Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

God’s Favorite Idiot

Clark, niepozorny pracownik w bliżej nieokreślonym biurze, nieśmiały i zwyczajnie miły, zostaje porażony piorunem i zaczyna czasem świecić. Najpierw wszyscy podejrzewają sztuczkę, potem okazuje się, że został wybrany przez boga. Ma głosić dobrą nowinę o tym, że bóg jest miłością i kocha wszystkich bez względu na wybraną religię, bo tylko tak powstrzyma ostateczny koniec świata. Współpracownicy, a zwłaszcza ekscentryczna Amily, w której Clark się podkochuje, wspierają go, bo niedługo po bogu ukazuje się przedstawicielka szatana, który planuje usunięcie Clarka oraz rozwalenie nieba. W finale pojawia się czworo Jeźdźców Apokalipsy i do zobaczenia w sezonie drugim.

Nie do końca rozumiem, po co ten serial, skoro jest “Good Place” i “Dobry omen”. Tu w zasadzie jest crossover wątków z obu seriali biurowego klimatu z “The Office”, co jest zabawne, ale nie do końca wybrzmiewa, bo wszystko jest takie powierzchowne, niby się pracuje, ale raczej to aktywności pozorne w tle. Owszem, to miła i ciepła, taka feelgood i wholesome komedia o dobroci i przyjaźni oraz sprawach ontologicznych, głównych bohaterów grają Melissa McCarthy i Ben Falcone (prywatnie małżeństwo), widać, że się lubią. Tyle że nie ma tu nic, do czego warto by było wracać.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 26, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Rojst - Millenium

Trzecia część mrocznej sagi z małego miasta na Dolnym Śląsku. Akcja właściwa dzieje się prawie 3 lata po powodzi w 1997, a retrospektywnie w lata 60. Współcześnie, Kierownik w swoje urodziny zaprasza Wanycza, bo coś dla niego ma, ale spotkanie nie dochodzi do skutku, bo ktoś wkłada tego pierwszego do gara z wrzątkiem ze skutkiem śmiertelnym. Widz już wie, że to list z lat 60., a znając poprzednie sezony, można się domyślić, że to list od wojennej miłości, do której Wanycz chciał jechać i nie pojechał. Anna Jass zostaje ranna w strzelaninie, ląduje w lokalnym szpitalu, gdzie znajduje ją złotousty Mika, który przed emeryturą chce wyjaśnić sprawę prawdopodobnie porwanej i zmuszanej do prostytucji 14-letniej Romki. Do kompletu znika Wanda, 15-letnia córka Zarzyckiego, a policja, cóż, nie rzuca się specjalnie do szukania.

I jak poprzednie sezony zostawiły mi po oglądaniu pewne poczucie przykrości ze względu na drastyczność tego, co się działo, tak tutaj nie odczułam żadnych emocji. Owszem, intryga poprowadzona ładnie, złole są źli, zraniony ojciec zastępuje bezwładną policję, która w ogóle nie rejestruje, że ma w miasteczku od lat burdel, a prawdziwe śledztwo prowadzi emeryt i nerd od komputerów, nieporadna pani asesor i świeżo pozszywana policjantka po traumie. Finał jest dramatyczny i z jednej strony przykry, z drugiej taki słodko-liryczny, w teorii zamyka wszystkie wątki, ale są plotki, że będzie kolejny sezon. I tak jak poprzednie dwa są warte obejrzenia, tak ten tylko ze względu na sentyment dla serii.

Poprzednie sezony.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 23, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


12 małp (film)

Niedawno wspominałam o serialu, ale oczywiście najpierw był film. Podchodziłam z pewną obawą, bo kiedyś był dla mnie filmem kultowym i zawsze jest strach, że po prawie 30 latach (!) coś się zestarzało. Otóż nie.

Przyszłość. Więzień James Cole zostaje “na ochotnika” wybrany do testowego projektu podróży w przeszłość, żeby zgromadzić informacje pozwalające na uzyskanie próbki wirusa, który spustoszył Ziemię w 1996 roku. Oczywiście trafia do szpitala psychiatrycznego, bo tylko tam może trafić nagi, awanturujący się mężczyzna, przypadkiem wysłany do 1990 roku. Obserwuje go doktor Railly, która nie uważa, że jest niebezpieczny, ale że cierpi na ostry atak psychozy i można mu pomóc. Poznaje też Jeffreya Goinesa, silnie zaburzonego syna naukowca, któremu wyjawia cel swojej misji, biorąc go za sojusznika. Kolejne podróże składają powoli z kawałków puzzli całą historię, bo - jak się okazuje - w części wydarzeń Cole uczestniczył jako dziecko. Mniej tu jest elementów nadnaturalnych, wszechwiedzących wrogów czy niesamowitej techniki, więcej zestawienia przypadku z przeznaczeniem. I finał, wzruszający i przerażający jednocześnie.

To, o czym zapomniałam, to scenografia - rozpadający się świat przyszłości to “Brazil”, brudny, ubogi, sklejony z rzeczy znalezionych na śmietnisku cywilizacji, a jednocześnie skuteczny w kontrolowaniu i terrorze; typowy Gilliam. I można się oczywiście skupić na brzydocie i umowności, ale ten film wybroni się i współcześnie, mimo braku AI i superkomputerów. Fabuła jest poprowadzona jak po linijce, precyzyjna, każdy szczegół jest ważny, zdecydowanie to film do obejrzenia dwukrotnie, bo wtedy wiesz, na zwrócić uwagę. I aktorzy - nie ujmując nic obsadzie serialu, nikt tak nie gra szaleńca jak Brad Pitt, człowieka zdeterminowanego, który nie ma nic do stracenia, jak Bruce Willis i wreszcie naukowczyni, do której dociera, że właśnie natrafiła na coś, co wymyka się poznaniu, jak Madeleine Stowe.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 21, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


El Vecino / Ile waży koń trojański?

Madryt. Javi, zwykły, nieco mniej ogarnięty chłopak przypadkiem zostaje namaszczony na Strażnika Ziemi, w zestawie dostaje kombinezon superbohatera i czerwone pigułki na latanie i super siłę. Próbuje zorientować się w swoich mocach, chce dokonywać rzeczy wielkich, ale niespecjalnie mu idzie. Jego eks-dziewczyna Lola, dziennikarka internetowa, usiłuje zrobić z superbohaterem Titanem wywiad, co daje mu nadzieję, że do siebie wrócą. Tyle że Lola niespecjalnie lubi Titana. Do tego dochodzi sublokator z prowincji, prostolinijny Jose Ramon, przyjaciółka i sąsiadka Loli, ekscentryczna i kolorowa Julia, oraz pozostali mieszkańcy bloku - handlarz ziołem czy właściciel bistro w suterenie ze swoją grupą “wolnomyślicieli”. Zabawne, niezobowiązujące, ale czasami krindżowe. Trzeci sezon planowany.

Niestety, obejrzałam też “Ile waży koń trojański?” i jak tu również jest krindż, to niestety mniej zabawny niż w hiszpańskiej serii. 1999/2000. Zosia mieszka z drugim mężem i córką z pierwszego, mocno nieudanego związku, a w swoje 40. urodziny podczas przełomowego Sylwestra życzy sobie, żeby była młodsza. I pach, budzi się 15 lat wcześniej, w łóżku z byłym mężem, oblechem i szowinistą. Ratuje ukochaną babcię od śmierci w wypadku, po czym orientuje się, że dzięki temu może zyskać o kilka więcej lat z drugim mężem, jeśli szybciej pozbędzie się pierwszego. Problem w tym, że Kuba ma aktualnie żonę i nie zwraca na nią uwagi, a dodatkowo jeszcze nie zaszła w ciążę, więc szanse na to, że 15 lat później będzie miała córkę Florkę, są nikłe.

Nastawiłam się na coś fajnego, bo nie dość, że Machulski, to jeszcze podróże w czasie. Niestety, to przede wszystkim tak sobie zagrana komedia romantyczna. I jak poziomu komedii bym się nie czepiała, jest do obejrzenia, nie że paździerz, tak niestety nic poza tym. Wiedza bohaterki ogranicza się do jej prywatnego życia, raz uspokaja w Warsie zgorzkniałego pasażera, że musi wytrzymać do czerwca 1989, wtedy będzie już dobrze. Mało różnic między 1987 a 1999, w zasadzie tylko nie można płacić kartą (a i w 1999 autoryzowana była żelazkiem), nie ma telefonów komórkowych, a na włosach widać efekty karbownicy.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 19, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


12 małp

Pamiętam, że obejrzałam pierwszy odcinek 1 sezonu lata temu, wzruszyłam ramionami, bo w zasadzie to była rozwodniona kalka z doskonałego filmu, tylko z mniej znanymi aktorami i stwierdziłam, że meh, niekoniecznie. I w jakże mylnym błędzie byłam! Wprawdzie pierwszy sezon mniej więcej pokrywa się z fabułą filmu, ale od tej pory zaczyna się jazda bez trzymanki w stylu pokrewnym do “Fringe” i “Continuum” (nawet pojawiają się aktorzy z!). I jeśli nieco znudzi Was sezon 1, to wytrzymajcie, trzeba dotrwać do 3 i 4, gdzie brakuje tylko kosmitów.

2043. Świat z populacją mniejszą o 7 miliardów, bo tyle zmarło w pandemii, która błyskawicznie rozeszła się po wszystkich kontynentach w 2016 roku (Emma zawołałaby “Prorocza to noc!” i walnęła kijem od szczotki w podłogę) i doprowadziła do załamania cywilizacji. W cudem uratowanej placówce wojskowej, fizyczka Katarina Jones[1] wysyła w przeszłość Jamesa Cole’a, pierwsza udana podróż po wielu porażkach. Z urywanej wiadomości Cassandry Railly, naukowczyni z CDC, która do ostatniej chwili usiłowała uzyskać szczepionkę na feralną chorobę, wiadomo, kto zapoczątkował katastrofę, więc właśnie do niej kieruje się Cole. Problem w tym, że przyczynowość czasu jest tak silna, że zabicie osoby odpowiedzialnej za pandemię wcale nie sprawia, że przyszłość automatycznie się naprawia. Kolejne misje, kolejne porażki, pojawiający się w pewnym momencie arcyzłoł o pseudonimie Witness (Świadek), który skacze w czasie bez użycia kosztownej aparatury i zna każdy ruch ekipy. Do tego dochodzą paradoksy, przeznaczenie, już raz przeżyte wydarzenia muszą się wydarzyć (co bardzo ładnie jest rozgrywane przez pokazywanie tych samych scen z dodatkowym szczegółem, którego nie było przy pierwszym razie), trochę miłości, nienawiści i komplikacji na poziomie latynoskich telenowel, a wreszcie malowniczy i niejednoznaczny finał.

Co najlepsze, serial bywa miejscami przezabawny zarówno w dialogach (złotousty Ramse i Deacon), postaciach (najlepsza oczywiście jest Jennifer, Która Słyszy Głosy, a dodatkowo jest nadszczera i godna tytułu Jądra Chaosu) czy wreszcie wycieczki w bliższą i dalszą przeszłość, gdzie do rozwiązania fabuły potrzebny jest heist, zdarza się pętla czasowa w stylu “Dnia Świstaka” czy - w ogóle mnie to już nie zdziwiło - lądujemy w czasie drugiej wojny światowej, żeby obserwować zamach na Hitlera. Dużo robi muzyka (“99 Luftballons”!) i scenografia, dopracowana do ostatniego szczegółu. Dygresja - miesiąc temu odwiedziłam Liberec, a tam Muzeum Północnoczeskie; wtem akcja serialu przenosi się do Pragi, gdzie jedna z postaci dokonuje zuchwałej kradzieży w stylu “Mission Impossible” (poniekąd) pewnego artefaktu z muzeum. Tak, właśnie tego. Obśmiałam się jak norka, przypadek? nie sądzę. Jedyne, czego bym się czepiała, to iskry lecące przy byle okazji z aparatury elektronicznej; jeśli coś iskrzy, to nie jest drobny bug, tylko zaraz wszystko się sfajczy. Ale po za tym - mucha nie siada. Oczywiście dyskutowałam z ekranem przez całe cztery sezony. Dla mnie i każdego fana podróży w czasie - must have.

[1] Był czeski akcent, jest też polski - Barbara Sukowa (Jones) przez czas jakiś była konkubiną naszego Olbrychskiego.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 12, 2024

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Dune: Part Two

Poszłam do kina! Z mężem i bez nastolatki, która stwierdziła, że nie lubi filmów z aktorami (aktualnie tylko anime, z grzeczności robi wyjątek dla tzw. klasyków, czyli “Chłopaki nie płaczą” czy “Misia”), a uwielbia, kiedy ma chatę dla siebie i wypycha nas z zastanawiającą skwapliwością. Tyle że jakkolwiek doceniam rozmach, dźwięk, kolor i duży ekran, tak… nie mam poczucia, że nie można poczekać na VOD. Oraz można było zwyczajnie z tego zrobić serial i jeszcze nieco wzbogacić w detale i tło historyczne.

Paul i lady Jessica z niespodzianką po zamachu trafiają do Fremenów. Wprawdzie na początku wszyscy poza Stilgarem traktują ich jak utrapienie, ale propaganda Bene Gesserit robi swoje - Jessica zostaje Matką Wielebną w miejsce aktualnej Matki Wielebnej, zaś Paul pokazuje, że umie się zaaklimatyzować nie tylko na pustyni, ale i w namiocie z Chani; w kwestii jaką Zendaya i Timothee mają chemię na ekranie, to ja w ogóle nie mam słów. Paul na początku nie chce iść śladem napisanej przed wiekami roli, ale po wypiciu Wody Życia dociera do niego, że to jedyna sensowna droga. Mnóstwo walk aż do wielkiego finału z przejęciem władzy i pojedynkiem z psychopatycznym Feyd-Rauthą.

Podobało mi się chyba bardziej niż pierwsza część, mimo że nie było już Duncana Idaho. Imperium Harkonnenów, którzy wprawdzie estetycznie przypominali mi o niesławnej historii chowu wsobnego Habsburgów, wygląda jak mokry sen Nazistów o Brutalistycznej Monumentalnej Architekturze. Pustynia - zwyczajnie piękna w swojej surowości, a skalne wnętrza Siczy Tabr są bogate i oszczędne jednocześnie. W kwestii akcji i uproszczeń - tak niewiele pamiętam z książki, że nie wyłapałam żadnych fabularnych wpadek czy niedomówień, aczkolwiek zupełnie wyparłam pochodzenie lady Jessiki. Czy wbrew postanowieniem dokładam kolejną książkę, a nawet dwie, bo mam to stare dwutomowe wydanie z Iskier, na stosik przy łóżku? Być może.

Pierwsza część.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 10, 2024

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3