niestety potwierdzali tezę o sporych spustoszeniach, jakie w mózgach czyni używka, bo cała akcja sprowadzała się do tego, że biegali, krzyczeli, robili absurdalne rzeczy, obrywali od bed gajów, ale nie traktowali tego śmiertelnie poważnie, bo byli cały czas nawaleni. Nadspodziewanie dobrzy aktorzy drugoplanowi, sporo fajnych widoczków amerykańskich suburbii - mam wrażenie, że rzecz się działa w dzielnicy, gdzie mieszkał twórca, bo pokazywał ją ładnie i z uczuciem. Strata czasu to za duże słowo, ale raczej trzecia liga.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 14, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Ashes to Ashes

... and Dust to Dust. Nie lubię mieć za wysokich oczekiwań co lektury i filmów. Po doskonałym "Life on Mars" bardzo chciałam więcej, ale sequel już nie był taki dobry. Alex, psycholożka policyjna, która pomagała (avrmolg fxhgrpmavr) Samowi Tylerowi cb jlwśpvh mr ścvąpmxv v cbjebpvr qb jfcółpmrfabśpv, zostaje postrzelona i... tak, budzi się tym razem w 1981. Kiedy widzi Gene'a Hunta i jego wesołą gromadkę, wie, że prawdopodobnie wszystko dzieje się w jej głowie na kilka sekund przed śmiercią. Mimo że minęło kilka lat od pojawienia się na komisariacie Tylera, procedury policyjne niewiele się zmieniły, dalej jest to dziki i niecywilizowany Manchester. Alex szybko się zaprzyjaźnia, ale najbardziej ją interesuje śmiertelny wypadek rodziców, który miał miejsce właśnie w 1981. Wyższością Life on Mars było to, że Sam nie wiedział, co się z nim dzieje, mógł tylko zgadywać. Alex wie i jej zachowanie w niektórych sytuacjach pozbawia serial tej magii i niesamowitości. Smaczku dodają jej stosunki z Genem Huntem, który skrywa swoją sympatię do wysokich bezczelnych kobiet z duzym biustem.

Nie powiem, jak się kończy pierwszy sezon, ale zastosowano ten sam chwyt co w LoM. W planach drugi sezon AtA, a w piątek zaczęła się amerykańska wersja Life on Mars z Harveyem Keitelem w robi Gene'a Hunta. Mimo mojej słabości do idiotycznie uczesanego Sama, to jednak komisarz Hunt "robi" ten serial.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 12, 2008

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4


Hellboy II: Złota armia

Hellboya kochamy za czerwoną prawą rękę. Za koty. Za cięty dowcip i błyskotliwość w każdej sytuacji, nawet w takiej, kiedy jakiś bydlak z piekła rodem odrywa mu ogon lub masakruje czymś ciężkim. To się w drugiej części nie zmieniło. Został też set postaci drugoplanowych - neurotyczny agent Manning, frustrujący się, że podopieczni robią złą prasę (" I suppress each photo, cell phone videos, each one costs me a fortune, and then they show up on Youtube... God, I hate Youtube!"), ognista Liz, która trochę się nie odnajduje, ale jak trzeba, to wie, co spalić czy człowiek-ryba Abe ze swoją delikatnością i romatycznym zacięciem. Jest i trochę świeżego powiewu - błyskotliwy ekspert ze starej pruskiej szkoły i z kiepskim akcentem.

Zarzutem TŻ było to, że zmieniła się postmodernistyczna formuła z pogrobowcami KGB i innymi Rasputinami na korzyść wejścia w świat fantasy. Mnie to nie przeszkadza, bo umieszczenie akcji w Nowym Jorku wraz ze wszystkimi konsekwencjami tego jest wystarczająco zabawne (a dodatkowo bardzo lubię most Brooklyński). Zetknięcie wyspecjalizowanych high-tech agentów Biura z mitycznymi stworami, które potrafią za pomocą miecza i własnej zręczności[1] prowadzić równą walkę jest ożywcze. Jasne, scenariusz odjechał od komiksu, ale to nie wada. A obejrzenie, w jaki sposób Guillermo del Toro buduje obraz i napięcie jest warte wszystkich pieniędzy.

[1] Wiem, powtarzam to drugi raz w krótkim czasie, ale Hellboy II powinien być obowiązkową pozycją dla polskich charakteryzatorów i osób odpowiadających za efekty specjalne. Wiedźmin powinien wyglądać i ruszać się tak jak elficki królewicz, a nie jak karateka z mieczem (o scenariuszu przez litość i wzgląd na to, że mogą mnie czytać nieletni, nie wspomnę).

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 28, 2008

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj